Brak gimnazjów nie rozwiązuje problemu

O kondycji psychicznej młodzieży i stanie polskiego szkolnictwa mówi prof. Bogusław Śliwerski.

Maciej Kalbarczyk: Media alarmują, że co piąty nastolatek cierpi na depresję, a 40 w miesiącu targa się na swoje życie. Oddziały psychiatryczne podobno nie są już w stanie pomieścić najmłodszych pacjentów. Odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponoszą wyłącznie rodzice czy także szkoła?

Prof. Bogusław Śliwerski: To są bardzo poważne zjawiska, ale warto podejść do tych danych z pewnym dystansem. Określenie liczby chorych na depresję i podejmujących próby samobójcze na podstawie badań przeprowadzonych na niewielkiej grupie respondentów to niewystarczający powód do uogólniania wniosków na całą populację. Informacje płynące ze szpitali są bardziej wiarygodne i potwierdzają, że problem istnieje. Jakie są jego przyczyny? Wszelkie zaburzenia psychiczne związane są z socjalizacją, której najważniejsze etapy przechodzi się w domu. To rodzina jest środowiskiem, w którym dzieci są przygotowywane do życia w społeczeństwie. Jeśli rodzice zawiodą, młody człowiek przeżywa trudności. Oczywiście szkoła także może źle wpływać na dziecko, ale rzadko bywa przyczyną depresji. Zwykle o jej wystąpieniu przesądzają problemy rodzinne oraz zły wpływ mediów i rówieśników. Szkoła rozumiana jako instytucja pozwala natomiast dostrzec negatywne zjawiska: dobrze przygotowany do swojej pracy nauczyciel szybko zorientuje się, że funkcjonowanie dziecka w społeczności szkolnej jest zaburzone.

Jedną z przyczyn podejmowanych przez nastolatków prób samobójczych są jednak niepowodzenia w nauce. Może dzieci są przeciążone nadmiarem obowiązków, które narzuca im szkoła?

Spojrzałbym na to inaczej. W ostatnim dwudziestoleciu mamy do czynienia z radykalnym wzrostem aspiracji edukacyjnych rodziców. Odpowiedzialni za ten stan rzeczy są rządzący, którzy obniżyli standardy egzaminowania. Żeby zdać w Polsce maturę, wystarczy 30 proc. punktów. Jeżeli politycy ustalają próg na tak niskim poziomie, automatycznie zwiększają aspiracje rodziców uczniów, którzy w innych warunkach nie zdaliby egzaminu dojrzałości i nawet nie pomyśleliby o rozpoczęciu studiów. Obecnie żyjemy w społeczeństwie wiedzy, potrzeba zdobycia wykształcenia jest rozumiana przez coraz więcej osób. Rodzice oczekują, że ich dzieci osiągną jak najlepsze wyniki, nawet jeśli nie mają ku temu predyspozycji. Stąd biorą się problemy psychiczne części młodych ludzi, którzy nie potrafią poradzić sobie z oczekiwaniami bliskich.

Można zrozumieć, że rodzice wywierają presję na dzieci, chcąc zapewnić im lepszą przyszłość. Dlaczego jednak politycy, tak jak Pan wspomniał, obniżyli standardy egzaminowania, sprawiając, że wielu uczniów zostało przymuszonych do udziału w tzw. wyścigu szczurów?

Neoliberałowie postawili na rywalizację międzynarodową. Taki był także cel wprowadzenia egzaminów na koniec podstawówki i gimnazjum. Stworzono wskaźniki, które umożliwiły porównywanie stanu wiedzy polskich uczniów z wynikami ich rówieśników w innych krajach. Zaczęliśmy gonić Zachód. Pomimo krytycznego stosunku do wyścigu szczurów nie powiedziałbym, że to była zła decyzja. Dzięki niej w ciągu ostatnich kilkunastu lat uczniowie zaczęli osiągać dobre wyniki. Niestety, obecnie dzieci świetnie zdające testy w dużej mierze zawdzięczają to korepetytorom, opłaconym przez rodziców. Nauczyciele w pierwszych klasach szkoły średniej zapowiadają zresztą, że przygotowują uczniów tylko do matury na poziomie podstawowym. To jest bardzo niepokojące zjawisko.

Rozmawiając o edukacji, dużo mówimy o jakości kształcenia. Skupmy się jednak na innym ważnym aspekcie: jak polskie szkoły radzą sobie z realizacją funkcji wychowawczej?

Badania, które prowadzimy, wyraźnie pokazują, że służąca do tego celu godzina wychowawcza jest fikcją. W tym czasie nauczyciel, zamiast rozmawiać z młodzieżą na ważne tematy, najczęściej wypełnia dziennik, weryfikuje nieobecności itp. Prawda jest taka, że nauczyciele boją się wchodzenia w rolę pedagogów, zwłaszcza w sytuacjach, w których musieliby wziąć pod uwagę oczekiwania uczniów. Wychowawcy powinni uważnie przyjrzeć się pracy katechetów oraz prowadzących zajęcia z wychowania do życia w rodzinie. Wspomniane osoby coraz chętniej sięgają po nowoczesne metody pracy z grupą, m.in. gry dydaktyczne, ćwiczenia i warsztaty. Tylko w ten sposób można efektywnie kształtować postawy wobec norm. Wielką porażką polskiego systemu edukacji jest w mojej opinii ocena z zachowania. Ona niejako zwalnia nauczyciela z codziennej aktywności wychowawczej na rzecz wystawiania oceny, a wychowanie młodzieży wymaga przecież nieustannej czujności, troski, zainteresowania dzieckiem, towarzyszenia mu w jego rozwoju.

A jak Pan ocenia pracę psychologów i pedagogów? MEN zapowiada, że od 1 września 2019 r. będą obecni w każdej szkole.

Wykonują świetną robotę, nie tylko w bezpośredniej pracy z młodzieżą, ale również jako osoby ułatwiające nawiązywanie relacji z różnymi środowiskami: harcerzami, przedstawicielami parafii czy terapeutami zajmującymi się profilaktyką uzależnień. Z ich wsparcia zadowoleni są także nauczyciele. Myślę, że ze względu na narastające problemy psychiczne uczniów tacy specjaliści będą w szkołach coraz bardziej potrzebni. Obawiam się jednak, że ministerstwo może mieć problem z realizacją swojej zapowiedzi. Istnieje rozporządzenie, które pozwala szkołom na zatrudnianie takich pracowników wyłącznie na pełnym etacie. Nie każdego dyrektora stać na przyjęcie zarówno pedagoga, jak i psychologa. Byłoby lepiej, gdyby władze danej placówki samodzielnie mogły podjąć decyzję, który specjalista jest bardziej potrzebny na miejscu. Moim zdaniem w większości przypadków wystarczyłby dobry pedagog, ale tam, gdzie zanotowano np. próby samobójcze czy problemy z nałogami, niezbędny może okazać się psycholog. Warto podkreślić, że taki specjalista nie powinien być oderwany od procesów dydaktycznych. Najlepiej byłoby, gdyby, tak jak inni nauczyciele, na co dzień uczył jakiegoś przedmiotu.

Jeszcze do niedawna nastolatkowie pochodzący z różnych środowisk w okresie młodzieńczego buntu trafiali do jednej szkoły. Czy likwidacja gimnazjów, przez wielu uważanych za siedlisko patologii, może przyczynić się do rozwiązania problemów wychowawczych młodzieży?

Wprowadzenie 8-letniej podstawówki i 4-letniego liceum nie wyeliminuje problemów agresji, niedostosowania społecznego i buntu. Nie mogę zgodzić się z twierdzeniem, że gimnazja były siedliskami patologii. W Polsce funkcjonowało wiele świetnych, elitarnych szkół, w których uczniowie nie sprawiali praktycznie żadnych problemów. To były głównie placówki niepubliczne, m.in. katolickie. To pokazuje, że tam, gdzie jest wolność konstruowania spójnej wychowawczo kultury szkolnej, a ma to miejsce właśnie w placówkach niepublicznych, tam nie ma agresji, narkotyków i prób samobójczych. Głównym problemem polskiego szkolnictwa pozostaje bowiem centralizacja. Większą kontrolę nad placówkami powinny mieć gminy, a nie, tak jak w tej chwili, ministerstwo, mające tendencję do nakładania szkołom ideologicznego gorsetu. Jeśli minister edukacji dalej będzie decydował o tym, jak długo ma trwać przerwa i jak ma wyglądać proces dydaktyczny, to daleko nie zajdziemy. Wracając do kwestii reformy: nie mam nic przeciwko 8-letniej podstawówce, ale sama zmiana stopni edukacji nie rozwiąże problemów, z którymi boryka się polskie szkolnictwo. Cały czas realizujemy klasowo-lekcyjny, encyklopedyczny model szkoły z przełomu wieków XIX i XX. W dobie powszechnego dostępu do różnych źródeł wiedzy to rozwiązanie wręcz absurdalne. Bez autonomii szkół i inwestowania w nauczycieli nie zmienimy polskiej edukacji tak, by służyła młodym pokoleniom i społeczeństwu.

Tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego roztoczył Pan Profesor dość pesymistyczną wizję. Może rodzice powinni uciekać z dziećmi do szkół niepublicznych albo organizować im edukację domową?

Szkoła publiczna zasługuje na krytykę, ale to nie oznacza, że nie ma w niej nic dobrego. Dzięki niej z pokolenia na pokolenie są przenoszone pewne wartości i wzorce zachowań kluczowe dla naszego narodu. Tak to zresztą funkcjonuje na całym świecie: w USA, Japonii czy Korei Płd. prym wiodą świetnie działające placówki publiczne. Nasze wymagają głębokiej reformy, ale jestem przekonany, że nadal powinny być podstawą polskiego systemu edukacji. Nawiązując do problemów psychicznych młodzieży, od których zaczęliśmy rozmowę: myślę, że w przyszłości szkoła będzie odgrywać kluczową rolę w ich diagnozowaniu i rozwiązywaniu. Powinna stać się także środowiskiem przywracającym dziecko społeczeństwu. W badaniach, w których zadaje się młodym ludziom pytanie, dlaczego chcą chodzić do szkoły, odpowiadają oni, że przede wszystkim ze względu na możliwość spotkania z rówieśnikami. To napawa optymizmem: pomimo coraz większego uzależnienia od internetu nastolatkom nadal zależy na budowaniu autentycznych relacji w realnym świecie.

Bogusław Śliwerski jest pedagogiem, profesorem nauk humanistycznych. Pracuje na Uniwersytecie Łódzkim oraz w Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. Od 2011 roku jest przewodniczącym Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk.

«« | « | 1 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg