Mali nakręceni na wielkie pomaganie

Karolina Pawłowska; GN 25/2011 Koszalin

publikacja 20.08.2011 06:00

Na co dzień mają ręce pełne roboty, bo oprócz codziennych obowiązków w domu i lekcji do odrobienia, po szkole zawsze znajdą jeszcze choć trochę czasu dla innych. Mają kilka lub kilkanaście lat, ale doskonale już wiedzą, że warto pomagać.

Mali nakręceni na wielkie pomaganie Karolina Pawłowska / GN Dobra zabawa bez zjeżdżalni? Wykluczone! Nic dziwnego, że do dmuchanych atrakcji ustawiały się długie kolejki chętnych.

Kiedy pytam: „co mały może?”, z oburzeniem odpowiadają krótko: „mały może wiele!”. A na poparcie zaraz płynie cała litania spraw i akcji, które przeprowadzili młodzi wolontariusze – członkowie Szkolnych Kół Caritas.

Wielkość niemierzona linijką

W całej diecezji jest ich już ponad 120. Działają nie tylko w podstawówkach i gimnazjach, ale i w szkołach średnich. Ich członkowie zamiast wisieć na trzepakach albo buszować w internecie, po lekcjach biegną przyklejać kartki albo zrobić zakupy starszym sąsiadom. Jak mówią zgodnie: i na jedno, i na drugie czas się znajdzie. Podejmują rozmaite akcje, od zbiórek żywności i pieniędzy,  po mycie okien i towarzyszenie osobom samotnym. – U nas koło istnieje dopiero od stycznia, ale już przygotowywaliśmy kartki świąteczne, dzięki którym do naszych najuboższych kolegów ze szkoły trafi ły paczki – mówi Marcel Godlewski z koszalińskiej Trójki. – Odkąd należę do SCK, chyba więcej widzę. Może łatwiej mi teraz zauważać, że koło mnie są ludzie, którzy potrzebują pomocy – zastanawia się młody wolontariusz.

On i jego koledzy udowadniają, że jeśli tylko włoży się trochę serca, można zrobić bardzo wiele. – Mamy małe ręce, ale wielkie serca. Takie, których nie zmierzy się linijką – mówi z dumą jeden z najmłodszych wolontariuszy w „firmowej” koszulce sięgającej niemal do kolan. Widać od razu, że przypadły mu do gustu życzenia, które chwilę wcześniej wszystkim małym wolontariuszom z diecezji składał bp Edward Dajczak. – Życzę wam, żebyście mieli wielkie serca, które mierzy się miłością – mówił biskup diecezjalny na koniec Mszy św.

Oczy i uszy otwarte

Maluchy pomagają też modlitwą. Jak podkreślają opiekunowie szkolnych kół, to niezmiernie ważny aspekt ich działalności, o którym nie można zapominać. Bywa, że są też oczami i uszami dorosłych. – To właśnie dzieci często podpowiadają nam, gdzie trzeba iść z pomocą, bo dzieje się coś złego – potakująco kiwają głowami nauczyciele. – Sami nie wszystko widzimy, bo wiele spraw rozgrywa się za zamkniętymi dla nas drzwiami. Nieco starsi, jak Oliwia Szostek z Kołobrzegu odwiedzają szpitale. Razem z koleżankami przekonują, że można pomagać i bez pieniędzy. – My włączyliśmy się do akcji pisania kartek do chorych dzieci. Albo odwiedzaliśmy je w szpitalu, zanosząc misie. Nie wymaga to dużo czasu, a zrobiliśmy coś, co sprawiło mnóstwo radości – mówi uczennica.

Raz do roku członkowie SCK spotykają się, żeby poświętować. Tym razem zamienili w wielki plac zabaw pole przy szacownym skrzatuskim sanktuarium. Zjechało ich tu blisko pół tysiąca. Rozpoczęli od Eucharystii i spotkania z bp. Edwardem Dajczakiem. Dostojna, gruntownie remontowana świątynia niemal pękała w szwach. Młodzi ludzie z całej diecezji zapełnili szczelnie ławki i podłogi. Wielu z nich przywiozło ze sobą transparenty i flagi. Żeby nie było wątpliwości, że nawet w najmniejszych parafiach też nie brakuje do pracy małych chętnych rąk.

Po Mszy św. dzieciarnia wysypała się przed sanktuarium, gdzie już czekały na nią rozmaite atrakcje. Dmuchana zjeżdżalnia i ściana do wspinaczki, scena, na której każdy mógł zademonstrować swoje umiejętności wokalne, słodkie pączki oraz wszystko, co potrzebne do dobrej zabawy.

Mali edukują dużych

– Każdego roku wystawiamy w szkole jasełka, z których dochód przeznaczamy na konkretny cel. Teraz to, co uzbieraliśmy, powędrowało do powodzian, a wcześniej pomogliśmy w ten sposób koledze ze złamana nogą czy dziewczynce chorej na raka. Zbieraliśmy też dary, które powędrowały do Domu Samotnej Matki – opowiadają o działalności w swojej szkole Martyna, Marzena i Marta z podstawówki w Łęknie. – Do pomagania nie potrzeba wiele. Trzeba zacząć od czegoś małego, wystarczy dobrze się rozejrzeć.

– Dzieciom wystarczy umożliwić działanie, wskazać jakiś szczytny cel, a będą bardzo kreatywne. Są bardzo wrażliwe na ludzkie nieszczęście i tego uczą nas, dorosłych. Bardzo często wciągają do akcji swoich rodziców. Tak jak było z pomysłem, na który wpadł jeden z chłopców, żeby piec ciasta, a potem sprzedawać je w szkole i przy kościele. Albo kiedy zbieraliśmy pieniądze na leczenie dziecka chorego na raka. To, co udało się zebrać dzieciom, tak zmotywowało jednego z dorosłych, że sam dołożył 2 tys. na ten cel – dopowiada Anna Świątek, opiekun ich koła.

Przyjaciele Chrystusa

S. Katarzyna Murawska z Dźwirzyna nie ukrywa, że Szkolne Koła Caritas to dla niej zupełnie nowe doświadczenie. – Caritas kojarzyło mi się bardziej z rozdawnictwem i interweniowaniem w nagłych przypadkach, taka formacja młodych to niesamowita sprawa – opowiada z zadowoleniem franciszkanka misjonarka Maryi, która od dziewięciu miesięcy opiekuje się grupami w podstawówce i gimnazjum. – Tym bardziej że nie musiałam szukać dzieci chętnych, choć znaczna część uczniów dojeżdża do szkoły i na spotkania koła trzeba było się specjalnie fatygować w soboty. Cieszą też takie obserwacje, że sto procent dzieci przygotowujących się do I Komunii Świętej zgłosiło chęć pracy charytatywnej.

Ks. Norbert Kwieciński, zastępca dyrektora diecezjalnej Caritas, a zarazem opiekun Szkolnych Kół Caritas w diecezji, nie kryje radości, że wolontariuszy wciąż przybywa. – Najważniejszym argumentem przemawiającym za tym, żeby powstawały nowe koła jest to, że mały też może dużo. Jesteśmy uczniami i przyjaciółmi Chrystusa,  więc staramy się otaczać innych miłością, pomocą, życzliwościąTo też szansa „chwycenia” tych osób, które może na spotkanie modlitewne by nie przyszły, ale chętnie włączą się w wolontariat, czyli jest to takie ewangelizowanie przez wspólne działanie – wyjaśnia. – Ci mali wolontariusze za chwilę będą dorosłymi ludźmi i nie chcemy, żeby z upływem lat zapominali o wrażliwości na potrzeby drugiego człowieka.