Wybierz sobie płeć

Jacek Dziedzina

GN 37/2011 |

publikacja 15.09.2011 00:15

– Piękne dziecko! Chłopak czy dziewczynka? – Jak dorośnie, samo zdecyduje… Kiepski dowcip? Nie tylko. Również dobrze opłacany kierunek kształcenia „genderowego” pokolenia.

Wybierz sobie płeć istockphoto

Francuscy licealiści na tegorocznych zajęciach z biologii przejdą inicjację seksualną. Nie, nie – nie o TO chodzi. Ściślej rzecz ujmując, będzie to raczej inicjacja genderowa, a nie seksualna. Otóż młodzi Francuzi dowiedzą się, że płeć biologiczna (ang. sex) to nie to samo, co płeć kulturowa (ang. gender). W ręce licealistów trafiły podręczniki, które nauczą ich, że różnice między kobietami i mężczyznami nie są czymś trwałym i zdeterminowanym biologicznie, tylko wynikają z kontekstu kulturowego. „Nie urodziłaś się kobietą! Oni cię nią uczynili! Nie rodzisz się mężczyzną; jesteś nim uczyniony!”. Te znamienne słowa prorokini teorii gender, Simone de Beauvoir, idealnie oddają jej istotę. Oprócz Beauvoir podwaliny dla „genderyzacji” stworzyła amerykańska antropolog kultury Margaret Mead, która twierdziła, że płeć należy wiązać bardziej z kulturą niż z biologią, a dzieci w momencie narodzin są właściwie… obojnakami.

I wszystko byłoby może i śmieszne, gdyby nie fakt, że ideologia ubrała się w szaty naukowe i od lat skutecznie zatruwa uniwersytety na całym świecie. Obecność w podręcznikach we Francji to żadna nowość: tzw. gender studies mają się świetnie głównie na uczelniach wyższych praktycznie w całym świecie zachodnim, przede wszystkim w USA, ale też w Unii Europejskiej, w tym w Polsce. Na badania genderowe przeznacza się pieniądze na tyle duże, że wielu naukowców postanowiło poświęcić racjonalizm i podstawy logiki na ołtarzu dochodowej ideologii.

Kultura naturalna

Jeszcze w pierwszej połowie XX wieku antropologia filozoficzna miała ręce i nogi, tzn. spełniała wymogi metodologiczne nauki. Płeć rozumiana była jako pewne wrodzone cechy, które determinują tożsamość człowieka jako mężczyzny lub kobiety, mają też wpływ na role, jakie podejmują. Oczywiście role zmieniają się w zależności od czasu i kultury, w jakich żyjemy. Ten relatywizm kulturowy jest niezbędny w rozumieniu historii ludzkości: każdy jest przecież dzieckiem swojej epoki, nawet jeśli w jakiś sposób ją wyprzedza lub, przeciwnie, za nią nie nadąża. Jednak relatywizm kulturowy nie musi oznaczać relatywizmu tożsamości. To znaczy nawet zmieniające się role społeczne kobiety i mężczyzny i tzw. płeć kulturowa (gender) nie są czymś niezależnym od płci biologicznej (sex). Pierwsze ruchy emancypacyjne kobiet, słusznie postulując zniesienie nierówności choćby w prawie do głosowania czy dostępie do różnych zawodów, wcale nie negowały relacji między naturą a kulturą. Domagając się równouprawnienia w wielu dziedzinach życia społecznego, nie negowały swojej kobiecości.

Marksizm-feminizm

Dopiero lata 50 ub., wieku a przede wszystkim dwie następne dekady przyniosły radykalizację ruchów feministycznych. Upraszczając, można powiedzieć, że celem gender-rewolucji stało się obalenie stereotypów związanych z męskością i kobiecością i „naukowe” udowodnienie, że zarówno tożsamość płciowa kobiety oraz mężczyzny, jak i (w konsekwencji) orientacja heteroseksualna są zależne od uwarunkowań społecznych, a nie naturalnych. Zatem miłość macierzyńska to kulturowa naleciałość, a nie wpisana w naturę kobiety cecha. To m.in. posłużyło promotorom nieograniczonego dostępu do aborcji i antykoncepcji. Radykalizm nowego feminizmu polegał na tym, że nie chodziło już tylko o zniesienie nierówności społecznej między kobietami i mężczyznami, ale o zlikwidowanie wszelkich różnic między płciami. To pochodna marksizmu-leninizmu: tam była mowa o walce klas w sensie ekonomicznym, tutaj – o walce klas płciowych. Alison Jagger (chyba kobieta), jedna z ikon amerykańskiego feminizmu, nazwijmy to, komunistycznego, mówiła wprost, że celem rewolucji klas płciowych powinno być zniesienie rodziny biologicznej.

Rewolucje napędzane ideologią mają to do siebie, że wychodząc od absurdu, w jeszcze większy absurd same się zapędzają. Pytanie tylko, jak to możliwe, że postulaty o charakterze publicystycznym (czy też ocierającym się o science fiction) awansowały do miana teorii naukowej, wykładanej z bardzo poważnymi minami przez utytułowanych profesorów na całym świecie?

Studia na barykadach

„Gender Studies stanowi krytykę kultury i niesie propozycje jej zmiany”. Taki opis specyfiki studiów „genderowych” można znaleźć na oficjalnej stronie Uniwersytetu Warszawskiego. Studia te m.in. „dekonstruują wszystkie przesądy związane ze stereotypami kobiecości i męskości”, czytamy w opisie. W załącznikach program zajęć na semestr zimowy w nowym roku akademickim, m.in. wykłady zatytułowane „Kobiety na barykadzie”, a jedno z zagadnień: „Czy ruchy społeczne mają płeć?”. W zajęciach z literatury słuchacze dowiedzą się od pisarki Agnieszki Drotkiewicz, dlaczego „faszyzm jest pierwszą rzeczą w relacji między mężczyzną i kobietą”. To cytat (podany przez prowadzącą zajęcia) z niejakiej Ingeborg Bachmann, której „wieloletni partner” z kolei, Max Frisch, napisał, że „jak długo Bóg jest mężczyzną, a nie parą ludzi, może życie kobiety być jedynie takie, jakie jest dotychczas, to znaczy godne politowania”.

Już deklaracja o krytyce kultury i propozycjach jej zmiany zdradza naturę i cel gender studies: nie jest to żadna nauka, tylko publicystyka z aspiracjami rewolucyjnymi. Nauka nie stawia sobie za cel zmiany czegokolwiek. Owszem, dostarcza narzędzi i argumentów, ale nie jest ruchem rewolucyjnym. Mieszkająca w Paryżu filozof i publicystka Agnieszka Kołakowska (córka zmarłego Leszka Kołakowskiego) pisała ponad 10 lat temu, że już samo słowo „studies” powinno budzić czujność jako coś propagandowego bardziej niż naukowego. „Tradycyjne dziedziny – mówi Kołakowska – mają nazwy proste i przezroczyste, budzące zaufanie: „matematyka”, „historia”, „geografia”, „fizyka”. Wiemy mniej więcej, co się w nich dzieje. W dziedzinach „studies” natomiast mieliśmy już „Peace Studies” (gdzie uczyliśmy się, że jednostronne rozbrojenie uratuje nas przed wstrętnym amerykańskim imperializmem), „African-American Studies” (gdzie uczymy się, że kultura Zulusów jest o wiele więcej warta od zachodniej, że Beethoven był czarny, że starożytni Grecy to naprawdę Egipcjanie, którzy byli czarni, i że wszystko jest względne)”. Nieufność Kołakowskiej budzi też słowo „gender”: „Jest ono terminem gramatycznym, odnoszącym się nie do płci, a do rodzaju; jego użycie w tym pierwszym znaczeniu jest dobrym przykładem sposobu, jakim feministki, i inne grupy chcące zmienić świat przez ideologiczną indoktrynację na uniwersytetach, gwałcą i na siłę przywłaszczają sobie język. (Choć świadczy także, a może głównie, o ich braku wykształcenia). Manipulacja językiem jest, jak dobrze wiemy, znamienną, a może i najgroźniejszą cechą prób manipulacji społeczeństwem”.

Uniwersytet? To wspomnienie uniwersytetu

Niestety, ta nowa „naukowa” poprawność stała się obowiązującym reżimem na większości uniwersytetów amerykańskich i europejskich. Naukowcy nie mają odwagi przeciwstawić się tej tendencji z obawy przed utratą stanowiska, inni zaś chętnie ją rozwijają z powodu grantów, jakie można otrzymać na „badania genderowe”. W ten sposób ideologia, publicystyka i rewolucja kulturowa stała się obowiązującą teorią naukową! Uniwersytet, który ma być świątynią rozumu, oddał się na służbę infantylnym rozważaniom o naturze… kulturze człowieka. To nic, że nauka zadaje kłam ideologii. Nawet słynny ruch kibucowy w Izraelu, który miał obalić „stereotypy” dotyczące męskości i kobiecości, nie potwierdził nowych dogmatów gender. Dzieci w kibucach miały chować się bez „narzucania” roli dziewczynek lub chłopców. Raczej proponowano podejmowanie ról, które „stereotypowo” należą do płci przeciwnej. Mimo eksperymentu prowadzący go socjologowie stwierdzili, że to nie kultura tworzy naturę i tożsamość tych dzieci, tylko odwrotnie. Zresztą nie trzeba do tego eksperymentu, wystarczy czytać fachową literaturę, by dowiedzieć się, że badania prenatalne wykazały już dawno, iż jeszcze przed urodzeniem mózg chłopca jest inaczej rozwinięty niż mózg dziewczynki. O tym jednak nie dowiedzą się ani studenci zimowego semestru gender studies na UW, ani francuscy licealiści na lekcjach biologii. Czy rozum naprawdę przegrał bitwę o umysły?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.