Mistrzowie rodeo

Ks. Roman Tomaszczuk; GN 29/2011 Świdnica

publikacja 29.08.2011 06:00

Kiedyś banici, rozbójnicy, mordercy i wywrotowcy uciekali do lasu. On dawał im schronienie. Dzisiaj wprost przeciwnie.

Mistrzowie rodeo Ks. Roman Tomaszczuk Mariusz podczas wieczornej wizyty nad jeziorem Niesłysz.

Typowy dialog na dzień dobry. Proste pytanie: Za co siedzisz? Niby prosta odpowiedź: Za nic! I w tym właśnie jest problem: za nic. Nie ma granic, nie ma ich przekraczania. Nie ma zasad, nie można ich złamać. Nie ma oporów, nie robię niczego wbrew sobie. Nie ma dobra i zła, wszystko mogę, jeżeli tylko tego potrzebuję, jeśli mam na to ochotę. I co dalej?

Konfrontacja

Przez pierwsze dni po prostu chodzili i podglądali, jak żyją ludzie. Co robią na wakacjach. Jak odpoczywają. Z czego się śmieją, jak spędzają czas wolny od pracy i szkoły. Chcieli poczuć zapachy normalnego świata. Chcieli dotykać wydarzeń, o których wiedzą z opowiadań albo z filmów. Chcieli słuchać, jak brzmi radość ze świeżego powietrza, łagodności jeziora, szumu drzew. Musieli się napatrzeć na rodziny spacerujące w kierunku pomostu, przy którym czekały na nich kajaki. Zatrzymywali się w pobliżu dziewczyn pudrujących policzki i wydłużających swe rzęsy magicznym tuszem, żeby zaraz potem pogrążyć się w lekturze książki. Dziwili się rówieśnikom mającym frajdę z konstruowania swoich pryczy. Patrzyli, wąchali, wsłuchiwali się i… zazdrościli.

Ich świat jest całkiem inny. Zazwyczaj. Nie ma tam matek robiących kanapki na drogę. Nie ma ojców telefonujących niemalże codziennie z pytaniem o kolejne wrażenia. Nie ma braci znających się na gatunkach drzew i sióstr piszących pamiętniki. Nie ma, bo brakuje na nich wszystkich i na takich wszystkich miejsca. Ich świat wypełnia strach przed pijanym ojcem albo kolejnym gachem. Oni muszą walczyć w wojnie, której nie rozpętali, i oddawać życie za sprawy najmniej warte życia. Spłodzeni, urodzeni i pozostawieni samym sobie, dryfują w kierunku albo pakują się wprost do zakładu poprawczego. Rzadko który ma inne wyjście.

Zawody

Spróbuj: przewrócić konia, dosiadać byka przez 8 sekund albo siłować się z nim, by go powalić, złapać na lasso cielaka, kiedy samemu jedziesz na koniu, pędzić na koniu między beczkami albo tyczkami… słowem: rodeo. – To jest nic w porównaniu z pracą, którą muszą wykonać w swoim życiu nasi wychowankowie – zapewnia Marek Deręgowski, wychowawca zakładu poprawczego w Świdnicy. – Zwykły spacer, by cieszyć się pogodą, wspólne śpiewanie piosenek, poszukiwanie bobra czy opłynięcie wyspy – to są wyzwania! – wylicza i uzasadnia. – Zachwycenie się nenufarem jest możliwe przede wszystkim wtedy, gdy wcześniej człowiek zachwycał się spojrzeniem swojej matki. Podglądanie czapli siwej staje się frajdą tylko dlatego, że w dzieciństwie można było patrzeć na sprawne dłonie ojca naprawiającego zepsute autko. Jeśli tego „wcześniej” brakuje, albo to „wcześniej” zostało brutalnie zniszczone, co wtedy? – pyta retorycznie.

Ostra jazda bez trzymanki – i to gdy ledwo się odróżnia kształty literek. Tyle pozostaje. Mocowanie się z codziennością. Walka o przetrwanie. Atawistyczne poszukiwanie wyjścia z sytuacji zagrożenia, osaczenia albo zaszczucia. Życiowe rodeo. Upadek z tego konia deprawuje. Przegrana z tym bykiem skazuje na karłowatość serca i sumienia. Nieudana potyczka z rozjuszoną bestią codzienności rozrywa od środka. Pozostają strzępy wymieszane z brudem słów, błotem dwuznaczności i krwią z rozciętej wargi po wymierzonym policzku.

Życie: podłe, okaleczone, zatrute – ale kochane. Jak walka.

Bruk

Daniel, Krystian, Andrzej, Kamil, Sebastian, Radek, Damian, Mariusz i Boguś – najlepsi z poprawczaka. – Tacy, dla których obóz w lesie nad jeziorem Niesłysz to jeszcze jedna okazja do uczenia się normalnego życia – zapewnia Wojciech Frankowicz, kiedyś zagorzały harcerz, dzisiaj dyrektor poprawczakowej szkoły. To on ze swoją żoną Grażyną, nauczycielką, oraz z wychowawcą Markiem, psycholog Moniką Koch i dyrektorem poprawczakowych warsztatów Grzegorzem Zającem zorganizowali dwutygodniowy pobyt wychowanków na obozie harcerskim. Młodzi do południa pracowali przy układaniu bruku wokół obozowego budynku socjalnego, a po południu korzystali z rekreacji.

– Zwiedzanie bunkrów Międzyrzeckiego Rejonu Umocnień, żeglowanie omegą, turniej piłki nożnej czy obozowa dyskoteka to tylko niektóre z atrakcji. Cieszy nas radość chłopaków, ich ciekawość świata i zwykła frajda z odpoczynku w lesie – zapewnia dyrektor. Jego żona opowiada o tegorocznej konwencji obozu harcerskiego: – Co roku obozy mają swój temat wiodący. W tym roku jest to rodeo. Wszystko kręci się wokół Dzikiego Zachodu, koniokradów, kowbojów i ich stylu życia.

Najcenniejsza jest jednak praca. Niwelowanie terenu, wkopywanie krawężników, wreszcie układanie betonowej kostki to okazja do systematyczności, współdziałania, koordynacji i planowania zadań. – Trzeba podpowiadać, że lepiej jest załadować połowę taczki i mieć pewność, że się dowiezie ją bez problemów, niż załadować całą i zbierać wysypaną kostkę – opowiada wychowawca. – Poza tym ważne dla nas jest, by chłopaki widziały, że pracą służą nie tylko sobie (płacą w ten sposób za udział w obozie), ale pomagają innym, którzy nie będą już grzęznąć w piachu czy błocie, idąc do magazynku i do stołówki – dodaje. – Zasady współdziałania, szukanie kompromisu, zwiększona efektywność wysiłku dzięki połączeniu sił, konieczność wczucia się w drugiego i uzgodnienia harmonogramu prac – o takie rzeczy nie jest łatwo w innych okolicznościach niż praca – podkreśla pani psycholog.

Las

Życie w lesie staje się więc szkołą życia. Ci, którzy nie otrzymali w domu tego, do czego mieli prawo, próbują dostać, co im się należy, w głuszy. Paradoks. Kiedyś każdy, kto nie mieścił się w ramach obowiązującego prawa, traktował las jako swój azyl. Świat, w którym mógł i chciał pozostać wykluczony i uniknąć konsekwencji swego wyboru. Dzisiaj ci, dla których dobro niekoniecznie jest szukaniem szczęścia przez dawanie, a zło jawi się jako jeszcze jeden, całkowicie uprawniony sposób uzyskania korzyści, w lesie odzyskują… – a właściwie otrzymują – szansę zasmakowania w wewnętrznej harmonii. Poznają, jak smakuje pokój serca, zrodzony z czystego sumienia. Przekonują się, że serialowe szczęście jest możliwe w realnym świecie, a praca nie jest domeną naiwnych i głupich. Chłopaki z poprawczaka powoli stają się mistrzami życiowego rodeo. Pokonują bestie swej historii. Uczą się, jak okiełznać emocje i jak skrępować egoizm. Poznają smak nie tylko strachu i krwi, ale także potu wyciskanego z ciężkiej i sensownej pracy. Odkrywają, że życie dla własnej przyjemności nie jest warte przeżycia, a radość dzielona z innymi zamienia się w euforię.