Horakomania

Agata Puścikowska

GN 37/2011 |

Po wizycie w podciechanowskiej wsi zaczyna się wierzyć w wiejskie parafie, prawdziwe relacje, troskę i radość.

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

Gdy spędza się większość czasu w dużym mieście, w burych murach, bieganinie i anonimowym „dzień dobry” do równie anonimowego sąsiada, przestaje się wierzyć, że istnieje inny świat. Nie wierzy się w łąki umajone, kota na drewnianym płocie, dzieci, które bawią się wspólnie na jednej, piaszczystej drodze. I nawet nie trzeba się bać, że się zgubią. Bo gdzie miałyby pójść?

Gdy doba ma trzy razy mniej godzin niż powinna, nawet się nie przypuszcza, że nie tylko w bajkach istnieją babcie powoli dziergające szaliki na zimę. Choć to dopiero późne lato. I nawet nie przyjdzie do głowy, że miejsko-szalony wrzesień to czas spokojnego wekowania. A przede wszystkim nie wierzy się w wiejskie parafie w stylu parafii Nowy Świętów. Nie wierzy się, aż się nie zobaczy.

Przypadkowa wizyta na mazowieckiej wsi. Msza św. Wszyscy tu jakoś tak razem: w ławkach siadają rodzinami, pozdrawiają się uśmiechem, mrugnięciem oka. Dzieci szepczą: „O, ciocia Hania już przyszła”. Znają się, gadają (no, może czasem i obgadują. Ale przynajmniej konfesjonał pełen). A proboszcz wita wszystkich przed bramą. Z każdym zamieni słówko, dowie się tego i owego. Ucieszy, zasmuci. A potem czeka (!) z rozpoczęciem Mszy św., aż młody wikary dokończy spowiadać. I nikt się „na kościele” nie dziwi, że to już 10 minut spóźnienia.
Nikt – prócz nieobytego mieszczucha.

A potem proboszcz mówi proste i (mądre!) kazanie. Wymachuje przy tym kalendarzem „Gościa”. Wygląda trochę jak dyrygent: jakby w spokojnym metrum na trzy czwarte odmierzał czas i sobie, i parafianom.

Mieszczuch wraca do miasta. Kalendarz (choć wygląda uderzająco podobnie) od razu zmienia rytm. Presto, presto, presto. Ale jest i bonus: po wizycie w podciechanowskiej wsi zaczyna się wierzyć w wiejskie parafie, prawdziwe relacje, troskę i radość. Sentymentalne to i parafialną chłopomanią trąci? Wyrwał się mieszczuch na wieś i się emocjonuje? No może trochę. Wcześniej jednak opowieści z dolnej części tej strony mieszczuch – niedowiarek traktował jak miłą fikcję literacką. W najlepszym razie religijno-antropologiczną historię o zanikających kulturach i wymierających gatunkach. Budującą, ale niezbyt realną. Teraz wie już na pewno, i zaświadcza: Horaki istnieją naprawdę, i mają się dobrze. I dobrze.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.