Nazywa się Felek i jest alkoholikiem. Zawsze to mówi. To go uspokaja. Po ponad 30 latach trzeźwości daje świadectwo, że nałóg alkoholowy to choroba duszy.
Kiedy się golił, patrzył sobie w oczy i pluł. – Kim ty jesteś? – pytał z pogardą. Na Mokotowie, gdzie wówczas mieszkał, na takich jak on mówili, że są „na oucie”. Tylko zakładali się, który pierwszy „w piach pójdzie”. Felek także był w kolejce – na koncie miał wszystkie stadia choroby alkoholowej: delirium, padaczki, omamy wzrokowo-słuchowe, psychozy. Kilka razy nawet śmierć zajrzała mu w oczy. Lekarze mówili o nim „beznadziejny alkoholik”. I była to prawda. Wydawało mu się, że wszystko na wódce „chodzi” i że dla takiego jak on nadziei już nie ma.
„Ty źle pijesz”
W rodzinnym domu wódki nie było. Ojciec Felka czasami nalewki robił. Matka w ogóle nie piła. – Dobrze się nami opiekowała – wspomina Felek. Wczesne dzieciństwo spędził w ziemiance. Tam też, prawdopodobnie na łóżku z murawy, przyszedł na świat. Pobytu w Sowchozie Artiomowiec koło Rostowa nad Donem rodzice długo nie chcieli wspominać. W czasie wojny zostali wywiezieni tam do pracy. Ojciec zaciągnął się do armii Andersa, matka została sama z dwójką dzieci i niepewnością o przyszłość. – To ciągłe napięcie mogłem wówczas od niej przejąć – wspomina. Po powrocie z wojny ojciec dużo czasu poświęcił choremu na Heine-Medinę bratu. Cała ośmioosobowa rodzina skupiła się wówczas na nim. Niedługo po tym Felek zaczął pić. Miał wówczas 16 lat, problemy z nauką, poczuciem własnej wartości i tożsamością. I wiernego towarzysza – lęk. – Szedłem się bić, by pokazać, że się nie boję. Ale w środku się trząsłem – mówi. Ze strachu nawet na egzamin wstępny na Akademię Sztuk Pięknych się nie stawił. – Upiłem się, żeby mieć wytłumaczenie, że nie poszedłem. Bałem się konfrontacji z rzeczywistością – mówi. Całe życie potem żałował. Malarzem został, ale pokojowym. Pewnego razu matka powiedziała mu: „Felek, ty źle pijesz”.
Zapić strach
W latach 80. w Polsce o chorobie alkoholowej mało było wiadomo. – Ojciec ciągle wmawiał mi, że nie mam na tyle silnej woli, by przestać sięgać po alkohol. Rzeczywiście: była flaszka, byłem ja i nikt do jej wypicia mnie nie namawiał. Miałem ogromne poczucie winy – mówi. Odium odpowiedzialności za chorobę zdjął z niego Roman, alkoholik z 18-letnim abstynenckim stażem. – Po raz pierwszy usłyszałem, że przyczyną mojej choroby są lęki i oczekiwania, z którymi nie potrafię sobie poradzić. I ja te lęki zapijam. Inni robią to przy pomocy narkotyków, hazardu czy jedzenia – wspomina. Oczy mu się otworzyły. Głośno, wśród innych ludzi powiedział w końcu, że chce przestać pić. Naprawdę. Na pierwszy miting anonimowych alkoholików, prowadzony nowatorską wówczas metodą „12 kroków”, trafił w Poznaniu. – Doświadczyłem tam akceptacji, której całe życie szukałem – wspomina pierwsze spotkanie.
Herbaciana terapia
Całą terapię przeszedł już w Warszawie. W grupie było ich kilkunastu i wiedzieli, że potrzebują siebie nawzajem, by wyjść na prostą. Każdy miał swoją rolę, która uczyła ich odpowiedzialności i sprawiała, że po latach gardzenia sobą czuli się potrzebni. Herbatnikowy rozdawał kubki z gorącą herbatą, skarbnik wystawiał na środek kapelusz na dobrowolne opłaty, prowadzący kontrolował czas i czy rozmowa jest na temat, a rzecznik – jak ojciec rodziny – pilnował, czy wszystko dobrze działa. Nie było wśród nich psychologa – leczyli się szczerością, własnym doświadczeniem i herbatą. Co miesiąc „przerabiali” kolejny krok. Pierwszy – bezsilność – Felek doskonale znał z własnej autopsji. Z kolejnymi było już trudniej – bowiem program „12 kroków” wychodzenia z nałogu, który w latach 30. XX wieku wykiełkował w głowie amerykańskiego alkoholika Billa Wilsona, zaczyna się właśnie od ogłoszenia bezsilności i uznania, że Ktoś większy od nas może przywrócić nam zdrowie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |