Tytuł jest mylący: sąd nie tyle zgodził się z prawdą o aborcji (tak rozumiem frazę "po stronie"), lecz dopuścił możliwość wyrażenia opinii o aborcji w przestrzeni publicznej. To jednak nie to samo.
Ale mniejsza o to, bo jest ważniejsza kwestia, którą podnoszą też niektórzy teologowie (niewielu, ale są): co z godnością dzieci, których zdjęcia są wystawiane na widok publiczny? Które zabito? Skąd są te zdjęcia? Jak zostały zdobyte? Kim są te osoby? Mnie to etycznie bulwersuje, bo czy można ze zdjęć haniebnie zabitych dzieci robić kampanię...?
Po drugie - cały czas zadziwia mnie udowadnianie, że wystawy antyaborcyjne nie wywołują zgorszenia. We mnie wywołują. Przez szereg miesięcy mijałem przy drodze wielki billboard z zabitym dzieckiem. Za każdym razem odwracałem wzrok - taka postawa wydaje mi się godna, od takich zdjęć trzeba odwrócić wzrok. Dlaczego jako przeciwnik aborcji mam być epatowany tak drastycznymi zdjęciami? Dlaczego ma to dotyczyć moich dzieci? Dlaczego nie wyświetlamy publicznie zdjęć masakr z obozów koncentracyjnych, skoro wielu wciąż uważa, że były one zasadne? Dlaczego cenzurujemy w mediach wulgarne słowa, gdy chcemy skompromitować osobę, która ich używa? Cenzurujemy słowa, upubliczniamy zdjęcia... Taka nasza publiczna moralność.
Wiem jednak, że dyskusji nie będzie, bo w Polsce są dwie strony: proaborcyjna i antyaborcyjna, która dopuszcza się metod moralnie wątpliwych. Kiedyś pisałem już o moralnym wymiarze tych wystaw, usłyszałem, że to faryzejskie podejście. Ale czy moralny cel może uświęcać środki?
Przyznaję się, broniłem wiele razy tych pikiet. Moje podejście zmieniły dwa wydarzenia - pikieta w czasie pogrzebu słynnego lekarza - położnika i późniejszy widok pikiety w czasie, gdy Gdańsk był zszokowany zabójstwem Pawła Adamowicza.
I warto o tym pamiętać także w kontekście marszów LGBT.
Ale mniejsza o to, bo jest ważniejsza kwestia, którą podnoszą też niektórzy teologowie (niewielu, ale są): co z godnością dzieci, których zdjęcia są wystawiane na widok publiczny? Które zabito? Skąd są te zdjęcia? Jak zostały zdobyte? Kim są te osoby? Mnie to etycznie bulwersuje, bo czy można ze zdjęć haniebnie zabitych dzieci robić kampanię...?
Po drugie - cały czas zadziwia mnie udowadnianie, że wystawy antyaborcyjne nie wywołują zgorszenia. We mnie wywołują. Przez szereg miesięcy mijałem przy drodze wielki billboard z zabitym dzieckiem. Za każdym razem odwracałem wzrok - taka postawa wydaje mi się godna, od takich zdjęć trzeba odwrócić wzrok. Dlaczego jako przeciwnik aborcji mam być epatowany tak drastycznymi zdjęciami? Dlaczego ma to dotyczyć moich dzieci? Dlaczego nie wyświetlamy publicznie zdjęć masakr z obozów koncentracyjnych, skoro wielu wciąż uważa, że były one zasadne? Dlaczego cenzurujemy w mediach wulgarne słowa, gdy chcemy skompromitować osobę, która ich używa? Cenzurujemy słowa, upubliczniamy zdjęcia... Taka nasza publiczna moralność.
Wiem jednak, że dyskusji nie będzie, bo w Polsce są dwie strony: proaborcyjna i antyaborcyjna, która dopuszcza się metod moralnie wątpliwych. Kiedyś pisałem już o moralnym wymiarze tych wystaw, usłyszałem, że to faryzejskie podejście. Ale czy moralny cel może uświęcać środki?