Sport bez hamulców

Krzysztof Król, GN 19/2011 Zielona Góra

publikacja 31.08.2011 06:00

Najpierw szło się do kościoła, a po południu na żużel – tak mówi wielu starszych żużlowych kibiców. Bo zarówno w mieście nad Wartą, jak i w Winnym Grodzie speedway to coś więcej niż sport.

Sport bez hamulców Krzysztof Król/ GN W 73. derbach Ziemi Lubuskiej lepszy okazał się zespół Cealum Stal Gorzów, który pokonał 8 maja u siebie Stelmet Falubaz Zielona Góra 56:33.

Na mecze przychodzą już trzy pokolenia. Obecnie Stelmet Falubaz Zielona Góra ma na swoim koncie 5 złotych medali, ostatni raz w 2009 roku w Drużynowych Mistrzostwach Polski. Natomiast drużyna z Gorzowa ma o dwa złote krążki więcej, ale na kolejny tryumf czeka od 1983 roku. Od lat lubuskie derby, czyli mecz obu klubów, rozpalają do czerwoności kibiców, którzy nie pałają do siebie sympatią. Inaczej jest z żużlowcami. – Antagonizmy? Dajcie spokój. Ja na te tematy nie rozmawiam, patrzę tylko na sport. Między zawodnikami nie ma żadnych spięć – zapewnia Andrzej Huszcza, legenda zielonogórskiego żużla. Dwie lubuskie drużyny są aktualnie na czele polskiej ekstraligi. To nie przypadek, bo czarny sport jest tu od ponad pół wieku.

Jeden ogon sroki

Zawody żużlowe w Winnym Grodzie odbywają się już od 1946 roku. – Gdy przyszedłem do szkółki żużlowej, miałem prawie 18 lat. Dziś przyjmujemy już w wieku 13–14 lat. Oczywiście potrzebna jest zgoda rodziców – wyjaśnia Andrzej Huszcza. – Motocykl żużlowy nie ma hamulców i jedzie się ślizgiem. Trzeba być trochę wariatem, żeby na nim jeździć – dodaje. Kilku żużlowców, niestety, zginęło na zielonogórskim torze. – Dziś jest bezpieczniej, bo są dmuchane bandy, a kiedyś tylko decha. Sam walnąłem kilka razy. Dochodziło się do siebie po kontuzji i jechało dalej  – mówi żużlowiec i dodaje: – Nie mamy osobnego patrona. Tak jak dla wszystkich innych kierowców jest nim św. Krzysztof. Sukcesów w 33-letniej karierze Huszczy było sporo. Najcenniejsze trofeum to indywidualne mistrzostwo Polski zdobyte w 1982 roku w Zielonej Górze. Ten dzień był wyjątkowy z innego względu. – Urodziła się Maja, druga z trzech córek. Mam też dwie wnuczki. Sam „babiniec” – śmieje się małżonek z 31-letnim stażem. Żużel do dziś jest jego pasją. Nic innego w życiu nie robił. – Namawiali mnie: „Andrzej, załóż jakąś firmę, bo nie będziesz miał z czego żyć”. Odpowiadałem: „Robię jedno i muszę to robić jak najlepiej”. Przecież nie można ciągnąć kilku srok za ogon – opowiada.

Żużel na przestrzeni lat zmienił się. – Tak jak czasy i ludzie, ale dalej motory jeżdżą w lewo – uśmiecha się. Andrzej Huszcza z żużlem nie skończył. Wciąż trenuje juniorów. – Dałem się namówić na kurs trenera, choć śmiałem się, że: „Prędzej żużel się skończy niż ja skończę karierę”. Ale stuknęła pięćdziesiątka… – mówi puszczając oko.

Z ojca na syna

Rodzimych następców nie brakuje. Dziś inny znany zielonogórski żużlowiec Sławomir Dudek pomaga swojemu synowi Patrykowi. – Najczęściej słyszę: „No tak, tata – słynny Sławek Dudek, to i ty musiałeś zostać żużlowcem” – mówi Patryk, który licencję zdobył trzy lata temu. – Nie musiałem, tylko chciałem. Fakt, żużel zawsze był w naszym domu, ale dla mnie to był po prostu zawód mojego taty. Jedni mają ojca elektryka, a mój jeździł po czarnym torze. Tata nigdy nie namawiał mnie do speedwaya, wiedząc, jak trudny jest to sport. Jednak moją decyzję o próbie sprawdzenia się przyjął z wielkim aplauzem – dodaje. Junior Dudek ma już na swoim koncie kilka znaczących sukcesów, m.in. Młodzieżowe Indywidualne Mistrzostwo Polski i Drużynowe Mistrzostwo Polski osiągnięte z Falubazem w 2009 roku. – Chciałbym, żeby Patryk osiągnął jak najwięcej, łącznie z tytułem mistrza świata – mówi starszy Dudek.

Ojciec oczywiście kibicuje synowi. Wie, że żużel to bardzo kontuzyjny sport, dlatego doping często miesza się obawą o zdrowie. – Staram się nie pokazywać na zewnątrz moich obaw. Nie mogę przecież hamować Patryka – mówi S. Dudek. – W tym sporcie trzeba ryzykować i jechać czasem ostro, ale trochę rozsądku też musi być – dodaje.

Stawiajmy na młodych

W Gorzowie klub żużlowy powstał w 1947 roku. Także tu nie brakuje legend. Jedną z nich jest Bogusław Nowak, który z Edwardem Jancarzem, Jerzym Rembasem i Zenonem Plechem tworzył drużynę, o której sukcesie śnią gorzowscy fani. W 1983 roku, jako trener i zawodnik Stali Gorzów, sięgnął po drużynowe mistrzostwo Polski. Jego zdaniem, kluczem do sukcesu jest zgrana drużyna. – Jeśli nie ma współpracy między zawodnikami, „jazdy parowej” na torze i wsparcia poza torem, to nie ma mowy o żadnym dobrym wyniku – zauważa żużlowiec.

Karierę Nowaka przerwał 4 maja 1988 r. tragiczny w skutkach wypadek w Rybniku. Przewrócił się na ostatnim wirażu, a inny zawodnik przyjechał go, łamiąc mu kręgosłup. Do dziś jeździ na wózku. Były chwile kryzysu, ale z czasem pojawiła się myśl o powrocie do sportu w roli trenera. Najpierw prowadził szkółkę przy Stali, a później przez długi czas Gorzowski Klub Sportowy Speedway-Wawrów. W żużlu dobry sprzęt to podstawa, ale liczy się też technika. – Wiele osób próbuje, jednak tylko kilku dochodzi do poziomu mistrzowskiego – zauważa B. Nowak. – To jest efekt nieumiejętnej jazdy  technicznej. Na żużlu trzeba jak najszybciejzaczynać i przekroczyć bariery, odrzucając lęk. Bo gdy się zacznie kalkulować i zamykać gaz w najmniej odpowiednim miejscu, to nic z tego nie będzie.

Obecnie Bogusław Nowak prowadzi fundację, która pomaga poszkodowanym sportowcom. Marzy mu się, jak za dawnych lat, drużyna złożona głównie z rodzimych zawodników. – Trzeba inwestować w młodych zawodników, bo to później się zwraca. Młodzi nie mogą siedzieć cały czas na rezerwie, bo tylko występy w lidze robią zawodnika – zauważa. Oczywiście nadal jest wiernym kibicem swojej drużyny. – Ciągle jestem sercem ze Stalą Gorzów – zapewnia. – W tym sezonie wszystko jest możliwe. Mam nadzieję, że zwłaszcza nowi zawodnicy się zgrają i zdobędą mistrzostwo Polski.

Lubuski finał?

W szkółce Bogusława Nowaka zaczynali Paweł i Bartosz Zmarzlikowie – nadzieja gorzowskiej drużyny. – To był nasz pierwszy trener. Dzięki niemu chwyciłem sportowego bakcyla – mówi obecnie kontuzjowany Paweł Zmarzlik. – Zaczęło się od pokazówki Speedway- Wawrów w Barlinku. Po tym zacząłem trenować w szkółce i chodzić na żużel – dodaje. Od zawsze jego idolem żużlowym był obecny mistrz świata: Tomasz Gollob. – Spełniło się jedno z moich i brata marzeń. Jeździmy razem z panem Tomkiem w jednej drużynie. Mamy bardzo dobry kontakt, spędzamy sporo czasu i dużo nam pomaga w osiąganiu lepszych wyników – wyjaśnia Paweł. Dużą przeszkodą dla młodego zawodnika jest brak pieniędzy. – Sprzęt jest drogi. Łatwiej jest, jak się osiąga już wyniki i są sponsorzy – tłumaczy. – Zawsze mieliśmy ogromne wsparcie rodziców. Bez nich nie osiągnęlibyśmy żadnych wyników i nie uprawialibyśmy tego sportu. Tata jest na każdych zawodach – dodaje.

Nadzieję w młodych zawodnikach i całym zespole pokłada prezes gorzowskiego klubu Władysław Komarnicki. – Kiedy przyszedłem 11 lat temu, klub był praktycznie przygotowany do likwidacji. Gdy przyjechałem na stadion porozmawiać z zawodnikami, było tam także kilku komorników. Przerażała mnie ta sytuacja - opowiada prezes. – Wychodzę jednak z założenia, że w życiu można wszystko zrobić, tylko trzeba mieć trzy rzeczy: pomysł, determinację i trzeba to kochać – dodaje. Udało się wyjść na prostą i wprowadzić klub do ekstraligi, sprowadzić Tomasza Golloba oraz zrobić stadion na światowym poziomie. W tym roku zostaną rozegrane na nim zawody Drużynowego Pucharu Świata i finał Grand Prix.

Drużyna gorzowska czeka na upragniony złoty medal drużynowych mistrzostw Polski. – Zostało mi jedno marzenie sportowe. Taka wisienka na pięknym torcie, czyli złoty medal. Jak nie w tym roku, to nie wiem kiedy – mówi prezes. – Mamy dwie mocne drużyny w Lubuskiem i moim marzeniem byłby finał z Zieloną Górą – dodaje. Jest jeszcze jedno dotyczące kibiców obu drużyn. Chciałby, aby specjalnie wydzielony sektor „dla gości” nie był potrzebny, a kibice skupili się tylko dopingu swojej drużyny. – Chciałbym doczekać takiej chwili…