To lekarstwo na międzyludzką obojętność. Po zażyciu widać oznaki zdrowienia. Częściej mówi się „dzień dobry”, „co słychać” i „w czym mogę pomóc”.
Podwórko przy ul. Tarczyńskiej 11 wygląda jak za okupacji. Straszy stara, czerwona cegła i kamienie usypane w rogu niczym wojenny szaniec. Nie ma oświetlenia. W sumie to i u mieszkańców czas zatrzymał się na wojnie. Tylko że na zimnej. Bo choć nikt sąsiedzkich dział nie wytacza, wzajemne stosunki jakoś nie wiadomo dlaczego się ochłodziły. – Umrzeć można i nikt by nie wiedział. Ludzie zaganiani, bo teraz to się tylko pieniądz liczy – żalą się niektórzy. Na pomysł, by odmrozić, a raczej rozświetlić sąsiedzkie życie, wpadł nowy lokator – Stowarzyszenie Inicjatyw Lokalnych „Białobrzeska”, które niedawno przeprowadziło się na ul. Tarczyńską. Nowi sąsiedzi zaproponowali, by w ramach „Podwórkowej gwiazdki” wspólnymi siłami oświetlić ten mroczny kąt. Mieszkańcy haczyk połknęli.
Nie tylko oni, bo w całej Warszawie pod hasłem Podwórkowa Gwiazdka w przedświąteczny weekend odbyło się czternaście tego typu inicjatyw. Zorganizowały je grupy sąsiedzkie, stowarzyszenia mieszkańców i osiedlowe biblioteki, domy kultury, a nawet lokalni przedsiębiorcy czy pojedynczy zapaleńcy. Każda Gwiazdka wyglądała inaczej, bo i sąsiedztwa były różne: te z tradycjami świętowania i te, które swoją tradycję dopiero tworzą. We wszystkich jednak chodziło o to samo: by w końcu się zauważyć! Bo stolica od wielu lat cierpi na przewlekłą, sąsiedzką chorobę zwaną ślepotą lub znieczulicą. Na szczęście, niektórzy znaleźli już na nią lekarstwo. Dawkować trzeba powoli, ale systematycznie. Aż do całkowitego wyzdrowienia. I najważniejsze, polecać innym chorym.
Lampiony ze słoików
Na podwórko przy Tarczyńskiej – zgodnie z zaproszeniem rozwieszonym wcześniej na klatkach schodowych – przyszło kilkunastu mieszkańców. Kilkoro lokalnych weteranów, co to jeszcze tradycje sąsiedzkiego biesiadowania pamiętają i dzieciaki z sąsiedztwa. W organizację sąsiedzkiej Gwiazdki pod hasłem „Oświetlamy Tarczyńską” każdy włączył się jak mógł – bo taki też był zamysł, by wespół w zespół wspólne dobro budować.
Pani Jadzia, dozorczyni, przyniosła dwa stoły, obrus i słodkie rogaliki. Ktoś inny siatkę z przyborami plastycznymi: bibułą, sprayem i folią. Nowi sąsiedzi wzięli ze sobą sznurek do bielizny, na którym zawiesili czarno-białe zdjęcia ulicy. Przeciągnięty między trzepakiem i zakratowanym oknem w murze, wyglądał jak fotograficzne pranie. Przyniesiono też choinkę, którą wspólnymi siłami sąsiedzi wetknęli między kamienie z „szańca”. Ze słoików dzieciaki zrobiły kolorowe lampiony. Ustawione wokół świątecznego drzewka i na zakratowanych oknach w murze, oświetlały i ocieplały okolicę. Z wystawionego przed kanciapę dozorczyni magnetofonu leciały kolędy. Zrobiło się nastrojowo.
– Całkiem tu teraz inaczej, szkoda, że tak mało ludzi przyszło – wzdycha pani Halina z parteru. I z rozrzewnieniem wspomina złote, sąsiedzkie czasy, bo jak mówi: teraz to trudno nawet zebrać się, żeby z tym podwórkiem porządek zrobić. – Może coś po tej Gwiazdce się ruszy – szepce z nadzieją.
Świąteczne grillowanie
O tym, że współlokator to prawdziwy skarb, już dawno przekonali się sąsiedzi z Białołęki. W większości zjechali tam z całej Polski. Typowi „świeżo przesadzeni” warszawiacy, co to na nowo muszą korzenie zapuszczać. Sąsiedzkie życie zaczęło powoli toczyć się w osiedlowej kawiarni: były babskie pogaduszki, zajęcia dla dzieci, a także organizowane przez mieszkańców spotkania choinkowe. Przez dwa lata funkcjonowania lokalu zintegrowało się dwadzieścia młodych rodzin. W zasadzie sami stali się dla siebie jak rodzina. Tyle że zastępcza.
– Pomagamy sobie w zakupach, przy dzieciach, razem jemy obiady i rozmawiamy – wyjaśnia Agata Arciszewska, mieszkanka Białołęki. I choć knajpę zamknęli, duch w sąsiadach nie zginął. Mieszkańcy osiedla na Płudach postanowili kontynuować sąsiedzką tradycję i w ramach Podwórkowej Gwiazdki spotkali się na placu zabaw. Dzieciaki płytami CD i foliowymi bombkami przystroiły choinkę. Były też kolędy – bo sąsiadka wydrukowała dla każdego śpiewniczki. No i gwóźdź programu, czyli świąteczne grillowanie. Na betonowym palenisku smażyły się przyniesione przez mieszkańców różności. Za symboliczną cenę można było kupić domowej roboty grzańca, gorącą czekoladę, chleb i pierniczki. Dochód z kiermaszu mieszkańcy postanowili przeznaczyć na cel charytatywny. Dookoła biegały dzieciaki z buziami wymalowanymi specjalnymi farbkami. Atmosfera jak na imieninach u cioci – biesiadna. - Mam nadzieję, że dobrym sąsiedztwem z roku na rok będziemy zarażać coraz więcej osób – mówi Arciszewska i dodaje: – Póki co, staramy się o lokal do wspólnych spotkań.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |