• PO
    12.03.2013 18:34
    W kanadyjskim parlamencie dwóch ekspertów-psychiatrów: dr Vernom Quinsey i dr Hubert Van Gijseghem przedstawiło raport, w świetle którego pedofilia nie jest zboczeniem seksualnym, a jedynie "nieodwracalną na drodze terapii orientacją seksualną". Najbardziej przerażający jest fakt, że tylko jeden parlamentarzysta miał odwagę zaprotestować przeciwko tym stwierdzeniom.



    Nie chcę jednak tu pisać o rzeczach oczywistych, jak zło pedofilii, czy mniej oczywistych, choć przewidywalnych, że jest to próba postawienia kolejnego kroku na drodze do legalizacji zachowań pedofilskich (skoro są one wpisane w psychikę - słowa "natura" zwolennicy takich tez unikają jak ognia - można zacząć forsować tezę, że nie ma podstaw do karania osób, które idą za głosem swojego instynktu). Chcę się zastanowić, gdzie tkwi "grzech założycielski", który doprowadził do tego, że próbuje się uznać za normę zachowania głęboko krzywdzące dla ofiar.



    Uważam, że tkwi on w przedefiniowaniu rozumienia współżycia seksualnego. A jeszcze głębiej w tym, co świetnie opisał św. Paweł w Liście do Rzymian: "Ponieważ, choć Boga poznali, nie oddali Mu czci jako Bogu ani Mu nie dziękowali, lecz znikczemnieli w swoich myślach i zaćmione zostało bezrozumne ich serce. Podając się za mądrych stali się głupimi. I zamienili chwałę niezniszczalnego Boga na podobizny i obrazy śmiertelnego człowieka, ptaków, czworonożnych zwierząt i płazów. Dlatego wydał ich Bóg poprzez pożądania ich serc na łup nieczystości, tak iż dopuszczali się bezczeszczenia własnych ciał." (Rz 1,21-24).



    Wykreowaliśmy sobie bożka. Rozładowanie seksualne zaczęto rozumieć jako potrzebę prawie tak konieczną do realizacji, jak głód czy pragnienie. I to rozładowanie koniecznie przynoszące pełną satysfakcję, bo w innym wypadku nie ma ono znaczenia. Nie mówi się już o potrzebie wychowania instynktów, panowania nad popędami - to dobre dla nawiedzonych ascetów. A skoro pedofil musi, to nie ma znaczenia, kto jest partnerem - on musi, więc nie wolno zamykać mu drogi do pełni szczęścia.



    Jest jeszcze drugi wymiar: droga ku próbom legalizacji pedofilii otworzyła się już w momencie akceptacji rozwodów. Też argumentowano to tym, że skoro dwoje ludzi już nic do siebie nie czuje, to powinni się rozstać. Dyktat uczucia zastąpił odpowiedzialność. Tymczasem w czasie ślubu składa się go wobec współmałżonka, ale także wobec społeczności (dlatego wymagani są świadkowie) oraz Boga (jeśli ślub jest zawierany w Kościele). Swoje prawa mają także zrodzone ze związku dzieci (w tym prawo do wychowania się w pełnej rodzinie). Ale o ich prawach lepiej zapomnieć, skoro samemu ma się prawo (?) do szczęścia i satysfakcji seksualnej.



    Jeśli chcemy naprawdę przeciwdziałać pedofilii, zadbajmy o rodziny. O ich stabilność, wzajemny szacunek, o to, by przygotowujący się do ślubu ludzie mieli świadomość, że chodzi nie tylko o nich dwoje. I warto byłoby wrócić do prawdy mówiącej, że współżycie, na poziomie czysto biologicznym nawet, służy rozmnażaniu się. To nie jest aplikacja "największej przyjemności" wmontowana w nasz system, ale mechanizm mający konkretne funkcje. Tylko powrót do właściwego rozumienia współżycia i małżeństwa, a więc odrzucenie fałszywych bożków, jest w stanie cofnąć proces przemiany mentalności. Jeśli jeszcze jest to możliwe.

Dyskusja zakończona.
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg