Baza naprawy życia

Karolina Pawłowska; GN 41/2011 Koszalin

publikacja 28.10.2011 06:30

Zdarza się, że trafiają tu z jednym tobołkiem, wielkim brzuchem i brakiem nadziei na cokolwiek. W bezpiecznym schronisku uczą się, jak samodzielnie i normalnie żyć.

Baza naprawy życia Karolina Pawłowska/ GN W DSM-iem kobiety znajdują nie tylko schronienie, ale i szansę na przyszłość.

Od dwudziestu lat w niepozornym domu przy ulicy Wojska Polskiego 13 w Koszalinie kobiety z dziećmi znajdują swój azyl. Tu mogą zapomnieć o alkoholowych awanturach, krzykach i siniakach. Nierzadko po raz pierwszy od długiego czasu nie muszą się martwić o dach nad głową i jedzenie.

Ważny każdy dzień

Od początku istnienia DSM mieszkało w nim 470 kobiet, najczęściej bardzo młodych. Średnia wieku – 20 lat. Najmłodsza mieszkanka Domu miała lat 13, najstarsza – 48. – Kiedy posłucha się życiorysu tych młodych kobiet, to wierzyć się nie chce, że aż tyle mogło się w ich życiu wydarzyć, że miały tyle bolesnych, traumatycznych przeżyć – mówi s. Magdalena Kozłowska, która od miesiąca jest nową szefową koszalińskiego DSM. Przyznaje, że podopieczne muszą na co dzień zmierzyć się nie tylko z problemami związanymi z uporządkowaniem swojego życia, ale także z uczeniem się rozwiązywania konfliktów oraz nadrabianiem rozmaitych własnych deficytów. – Tu zawsze jest co robić i nie ma chwili, w której nie toczyłyby się ważne sprawy. To istotne momenty życia mieszkanek naszego domu, kiedy próbują stanąć na własnych nogach, rozpocząć wszystko na nowo i nabrać nadziei, więc każdy dzień jest niezwykle istotny – dodaje s. Magdalena.

Dorota ma 20 lat i dwójkę dzieci: dwuletniego Kubę i siedmiomiesięczną Magdę. Uciekła od ojca córki, bo bała się, że dojdzie do tragedii. – Zamykał mnie w pokoju, nie pozwalał przyjeżdżać mojej mamie, terroryzował mnie. Wprawdzie nigdy jeszcze nie podniósł na mnie ręki, ale bałam się, bo ojciec też mnie bił – opowiada lakonicznie. Ostatni raz pokazał się trzy miesiące temu, w kościele na chrzcinach córeczki. Ale Dorota nie tęskni za nim, za ojcem Kubusia też nie. Teraz chce na nowo poukładać swoje życie, myślami już jest w przyznanym jej przez gminę mieszkaniu socjalnym.

W DSM spędziła pół roku. – Na początku było trudno, bo obce miasto, obcy ludzie, ale siostry szybko sprawiły, że poczułam się jak w domu. I dużo się tu nauczyłam: od przygotowywania posiłków po radzenie sobie z dwójką dzieci. No i jestem chyba silniejsza psychicznie – przyznaje Dorota. Na razie marzy bardzo ostrożnie. – Chciałabym, żeby moje dzieci miały inny dom niż ja. Bez przemocy, bez alkoholu. Nikomu tego nie życzę – mówi, tuląc Magdę.

Dziewczyny uczą się tu wszystkiego. Gotowania, zachowania higieny, a niekiedy – mówienia prawdy. – Bywa, że kłamanie wchodzi w nawyk, kiedy od tego zależy przetrwanie. Oszukują się, żyją w świecie iluzji na swój temat, potem kłamią nawet w najdrobniejszych szczegółach – mówi s. Danusia. Muszą się też nauczyć planowania. Po śniadaniu przedstawiają swój harmonogram zajęć na cały dzień. To też forma treningu. – Bo gospodarowanie pieniędzmi czy planowanie przyszłości jest dla wielu problemem – dodaje.

Nauka życia

Koszaliński Dom Samotnej Matki „Dar życia” prowadzą siostry ze Wspólnoty Dzieci Łaski Bożej. Kobiety w okresie okołoporodowym trafiają tu z różnych przyczyn: przemocy, bezdomności, uzależnienia, wykorzystywania seksualnego, utraty pracy, a nawet bezradności w konfrontacji z rzeczywistością. Roczny pobyt to okres wytężonej pracy. – To niewiele czasu, żeby móc rozwiązać wszystkie problemy tych kobiet. Dzięki temu, że w ten proces angażuje się wiele osób, przynajmniej w części się to udaje – mówi Alicja Jurzyniec, psycholog, która od 10 lat pomaga mieszkankom domu uporać się ze swoim życiem.

Dom współpracuje m.in. z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Społecznej, Ośrodkiem Interwencji Kryzysowej, Miejską Poradnią Psychologiczno-Pedagogiczną, Ośrodkiem Terapii Uzależnienia od Alkoholu i Współuzależnienia, Katolicką Poradnią Rodzinną, Sądem Rodzinnym. Kobiety mogą uczestniczyć w spotkaniach m.in. o przemocy i sposobach reagowania na nią. Mogą korzystać z pomocy psychologicznej, pedagogicznej, pielęgniarskiej oraz pracownika socjalnego. Nadrabiają zaległości w wykształceniu, na kursach uczą się zawodu, załatwiają sprawy urzędowe. Ale najważniejsze jest odbudowanie wiary w siebie i poczucia własnej wartości. – Gdy do nas trafiają, mają poczucie beznadziejności i odrzucenia przez najbliższych. To chyba najtrudniejsze. To bardzo bolesne i raczej nie chcą o tym mówić, a na pewno nie na początku. Żyły w rodzinach, w których często obecne były alkohol, przemoc, rozmaite dysfunkcje. Często nie znają innego świata, bo taki był udziałem także ich mam i babć – wyjaśnia psycholog.

Armia pomocników

Niekiedy nie da się pomóc. – Czasami płakać się chce, ale kiedy człowiek odrzuca pomoc, to jesteśmy bezradne – przyznaje s. Magda. I opowiada o ostatnim dramacie – DSM musiał wysłać matkę na terapię do Monaru, a jej dziecko umieścić w rodzinie zastępczej. Dlatego pracownicy DSM cieszą się, gdy od ich podopiecznych, które już opuściły dom, przychodzą sygnały, że wszystko w porządku, że się udało. – Utrzymują z nami kontakt, stąd wiemy, która znalazła mieszkanie, pracę. Chwalą się nam osiągnięciami dzieci – dopowiada s. Natalia.

Udało się Sylwii, która 12 lat temu z wielkim brzuchem i poczuciem beznadziei stanęła przed drzwiami domu. Przez ten czas wiele się zmieniło. – Mam dom, męża i wspaniałą córkę Oliwkę. Zaczęłam studia – śmieje się Sylwia.

Wtedy nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Wujek wyrzucił ją z domu, matka chłopaka nie akceptowała związku syna, a przyjaciel jej mamy pił i się awanturował. – Ciężko mi było, bo poczułam, że chociaż mam rodzinę, jestem sama. Nie radziłam sobie z emocjami. Pomogła mi s. Beata Iwaszko, która stała się dla mnie jak mama, chociaż nie mieszkałam tutaj długo – opowiada, nie kryjąc wzruszenia. Po dwóch miesiącach wynajęli z mężem mieszkanie, choć początkowo ledwo wiązali koniec z końcem. Ale z czasem było coraz lepiej. Teraz Sylwia wraca do domu przy Wojska Polskiego, żeby przekonywać dziewczyny, że warto walczyć, i żeby pomagać. Przez dziesięć godzin wyręcza w opiece nad niespełna dwuletnimi bliźniakami Kamilę, która kończy kurs krawiecki. – Potem też będę przychodzić pomagać jako wolontariusz. Chciałabym być takim żywym przykładem, że można się wyrwać ze środowiska, można stanąć na własnych nogach. To nie jest łatwe, ale jest do zrobienia – mówi z przekonaniem Sylwia.

Dom ma wielu przyjaciół, którzy ofiarowują nie tylko wsparcie materialne, ale i swój czas. Jednym z nich jest Marek Oleszczuk, student informatyki, który od roku dwa razy w tygodniu odwiedza Dom Samotnej Matki. – Nigdy nie lubiłem dzieci, ale przełamałem się, kiedy poszliśmy do DSM z innymi ludźmi z duszpasterstwa akademickiego. Na początku zajmowałem się nieco starszymi dziećmi, a teraz, kiedy trochę przestałem się bać, pomagam też w opiece nad tymi najmniejszymi. To niezła praktyka, jeśli w przyszłości będę miał własne dzieci – śmieje się wolontariusz. W DSM pomaga też dziewczyna Marka. – Jedna z mam poprosiła nas, żebyśmy zostali rodzicami chrzestnymi jej synka. To dla nas bardzo ważna i piękna sprawa – mówi chłopak.

Zwykły niezwykły dom

W tej chwili w domu mieszka 7 mam i 11 dzieci, jedno – jeszcze w łonie mamy. Matki często przyznają, że gdyby nie znalazły pomocy w ośrodku, to dokonałyby aborcji. Niektóre z mieszkanek Domu Samotnej Matki oddają dzieci do adopcji. Ale zdarza się i tak, że młode matki i ich maluchy zyskują… rodziny. Taką szansę stworzyli Barbara i Włodzimierz Osińscy. W malutkiej podbiałogardzkiej wsi siedem lat temu otworzyli dom i serca dla nowych mieszkańców. Najpierw zamieszkała z nimi Ewa z Sandrą. Dla pani Basi nie było w tym większej filozofii. Z uśmiechem wspomina tamte chwile. – Kiedy siostry poprosiły mnie o pomoc, najpierw zaniemówiłam. Zadzwoniłam do męża. Powiedział: „Rób, co chcesz”. Zapytałam tylko: „Ale mi pomożesz?”. „Pomogę” – opowiedział.

Rok później pomocy potrzebowała Agnieszka, mama Oli i Mateusza. – Siostra Beata zadzwoniła i mówi, że nie wie, co zrobić, że dzieci pójdą chyba do domu dziecka, a ich mama trafi do noclegowni dla bezdomnych. A my właśnie wzięliśmy kredyt, żeby przygotować sobie sypialnię. Sypialni nie muszę mieć, ale skoro kredyt wzięty, to zrobiliśmy remont, żeby Agnieszka z dziećmi miała gdzie zamieszkać – śmieje się pani Basia. Rok temu znów zadzwonił telefon. I pokój syna, który już wyfrunął z domu zajęła 15-letnia Paulina z Przemkiem. Trochę się obawiali, jak to będzie. Na szczęście rodzina i znajomi dodali otuchy. – Chyba nie mogłabym po nocach spać, gdybym odmówiła. Teraz i moja siostra też ma zawodową rodzinę zastępczą. To tak trochę przez nas, takie rodzinne obciążenie pomaganiem. Pewnie dzięki naszej mamie, bo też zawsze taka była, że sobie od ust odjęła, żeby innym pomóc – wyjaśnia pani Basia.

Dla młodszych dzieci są dziadkami, dla starszych – ciocią i wujkiem. Starają się, żeby „ich dzieciom” nie zabrakło niczego. Ani ciepła, ani bezpieczeństwa, ani ciasta na stole – jak własnym. Dlatego tak bardzo zabolało odejście Ewy. – Skończyła gimnazjum, szkołę zawodową i dostała się do technikum. Pojechała do domu na wakacje. I zadzwoniła, że nie wraca – pani Basi wciąż głos się łamie. – To był cios, myślałam, że coś mi się nie udało. Nie pozwoliła sobie pomóc. Teraz dzwoni czasami, zapyta Sandrę, co w szkole, czy zdrowa…

Basia wpada do domu między jedną pracą a drugą. Szybciutko trzeba przygotować obiad, zanim dzieci wrócą do domu, a po południu biec do pracy do świetlicy. Agnieszka stara się pomóc we wszystkich pracach domowych na tyle, na ile to możliwe przy umiarkowanym upośledzeniu. Opiekuje się też najmłodszymi z domowników. Pan Włodek zajmuje się remontami i jest głównym specjalistą od rowerów dzieciarni. Na razie tylko Paulina, uczennica technikum, jest zwolniona z poważniejszych obowiązków domowych.

– Nad wielkimi sprawami nie ma kiedy się zastanawiać, bo ciągle jest coś do roboty – śmieje się pani Basia. – Taki dobry rok mieliśmy. Dziewczynki były u pierwszej Komunii, Paulinka przyjęła bierzmowanie, a Przemka ochrzciliśmy. Na półce, obok zdjęć dzieci, stoją oprawione w ramkę słowa Matki Teresy z Kalkuty. – Czasami, kiedy jest trudno, kiedy są rozterki, kiedy człowiek jest przygnębiony i ma wątpliwości, te słowa stają mi przed oczami: „Ludzie są nierozumni, nielogiczni i samolubni. Kochaj ich, mimo wszystko…” – mówi.