Nabrali wody w usta

Gabi Glajcar

publikacja 17.11.2011 07:49

Bił ją już od tak dawna, że trudno jej przypomnieć sobie początek. Stara się o tym po prostu nie myśleć...

Nabrali wody w usta Jakub Szymczuk/GN Czy kiedykolwiek po pobiciu oglądał ją lekarz? Niejednokrotnie. W szpitalu gości średnio kilka razy w roku. Zwykle na chirurgii

Tabu 1
Pił zawsze, kiedy nie radził sobie z jakąś sytuacją. Każdy większy stres, niepowodzenie w pracy, kłótnia w domu mimowolnie kierowały jego rękę w stronę kieliszka. Na początku to był kieliszek na rozluźnienie i na nim się kończyło, potem jeden przestał już wystarczać, więc sięgał po kolejny. Nie wie, w którym momencie stracił nad tym kontrolę…

Czy było to wtedy, po raz pierwszy wszedł chwiejnym krokiem do pracy, a potem przez kilka godzin bełkotał do ludzi bez świadomości wypowiadanych słów? Nie pamięta, co mówił, jak znalazł się w domu i kiedy zasnął na podłodze. Ostatnie kilka lat w jego pamięci to zlepek kilkudziesięciu fleszy i czarnych dziur, choć z relacji innych ludzi wie, że chodził do pracy, żył w rodzinie, udzielał się towarzysko. Co to jednak oznacza, jakie to było życie?

Nie wie, nie potrafi sobie przypomnieć. Czasem wracają do niego jakieś obrazy wyrwane z kontekstu – widzi w nich jakiegoś mężczyznę o czerwonej twarzy i wybałuszonych oczach ryczącego na oniemiałego ze strachu pięcioletniego chłopca, który rozlał nieco herbaty na stół w jadalni podczas śniadania. Ten sam mężczyzna z jego urywków wspomnień okłada pięścią krwawiącą już twarz jego najukochańszej żony, drugą ręką z całej mocy szarpiąc włosy dziesięcioletniej córki.

Ten mężczyzna, w którym nie rozpoznaje siebie, jest nim. Tym, kim się stał i staje codziennie po alkoholu. Jednak on czuje, że nie ma z nim nic wspólnego, że on nigdy tak by nie postąpił wobec ukochanych bliskich. On nigdy nie zataczałby się w pracy, na ulicy, na uroczystej kolacji u znajomych. To niemożliwe. Przecież jest szanowanym obywatelem lokalnej społeczności, człowiekiem wykształconym, kompetentnym, na stanowisku. Przecież to on pomaga rozwiązywać innym swoje problemy i jest w tym naprawdę skuteczny. Przecież nikt nigdy w pracy, na spotkaniach lokalnej społeczności, w czasie oficjalnych wydarzeń, w których uczestniczy z racji zajmowanego stanowiska, nie zwrócił mu uwagi, nie powiedział niczego, co mogłoby dać mu do zrozumienia, że coś z nim nie tak, że może ma jakiś problem. A więc to niemożliwe, żeby to on był tym mężczyzną z fleszy bombardujących czasem jego pamięć. 

Tylko dlaczego ma nieodparte wrażenie, że to już nie on kieruje swoim życiem? Dlaczego tak wiele jego aktywności w ciągu dnia skierowanych jest na fakt obniżenia napięcia, dyskomfortu, który towarzyszy mu nieustannie? Dlaczego cała jego energia skierowana jest na zdobycie i wypicie czegokolwiek z zawartością alkoholu? Dopiero wtedy nieco się odpręża, ale na krótko, a potem wszystko zaczyna się od nowa. Dziś odkrył, że w domu panuje cisza, nie ma śladu obecności rodziny. Nie rozumie, co się stało i nie wie, od kiedy trwa ta sytuacja, nie umie sobie przypomnieć, czy wczoraj mieszkał tu z nim ktoś jeszcze. Czuje, że powoli pogrąża się zupełnie, traci kontakt z rzeczywistością. Nie pamięta, żeby ktoś z jego przyjaciół próbował pomóc mu w jego problemie. Jest samotną ofiarą zmowy milczenia. W końcu przecież „każdy pije, a tylko słabi sobie z tym nie radzą”, poza tym „alkohol jest dla ludzi”.

Nie ma pewności, że jeszcze jest człowiekiem, skoro nie znalazł się nikt, kto zechciałby go tak potraktować, wyciągnąć do niego dłoń, wesprzeć, pomóc mu odnaleźć w sobie motywację do zmiany, siłę do życia, odgrzebać ze zgliszczy miłość do najbliższych. Jego jedynym wiernym towarzyszem jest butelka. Ona go znieczula i tuli do snu w zapomnieniu. Ona jest mu oddaną przyjaciółką, na którą zawsze mógł i może liczyć. W zamian zażądała tylko jego życia. Oddał jej je, bo dla nikogo innego nic nie było już warte.

Tabu 2
Bił ją już od tak dawna, że trudno jej przypomnieć sobie początek. Stara się o tym po prostu nie myśleć, wtłacza te sytuacje Nabrali wody w usta… w jedną z „szuflad” w swojej głowie z napisem „nie zaglądaj tu, bo umrzesz”. To jej sposób na przetrwanie. Nie jedyny, ale jeden ze skuteczniejszych. Zna jeszcze wiele innych, jest w tym specjalistką.

Jej instynkt samozachowawczy jest bardzo rozwinięty. Z pewnością jest w stanie przeżyć więcej od przeciętnego człowieka. W końcu tyle już przeszła i nadal żyje – czy to nie paradoks? Czasem, kiedy ogląda w telewizji sytuacje ratowania ofiar jakichś katastrof czy zamachów, prasując przy tym jego koszule, po pierwszym rzucie oka jest w stanie ocenić rozmiar urazów, jakich doświadczył pokazywany człowiek oraz szansę na jego przeżycie, odnosząc jego stan do własnych doświadczeń.

Czy kiedykolwiek po pobiciu oglądał ją lekarz? Niejednokrotnie. W szpitalu gości średnio kilka razy w roku. Zwykle na chirurgii. Zawsze po jakimś dziwnym wypadku, który bez mrugnięcia okiem wpisywany jest przez lekarza w kartę. Nikt nigdy nie zapytał jej, czy przypadkiem ktoś jej tego nie robi celowo. Nikt nigdy nawet nie zadał sobie trudu, by prześledzić historię jej urazów i pobytów w szpitalu w ciągu kilku ostatnich lat. Zresztą na temat jej stanu zdrowia zwykle wszyscy rozmawiają z nim. A on obiecuje lepiej dbać o swoją nieporadną, niezgrabną żonę, która zbyt często spada przez nieuwagę ze schodów, czy kładzie rozgrzane żelazko na dłoni. Czasem zastanawia się, co by było, gdyby była naprawdę niezależna.

Nie chodzi o to, że on zamknął ją w domu. Bardzo często wychodzą razem na uroczyste kolacje, oficjalne spotkania, w końcu on jest poważanym człowiekiem. Do kościoła też chodzą razem, w każdą niedzielę. To właśnie w kościele jeden jedyny raz przełamała wstyd, zagłębiła w rozpacz i otworzyła się na tyle, by wyznać księdzu swoje położenie. W zamian usłyszała tylko: „Córko, każdy niesie swój krzyż”, po którym zapadła się w niebyt. Wtedy kontrolę przejął instynkt samozachowawczy. Od tamtej pory codziennie wstaje, oddycha, je, wydala, robi, co do niej należy, przyjmuje ciosy, uśmiecha się do jego przyjaciół… Żyje.

Jeśli to właśnie oznacza jej funkcjonowanie w ciele. Psychicznie odcięła się od niego dawno temu. Musiała, bo inaczej nie zniosłaby bólu. Teraz za każdym razem, kiedy on znęca się nad ciałem „tej kobiety”, ona patrzy na to z boku, ogląda jak film, w którym „tamta” jest kukłą, niczego nie czującą lalką, przeznaczoną do jego bezlitosnych zabaw. Ta kobieta nie jest nią. Ona tylko w niej tkwi jak w skorupie, by, kiedy tylko zaczyna się bicie, znowu ją opuścić. Ostatnio opuszcza ją coraz częściej. Kiedy odcięła się od bólu, przestała czuć cokolwiek. Ten stan ją uwolnił. W jej otoczeniu zabrakło kogoś, kto uwolniłby też jej ciało. Pozwolił, by na powrót mogła żyć jak osoba, godny szacunku człowiek, który ma prawo decydować o sobie. Zwyciężyło przekonanie, że „wolnoć Tomku w swoim domku”. Zabrakło ludzkiego odruchu – niezgody na traktowanie w ten sposób drugiego człowieka.

 

O nas
Uparcie milczymy,
chociaż słowa zdają się nam pchać na usta
Zamykamy drzwi naszych serc z trzaskiem,
wyrzucając klucz za siebie
Bezwiednym ruchem rąk, mimiką twarzy,
płytkością wzroku
Przekreślamy sens swojego istnienia
W ciszy nocy
Wypłakujemy nagromadzone zapasy słonych
łez
Prosząc o Miłość

Wierzę, że Bóg może to zmienić. Dla Niego nie istnieje żadne tabu. Dzięki Niemu każdy może być po prostu człowiekiem.

Artykuł pochodzi z kwartalnika "Warto" wydawanego przez Centrum Misji i Ewangelizacji Kościoła Ewangelicko Augsburskiego w RP

TAGI: