Spragnieni Jezusa

Joanna Bątkiewicz-Brożek; GN 29/2011

publikacja 08.08.2011 07:22

„Wiem, że Kościół to ludzie, ale jakieś prawa mają nawet złoczyńcy, mordercy, grzesznicy, a ja tak tęsknię i cierpię, że nie mogę przyjąć Komunii! Czy w ogóle ktokolwiek zastanawia się nad takimi grzesznikami jak ja?” – napisała do GN Magdalena, żyjąca w związku niesakramentalnym.

Spragnieni Jezusa Agencja GN (HP/JS)/ JK Czy w ogóle ktokolwiek zastanawia się nad takimi grzesznikami jak ja?” – napisała do GN Magdalena, żyjąca w związku niesakramentalnym.

„Wiem, że Kościół to ludzie, ale jakieś prawa mają nawet złoczyńcy, mordercy, grzesznicy, a ja tak tęsknię i cierpię, że nie mogę przyjąć Komunii! Czy w ogóle ktokolwiek zastanawia się nad takimi grzesznikami jak ja?” – napisała do GN Magdalena, żyjąca w związku niesakramentalnym. Naszą redakcyjną skrzynkę zapełniły listy od małżonków nieskaramentalnych. Wylał się z nich żal do Kościoła, do samych siebie, poczucie odrzucenia i marginalizacji. „Piszecie o alkoholikach, narkomanach, a o nas, niesakramentalnych, ani słowa. Jakby nas nie było. Nigdy też nie słyszałam kazania na ten temat. Czarna dziura. Czy ktoś z Was zdaje sobie sprawę z tego, jak trudno tak żyć?” – pisze Iwona z Wrocławia. Spod warstwy pretensji słychać wołanie o pomoc: „Wśród nas są osoby bardzo wierzące. Są też takie, które od wiary się odwracają, bo myślą, że przez ich kiedyś podjętą decyzję, która zrodziła skutki, Kościół ich nie chce. Nie wiem, czy to nie rozrzutność, tak tracić tych ludzi, a przecież mamy się nawzajem przygarniać i okazywać sobie cierpliwość. Nie czuję, aby mnie ktoś przygarniał, a jestem w dramatycznej potrzebie!”. Obok goryczy, z listów małżonków płynie też ocean łez. Dawno nie czytałam słów tak przeszytych egzystencjalnym bólem i tęsknotą za Jezusem ukrytym w Komunii świętej.

Jesteśmy

Pani Magda (imię zmienione) pisze: „Mam 50 lat, trzy córki mają już 27, 21 i 15 lat. Moje życie po przejściach. Musiałam uciekać od pierwszego męża – ojca dwóch córek. Pobicia, pijaństwo, policja. Jestem nauczycielką. Pracuję w szkole do dziś. Wstyd mi było, ukrywałam do trzeciego wezwania policji. Trudno – podjęłam decyzję – wiedziałam, że albo spokój moich dzieci i mój, albo huśtawka pijanego męża i ojca. Nawet nie myślałam o drugim mężczyźnie... Dziś myślę, że to właśnie PAN postawił mi go na drodze. Chodzimy do kościoła, mamy córkę, a moje córki traktuje bardzo dobrze. Jest alkoholikiem, ale nie pije, leczy się, założył (trochę dzięki mnie) w naszej małej miejscowości grupę AA, pracuje w Poradni dla Osób Uzależnionych. Wszystko w małej, trudnej w takich sprawach wsi. Ale to nas nie zraża! Od kilku lat prowadzę scholę, jestem członkinią Żywego Różańca, organizuję festyny parafialne. (…) Trochę mam o to żal, że nie mogę przystąpić do Komunii – trzy córki, idąc do Komunii, nie mogły mnie zobaczyć w pełni uczestniczącej we Mszy!  Czy ktokolwiek zastanawia się nad takimi grzesznikami jak ja?”. Pani Magdo, nie tylko ktoś się zastanawia, ale troszczy, opiekuje, proponuje rozwiązania. To Kościół. Ojciec Mirosław Pilśniak, dominikanin, mówi GN: – Kiedy rozpada się małżeństwo, proponujemy sprawdzenie powodów, dlaczego to się stało. Czy w chwili ślubowania osoby były zdolne wypełnić to, co przysięgają. Kościół może wtedy orzec o nieistnieniu sakramentu od początku. Dla zawarcia ponownego małżeństwa trzeba jednak wiedzieć z całą pewnością, że ta osoba obecnie stała się zdolna do wypełnienia przysięgi.

Kwestia małżonków niesakramentalnych spędza sen z powiek Kościołowi od lat. Choć trzeba uczciwie przyznać, że „ciepły” klimat wprowadziła dopiero adhortacja apostolska „Familiaris consortio”. Jan Paweł II podkreśla w niej, że problem związków niesakramentalnych jest dla Kościoła „naglący”. „Kościół ustanowiony dla doprowadzenia wszystkich ludzi (…) do zbawienia” nie może pozostawić rozwiedzionych i niesakramentalnych swemu losowi. To dzięki „Familiaris consortio” w 1983 r. o. Roman Dudak, kapucyn, zorganizował w Gdańsku pierwsze w Polsce rekolekcje dla par niesakramentalnych. Kilka lat później powstało takie duszpasterstwo w Warszawie. Jego początek można by śmiało określić jako impuls dany z góry. Był wrzesień 1987 r., do parafii św. Andrzeja Boboli zapukała dwójka ludzi. Rzucili do o. Mirosława Paciuszkiewicza: „Przyszliśmy powiedzieć, że jesteśmy”. „Że są. W Kościele, w parafii, teraz tu, w kancelarii. Że od siedemnastu lat żyją w związku niesakramentalnym. Że pierwsze jedenaście czuli się poza Kościołem, wykluczeni. Potem usłyszeli o »Familiaris consortio«” – przypominają tę historię w książce „Miłość z odzysku” Maciej Müller i Tomasz Ponikło. Nieżyjący już duszpasterz niesakramentalnych mówi autorom, że małżonkowie ci „odnaleźli dla siebie jakieś przedziwne światło w papieskim tekście”. Jezuita opowiada, że przez kolejne dni w kancelarii pojawiły się nowe pary: „Byłem już całkowicie przekonany, że nie wolno mi przejść obojętnie wobec problemu tych ludzi”. Kiedy z ambony rzucił: „Jeżeli znajdzie się w naszej parafii kilka osób żyjących w związkach niesakramentalnych (…), to zorganizujemy dzień skupienia. Czekam na wasze zgłoszenia”, lawina ruszyła. Po Mszy przyszło 17 par. Potem dziesiątki. Ojciec Paciuszkiewicz tłumaczył jasno naukę Kościoła, słuchał małżonków. „Bogu mogłem tylko powiedzieć: nie widziałem tak wielkiej wiary w Izraelu” – wspominał po latach.

Dziś duszpasterstw dla niesakramentalnych jest więcej. Ojciec Mirosław Pilśniak od lat współprowadzi Spotkania Małżeńskie także dla związków niesakramentalnych. Twierdzi, że na rekolekcje przyjeżdżają z nadzieją, że może to coś zmieni w ich sytuacji. – Osoby te mają problem w relacji z Bogiem i do Kościoła. Liczą, że z jakiegoś powodu będą mogli przystępować do Komunii. Niestety dowiadują się, że jest inaczej. Że Kościół nie odmawia im Komunii za karę, ale ponieważ to jest konsekwencja teologiczna. Naruszona więź jedności w małżeństwie sakramentalnym powoduje, że w nowym związku nie mogą w sposób widoczny przyjąć Komunii świętej, czyli znaku, że są w jedności z Bogiem. Dowiadują się też, że są na drodze pokutnika: mogą obcować ze Słowem, trwać w modlitwie i to jest droga, która – mamy nadzieję – doprowadzi do zbawienia. Niektóre małżeństwa przez szacunek do związków sakramentalnych, w których nadal istnieją z pierwszym współmałżonkiem, rezygnują ze znaków małżeńskich w drugim związku (tzw. białe małżeństwa) – dodaje dominikanin.

Chodzi o współżycie. Czy zatem Kościół nie redukuje małżeństwa do seksu? – To nie jest taki prosty mechanizm: bez seksu to Komunia, z seksem jej brak! – prostuje o. Pilśniak. – Chodzi o uznanie, że sakramentalna jedność z poprzednim małżonkiem domaga się wyłączności, a więc chodzi o powrót do wierności. Ale to musi być obustronne przekonanie i pragnienie – wyjaśnia. Skąd tak twarde stanowisko Kościoła? Bo „poluzowanie” w przypadku niesakramentalnych mogłoby otworzyć drogę do „poluzowania” w kwestii nierozerwalności związku. A to byłoby sprzeczne z nauką Chrystusa.

Ojciec Pilśniak: – W Ewangelii (por. Mt 19; Mk 10) Jezus naucza, że kto zostawia swoją żonę i bierze inną, popełnia cudzołóstwo. W zamiarze Bożym małżonkowie są jednym ciałem, czyli jednością osób. Człowiek jest w stanie osiągnąć na ziemi taką jedność i nie niszczy jej nawet rozpad małżeństwa. Tak jak Chrystus nigdy nie zrywa więzi z Kościołem. Ojciec Jan Pałyga, od lat zaangażowany w pracę z niesakramentalnymi, uśmiecha się: – Jezus związał nam ręce! I nie mamy ruchu.

Ojciec Pilśniak: – Niedopuszczanie do Komunii nie jest karą dyscyplinarną, ale stwierdzeniem faktu, że żyje się w związku niemałżeńskim, w stanie grzechu. I nie ma łatwej możliwości  naprawy sytuacji. Dominikanin podkreśla, że ważniejszym argumentem niż fakt współżycia jest życie w związku małżeńskim nie ze swoim sakramentalnym mężem czy żoną.

Duszpasterze często zachęcają osoby żyjące w związkach niesakramentalnych do uczestnictwa we Mszy św. mimo niemożności przyjęcia Komunii św., do udziału w nabożeństwach, trwania we wspólnocie parafialnej. Zachęcają, by przyłączyły się do jakiejś grupy parafialnej. Na trudne sytuacje w życiu (jak rozpad małżeństwa) jesteśmy skłonni patrzeć z perspektywy „wczoraj” albo „dziś” (związek niesakramentalny, życie bez Komunii św., żal). Tymczasem w Bożym myśleniu jest miejsce na „jutro” (nadzieja. przemiana). Dlatego warto być blisko Boga na ile to możliwe, żyć adwentem, bo Pan Bóg może uzdrowić nawet niesakramentalny związek. Takich ludzkich historii nie brakuje.

Kościół jest dla grzeszników

„Niesakramentalni są wszędzie. Na moim osiedlu spore stado. Ale tylko my z mężem chodzimy do kościoła. Mąż raz powiedział: »Schowaj tę palmę, bo wygląda na demonstrację«. Zwłaszcza że sąsiad właśnie wypakowywał zakupy z bagażnika. Nikogo nie oceniam, bo nie mam prawa, ale wielu takich jak ja wyobraziło sobie, że Kościół ich nie chce. A może nikt im wyraźnie nie powiedział, że także oni są Kościołem” – pisze Iwona. Niepokojący jest sygnał, że wielu z tych małżonków czuje się odrzuconych i zapomnianych przez Kościół. Ojciec Pałyga: – Czasem brutalnie odpowiadam: „Wy sami zostawiliście Kościół”. A potem czule przygarnia. Godziny spędza na rozmowach, słucha często o poranieniach, wstydzie, walce z samym sobą, o tęsknocie za Bogiem. Mówi, że można leczyć rany, że mogą w spowiedzi wyznać Bogu swoje grzechy. – Postawa pokuty u takich osób jest bezcenna, bo wierzymy, że doprowadzi kiedyś do pełnego pojednania. Człowiek, który wyznaje grzechy, jest godzien szacunku – dodaje o. Pilśniak.

Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny miesięcznika „Więź” , ekspert od duchowości małżeńskiej i autor książki „Parami do nieba”, przestrzega, by nie zamykać problemu w prostym wniosku „przecież sami postawili się na marginesie Kościoła”. – Każdy, kto ma doświadczenie życia chrześcijańskiego, ma też doświadczenie grzechu. Każdy grzech ma też reperkusje społeczne i narusza łączność z Kościołem – tłumaczy. – W przypadku niesakramentalnych par nie zawsze jednak można mówić o grzechu z obu stron. I mimo że nie mogą w pełni uczestniczyć w Eucharystii, są przecież nadal pełnoprawnymi członkami Kościoła. A Kościół składa się wyłącznie z grzeszników i jest dla grzeszników.

Mamy o czym myśleć

Listy od małżonków czyta się, jakby pisali je ludzie niemal z podziemia. Jest w tym ich krzyku coś, co nie powinno dać nam spokoju. Duszpasterstwo niesakramentalnych to wciąż kropla w morzu potrzeb. Ale chodzi o coś więcej, o zmianę mentalności, o trwałe spojrzenie na miarę spojrzenia Chrystusowego. By pierwszemu wyciągnąć rękę, ale też by dbać o jedność małżeństw sakramentalnych. By dobrze przygotowywać siebie i innych (nasze dzieci!) do małżeństwa. Bo tu tkwi jądro problemu. – Społeczna akceptacja rozwodów, przyzwolenie społeczne, ale także rodziców, na wspólne mieszkanie przed ślubem – wymienia o. Pilśniak. – Tworzymy taki świat, w którym trudno jest budować nierozerwalne małżeństwo. Trzeba sobie też zadawać pytanie, czy nie ma w nas akceptacji dla rozpadu związków małżeńskich wśród znajomych, czy o nich walczymy? Mamy o czym myśleć – dodaje.

Niech nie daje nam spokoju też to rozpaczliwe wołanie par niesakramentalnych o Komunię, by zobaczyć, że tęsknota za dotykiem żywego Boga, za karmieniem się Nim, jest jak rana. Czytelniczka GN pisze: „Moje życie biegnie daleko od stołu Pańskiego. Dwadzieścia lat bez rozgrzeszenia i bez zrzucania ciężaru. (…) Ale to dwadzieścia lat bez pomocy. Bez pomocy mocnych w wierze. Ktoś może zapytać: A czy prosiłaś o pomoc? Nie prosiłam, bo nie miałam odwagi”. Teraz prosi: „Gdy wracacie na swoje miejsca z Chrystusem w sercu, pomyślcie, proszę, także o nas. Przyjmijcie nas do swoich wspólnot, bo i my pragniemy poczuć, jak blisko jest nasz Pan. Powiedzcie to wyraźnie, że nas tam chcecie”. Nie można być obojętnym na takie wołanie.