Zgoda, ale jest i druga strona medalu: Co może dzisiaj nauczyciel? Zasadniczo nawet podniesienie głosu już może uruchomić całą machinę (osobiście znam taki przypadek): Matka chłopaka, który - właśnie! - rozwalał lekcje np. głośnym bekaniem, a którego niesubordynację SŁOWNIE (właśnie stanowczo i podniesionym głosem dyscyplinując awanturnika) próbowała ukrócić nauczycielka, zrobiła awanturę, że jej dziecko jest szykanowane, że nauczycielka jej delikatną (sic!) pociechę wpędza w nerwicę, itp. Całe szczęście dla nauczycielki, że dyrektor (co nie jest wcale regułą!) stanął za nią murem, tym niemniej zarówno rzeczona nauczycielka, jak i sama szkoła miała potem kilka przykrych kontroli i wizytacji, a także wszyscy nauczyciele zostali pouczeni, że podobne sytuacje należy rozwiązywać "delikatnie i subtelnie", a tym razem zaledwie "się im upiekło" - niestety nikt (łącznie z wezwaną przez matkę panią psycholog) nie był łaskaw określić, co to znaczy i jak to w praktyce wyglądać. Na szczęście chłopaka udało się z rzeczonej szkoły pozbyć - jego absolutne nieuctwo bardzo w tym pomogło - tym niemniej niewątpliwie jest to (co przyznaje owa nauczycielka i sam dyrektor) klęska wychowawcza, tyle, że w tych warunkach jakie tworzy system trudno w takich sytuacjach walczyć o ucznia i jego dobro. A to tylko jeden banalny przykład z wielu podobnych.
Tylko, że teraz nauczyciel nic nie może ... Teraz nauczyciel nie może stanowczo, acz głośniej upomnieć ucznia. A rodzice dawniej też raczej popierali nauczyciela.
Może również więcej profesjonalizmu przydałoby się autorce artykułu. ''Przedszkolanka'' bowiem, to dziewczynka uczęszczająca do przedszkola, natomiast nauczyciel pracujący w takowej instytucji to wychowawca grupy przedszkolnej. A prawda jest taka, że w świetle zmian obyczajowych nauczycielowi nie wolno nawet podnieść głosu na przeszkadzające dziecko, niekiedy nawet krytyka takiego ucznia kończy się rozmową ''na dywaniku'' u dyrekcji. Jeśli ktoś w obecnych czasach nie miał przyjemności pracy w placówce oświatowej, niech z łaski swojej nie zabiera głosu.
Zgadzam się, że nauczyciel powinien radzić sobie w trudnych sytuacjach, ale czy nie jest absurdem fakt, że stanowcze upomnienie dziecka (podkreślam, że bez krzyku, obraźliwych słów itp.) niejednokrotnie naraża nauczyciela na wizytę roszczeniowych rodziców, którzy oskarżają go o niszczenie dziecku psychiki i ograniczanie swobody?!
Nauczyciel nic nie może obecnie. Jak rozpoczynałam edukację w 1977 to nauczyciele lali linijką po rękach i dyscpylina była. A potem z roku na rok było coraz gorzej. Nauczyciel nic nie może a uczeń może wszystko - bić nauczyciela, wyzywać, opluć. W domu możesz zastosowac karnego jeżyka a w przedszkolu nie!!!
Niemożność zastosowania przemocy nawet w takich sytuacjach, kiedy np. jedno dziecko zagraża drugiemu, skutkuje tym, że wzywa się osoby z instytucji, które mają monopol na przemoc. Jeszcze w czasach gimnazjalnych mojego syna sporym autorytetem cieszyła się pani woźna, która nie podpisywała, że bić nie będzie i czasem potrafiła się ścierą zamachnąć. Za to niektóre panie miały przechlapane, w szczególności subtelna pani katechetka, którą jeden z uczniów (przesunięty karnie z innej szkoły i w związku z tym jako bohater cieszący się wśród chłopaków sporym autorytetem)wyzywał niecenzuralnie, odreagowując w ten sposób nocne wizyty różnych panów u swojej rodzonej mamusi. Z moich czasów w SOW-ie przypominam sobie, że jakoś radziłyśmy sobie np. z wychowankami, które przychodziły pijane (o ile stopień ich upojenia bądź wiek nie sugerował potrzeby wezwania pogotowia. Później jednak miałyśmy przykazane surowo - wezwać policję, niech bierze delikwentkę do izby wytrzeźwień. Niemądre było to i kosztowne dla ośrodka, ale jakoś wpasowywało się w ogólną tendencję, której i straszne i śmieszne skutki widać dzisiaj.
Artykuł tendencyjny, na żenująco niskim poziomie, nie oparty o żadne analizy, wykazanie choć odrobiny obiektywizmu chyba nie jest znane autorce, przedstawienie tylko jednostronne przypadków (na zasadzie uszłyszałam coś, sama sobie wyciągnęłam wnioski, mimo że nie znam całości tematu, no i sobie coś napisałam, dla samego napisania) W artykule nie ma żadnych rozważań dlaczego, czy możliwe było inne działanie, czy było zgodne z obecnie obowiązującymi przepisami, czy i co mogli/mogą/powinni zrobic rodzice. Gdzie porównanie tego jakie przepisy były dawniej gdy to szkoła sobie radziła z "niesfornym", niegrzecznym uczniem (lub łobuzem, huliganem, bandytą, chamem, prostakiem, nie wychowanym ani przez życie ani przez rodziców)i jakie "standardy" normy i przepisy obowiązują obecnie gdy sobie nie radzi, i co to znaczy że sobie nie radzi????
No nie wiem w pewnej renomowanej "prywatnej" zerówce, czyli z płatnym czesnym zabawa dzieci skończyła się kiedy 6-letni chłopiec prawie nie udusił koleżanki w tym samym wieku. Jakoś 30 lat temu raczej nie do pomyślenia takie zdziczenie. Nie do pozazdroszczenia rola nauczycielki.
Z dystansu widać lepiej.
W własnej sprawie jest się sędzią nieobiektywnym.
Bezwzględnie trzeba patrzeć na owoce.
Z moich czasów w SOW-ie przypominam sobie, że jakoś radziłyśmy sobie np. z wychowankami, które przychodziły pijane (o ile stopień ich upojenia bądź wiek nie sugerował potrzeby wezwania pogotowia. Później jednak miałyśmy przykazane surowo - wezwać policję, niech bierze delikwentkę do izby wytrzeźwień. Niemądre było to i kosztowne dla ośrodka, ale jakoś wpasowywało się w ogólną tendencję, której i straszne i śmieszne skutki widać dzisiaj.