Czarne włosy i biała szata Chrystusa

Ks. Sławomir Czalej/ GN 30/2011 Gdańsk

publikacja 04.08.2011 22:00

Kiedy brali ślub cywilny, Maciej zabronił Elżbiecie wkładać na palec obrączkę. Mówił, że żaden „cywilny ksiądz” nie będzie mu dawał ślubu. Urzędnik miał nieco zdziwioną minę, ale nawet nie próbował interweniować. – Prawdziwy ślub będzie w kościele i wtedy nałożysz – powiedział pan młody.

Czarne włosy i biała szata Chrystusa ks. Sławomir Czalej/ GN Albumy rodzinne pełne są ciepłych wspomnień. Te nie blakną jak papier fotograficzny, na którym wykonano zdjęcia.

Dziesięć lat temu w archidiecezji gdańskiej zrodził się pomysł, aby w obliczu rosnącego tempa życia, wzrastającej liczby rozwodów i swoistej mody na bycie singlem zacząć promować model życia rodzinnego. W myśl rzymskiej zasady sformułowanej przez mędrca Senekę: „Verba docent, exempla trahunt” (Słowa uczą, ale przykład pociąga), co roku jedna z rodzin otrzymuje statuetkę św. Wojciecha oraz zaszczytne miano wzorowej. 10 września, w czasie odpustu w sanktuarium maryjnym w Trąbkach Wielkich, posrebrzaną figurę chrzciciela Gdańska odbierze rodzina państwa Płażyńskich.

Upatrzona

W domu panuje atmosfera dziwnego spokoju. Tak jakby Maciej miał za chwilę wejść... Książki, kominek i sofka, na której uwielbiał siadać. Pies. Na górze zdjęcia rodziny z papieżem Janem Pawłem II. Tam też ikony Matki Bożej, także tej z Ostrej Bramy, która wisiała w jego gabinecie w Warszawie. Na półce z książkami stoi piękny wizerunek Chrystusa Miłosiernego. Ktoś podarował go Maciejowi podczas wizyty na Syberii. Dziwnym trafem wykonany został z kory brzozy. Z różnych jej odcieni. Najwięcej jest szarości, ale jest też kolor biały, jasno- i ciemnożółty. Najbardziej rzuca się jednak w oczy czerń, chociaż jest jej najmniej. To włosy Chrystusa. Elżbieta przywołuje wspomnienia. – To jego pierwsze spojrzenie… Tak jakoś patrzył. Ten pierwszy raz do końca życia będę pamiętać… Bo potem to ciągle już patrzył – rozpromieniona opisuje swoje pierwsze spotkanie z przyszłym mężem.

Ona mieszkała w bloku na ul. Elbląskiej w Gdańsku, on, urodzony na Warmii, w akademiku. Poznali się na drugim roku prawa na UG. – Mąż przeprowadził się do domku kempingowego na Górkach Zachodnich. Mieszkał przy AKM-ie. On w ogóle kochał sprawy morza… – mówi. AKM to Akademicki Klub Morski. Przyszły marszałek Sejmu jeździł tam autobusem z numerem 111, aż do ostatniego przystanku. Potem na piechotę szedł przez las i wydmy. A jeśli były problemy z autobusem, to na piechotę plażą ze Stogów. Tam można było dojechać bardziej niezawodnym tramwajem. – To było bardzo romantyczne… Ale do Elbląskiej wracaliśmy razem, bo to ta sama trasa – zdradza żona Macieja. – Hm… Tak mi się wydaje, że on się tam specjalnie przeprowadził! Bo jak byśmy się inaczej poznali? – dodaje. Nie tylko morze wyzwoliło w nich romantyzm i miłość. Wpierw rodzice obojga. Ci, którzy poznali panią Elżbietę, mogą chyba śmiało powiedzieć, że poznali jej mamę Janinę. Uosobienie łagodności i spokoju.  – Rodzina była sensem jej życia. Dom i dzieci. Nigdy na nas nie krzyczała ani nas mocno nie upominała – podkreśla córka. Być może dlatego, że ani ona, ani jej starsza siostra i młodszy brat nie dawali mamie do tego powodów. No, brat może trochę. – Późno się ożenił i trochę imprezował. Ale wszystko w granicach normy – uśmiecha się. Tata Czesław szybko się denerwował, ale jeszcze szybciej mu te emocje opadały. Elżbieta twierdzi, że ma cechy obojga rodziców.

– Buntowałam się. Gdy mąż był zaangażowany w sprawy opozycji, to ja z dziećmi byłam sama z tym wszystkim. Ani pieniędzy specjalnie, ani ubrań, ani mleka… Wszystko na mojej głowie – wyjaśnia. Kiedy było już tego trochę za dużo, jechała do mamy „ponarzekać”. A ta, zamiast przytulać smutną córkę, robiła duże oczy i pytała: „Ale o co ci chodzi? Przecież on ma swoje trudne sprawy. I cię szanuje. A dzieci są zdrowe”. – Wyjeżdżałam od mamy zawsze zadowolona. Bo jak tu się nie cieszyć, gdy mąż mnie szanuje i dzieci są zdrowe… – śmieje się. Mama Macieja, Danuta, to poznanianka z krwi i kości. W domu konkret i porządek musiał być. – Nie można powiedzieć, żeby teść Wojciech nie miał osobowości… Ale on pochodził ze Wschodu… I mąż to też był taki „konkretny romantyk” – mówi Elżbieta. Rodzice Macieja byli lekarzami weterynarii. W Młynarach na Warmii, gdzie dostali nakaz pracy, prowadzili lecznicę dla zwierząt. Kiedy oboje pracowali, Maciek toczył małą walkę z gospodynią, autochtonką, Niemką Friedą. Była osobą apodyktyczną. Nie pozwalała m.in. Maciejowi jeść w pokoju, tylko w kuchni. – Tata to nawet w domu nie za bardzo lubił kuchnię – zdradza córka Kasia.

Per aspera…

Na studiach Maciej zbyt pilny nie był. – Właściwie to zdał dzięki moim notatkom – mówi żona. Miał jednak fenomenalną pamięć. Wystarczyło, że raz coś przeczytał. Elżbieta skończyła studia. Dostała się na aplikację sędziowską. – Chciałam z niej zrezygnować, bo wybuchł stan wojenny i te całe zawirowania. Tryb przyspieszony orzekania… Maciej mówił mi, żebym nie rezygnowała, że czasy się zmienią – wspomina. Związkiem na razie nie afiszowali się. Także dlatego, że aplikantka musiała jeździć na szkolenia „propagandowo-uświadamiające” z towarzyszem Mieczysławem Chabowskim, I sekretarzem KW PZPR w Gdańsku. – Mojego przyszłego męża przedstawiano wtedy z imienia i nazwiska jako element antysocjalistyczny – wspomina. Nic dziwnego, skoro zakładał NZS na UG i był szefem strajków. Dzięki temu, że mieszkał w kempingu, nie został internowany. Po skończeniu aplikacji w roku 1983 wzięli ślub. Na ten cywilny w Ornecie Maciej spóźnił się, bo autobus, którym jechał z Gdańska, miał awarię. Gdy dotarł na miejsce, rodzina zmusiła go, żeby włożył garnitur. – Do kościoła to już sam, bez przymusu, garnitur założył. Ale i tak powiedział, że to jest jego pierwszy i jedyny kompromis… Nie lubił garniturów – zamyśla się żona.

Oglądamy zdjęcia ze ślubu kościelnego. Zachowało się zaledwie kilka pożółkłych fotografii. Ani chybi enerdowskie ORWO. – O, tutaj w butonierce jest róża. Musiał się strasznie przejmować ślubem, bo jak mu potem mówiłam, że miał ją w butonierce, to nie chciał wierzyć. Mało tego, mówił nawet, że na pewno nie, bo w życiu by się na to nie zgodził. Ale jak zobaczył zdjęcia… – mówi Elżbieta. Rok później na świecie pojawił się Jakub, za dwa lata Kasia, a w roku obrad Okrągłego Stołu – Kacper.  Po ślubie łatwo nie było. Bunty i kłótnie. I obraza. Na mniej więcej dwie godziny. – Jak ktoś mówi, że mają w małżeństwie kryzys, że się rozpadają, to u nas tego nigdy nie było – podkreśla Elżbieta. Do życia też niczego im nie brakowało. – To chyba mąż mnie nauczył, że nigdy nie potrzebowałam dużo – mówi. Na rodzinę zarabiał, pracując na wysokościach w spółdzielni „Świetlik”. Jej członkowie w 1987 r. na Zaspie domalowali w nocy do jedynie słusznego hasła „Byliśmy, jesteśmy, będziemy” jego drugą część na przyjazd papieża: „…wierni Bogu i ojczyźnie”. Płażyńscy mieszkali na Przymorzu, potem mieszkanie sprzedali, by w 2000 r. zamieszkać w domu w Oliwie. – Dobrze nam tam było – mówi cicho Elżbieta. – Nie powiem, denerwował mnie. Bo nie ustępował. Albo mnie nie słuchał i tkwił przy swoim. Ale wszystko mnie w nim zachwycało – uśmiecha się promiennie.

Wszyscy czekali, aż wejdzie albo nawet wpadnie do domu. Latał samolotem z Warszawy. Tym ostatnim przylatywał o godz. 23, a pierwszym o 5 rano leciał z powrotem. Nic nie musiał mówić. Wystarczyło, że był. Emanował spokojem. – We wczesnym dzieciństwie byliśmy przyzwyczajeni, że nie możemy od taty wymagać, żeby był ciągle na nasze zawołanie, żeby poszedł z nami do kina... Cieszyliśmy się chwilą – mówią dzieci, które przeszły wtedy szybszy kurs dorastania. Na politykę się nie obrażali. Ona była jego pasją. – Nie wyobrażaliśmy sobie, że mogłoby być inaczej. Tata odnosił sukcesy. To, co robił, było ważne i pożyteczne – podkreśla Kasia. Wspólnie się nie modlili. Ale Maciej zabierał dzieci na Mszę św. dziecięcą do „okrąglaka”. Do śp. ks. Jana Majdera. – Jakby to powiedzieć... Bardzo go lubiliśmy. Ale to było i jak przyjaźń, i jak ojcostwo z jego strony – wyjawia mama Kasi.

Ostatnie chwile

Gdyby nie… Jedną z ostatnich kaw wypił w naszej gdańskiej redakcji „Gościa Niedzielnego”. Jeszcze na starym miejscu, tam, gdzie jest pizzeria Margarita. Lubił nas czytać i odwiedzać. Gdyby jeszcze trochę czasu… Bardzo prawdopodobne, że mielibyśmy kolejnego prezydenta Polski z Gdańska. – Nosił się z takim zamiarem. Czekał tylko na swój czas – wyjaśnia małżonka. Nie ulega wątpliwości, że był mężem stanu. Nie takim, co tylko mówi, ale i robi to, o czym mówi.

Elżbieta i Maciej wraz z Kasią zdążyli jeszcze pojechać do Hiszpanii. To był taki wyjazd przy okazji konferencji o problemach Kuby. Czy było aż tak cudownie, że zaniepokoiło to żonę? – Wtedy tak mu mówiłam: „Maciek, nam jest chyba za dobrze…” – wspomina z ukrywanymi łzami i niepokojem w głosie. Jak rzadko kiedy mieli wtedy sporo czasu dla siebie. Chodzili od knajpki do knajpki, Kasia zamawiała po hiszpańsku. Dla mamy jej ulubione ostrygi i szampan. – Ja mówię mu: nie, wystarczy. Już dosyć. Ale tata uparcie, że tak. Pamiętasz, Kasiu? – wspomina z oczami utkwionymi daleko. Często przystaje na chwilę i wędruje w wyobraźni po wspólnych miejscach. Sporo ich było. Te na szarej korze brzozy stanowiły najładniejsze kolory ich życia. Wszystkie jednak wymalowały obraz rodziny, którą uznajemy za wzorową.

Kolor czarny, kolor biały

Gdyby tak się zastanowić, gdzie Maciej osiągnął większy sukces, w polityce czy w rodzinie, mielibyśmy problem. Albo i nie, krótko odpowiadając, że i tu, i tu. Niedługo po śmierci marszałka, najtrudniejszym egzaminie w życiu rodziny, jego dzieci podjęły szlachetną inicjatywę, którą rozpoczął ich tata. Wiadomo, że Maciej Płażyński był prezesem stowarzyszenia „Wspólnota Polska”. Zależało mu bardzo na sprowadzeniu do ojczyzny Polaków z dawnej „nieludzkiej ziemi”. Podpisy pod obywatelskim projektem zbierał on sam, brat, siostra, wszyscy ich znajomi i przyjaciele. I udało się! Zresztą nie tylko to działanie przysporzyło im sympatii i szacunku. Także smutne oświadczenie po politycznym happeningu, jaki w hali Ergo Arena ufundowała sobie niedawno PO, z której Maciej Płażyński i tak odszedł. Rodzina Płażyńskich natychmiast wyraziła dezaprobatę wobec wykorzystywania wizerunku człowieka, który bardzo poważnie brał odpowiedzialność za słowo. Przypomnieli radosnym politykom, że optymizm im się nie udziela, a dumę z polskiego państwa zastąpiło poczucie wstydu i opuszczenia. Zwłaszcza kiedy rodzina składała kwiaty, patrząc na wrak samolotu, przykryty brezentem przyciśniętym kilkoma starymi oponami. Potem od zdeterminowanego w wyjaśnieniu przyczyn katastrofy szefa rządu usłyszeli, że trzeba skończyć z „kwękoleniem”. W internecie natychmiast pojawiły się dziesiątki wpisów z wyrazami poparcia i solidarności.

Decyzja o przyznaniu zaszczytnego tytułu rodziny wzorowej zapadła w lutym tego roku. W uzasadnieniu abp senior Tadeusz Gocłowski, proponując tegorocznych laureatów, napisał m.in.: „Rodzina ta, podobnie jak wiele innych rodzin, przeżyła dramat po smoleńskiej katastrofie lotniczej, w której zginął pan Maciej Płażyński. Nie to jednak skłania mnie do tej propozycji. Państwo Płużyńscy byli zawsze blisko naszych przeżyć związanych z promocją rodzin. Uczestniczyli w naszych uroczystościach. Znaliśmy piękno ich rodziny, ale oni woleli myśleć o innych. W to Dziesięciolecie Dzieła Promowania Wzorowych Rodzin, choć nie ma wśród nas na ziemi pana Macieja, jest on z nami duchowo, a przede wszystkim jest On ze swoją rodziną, która bohatersko przeżyła i przeżywa tragedię smoleńską. Nasze miasto i inne miasta uczciły pamięć wspaniałego Marszałka Sejmu Rzeczypospolitej, a jego ciało spoczęło w bazylice Mariackiej w Gdańsku”. Kandydaturę poparł abp Sławoj Leszek Głódź, a w samej kapitule przeszła ona jednogłośnie.

– Z Maciejem Płażyńskim wielokrotnie spotykaliśmy się na odpuście w Trąbkach Wielkich i na nieformalnych spotkaniach. Omawialiśmy różne trudne sprawy związane z edukacją i wychowaniem młodzieży – wspomina dr Ferdynand Froissart, były wicekurator oświaty. Z wielu mądrych słów marszałka dr Froissart zapamiętał szczególnie te, wypowiedziane 11 czerwca 1999 r. do Jana Pawła II, kiedy ten odwiedzał polski Sejm: „(…) Trudna i niejednoznaczna jest wielowiekowa tradycja parlamentaryzmu w Polsce, w której obok chwil wielkich, będących powodem narodowej dumy, były wydarzenia mroczne, gdy zaledwie jednostki dawały świadectwo patriotyzmu. Niech Twoje przesłanie wytycza nam drogę w nowe tysiąclecie!”.