Maja ma dwa miesiące. Jest siódmym dzieckiem Justyny i Janusza. Śpi w swoim łóżeczku pod oknem cichutko, nieświadoma jeszcze, że rodzice mają kłopoty. Dla niej liczy się to, że jest kochana, a to, że mama marzy o pampersach dla niej, to zupełnie inna sprawa.
Justyna jest drobna, ale bardzo silna. – Muszę taka być, bo jak mój mąż Janusz pracuje, na mojej głowie są zakupy czy choćby przyniesienie wody, bo tu, gdzie mieszkamy, nie ma bieżącej wody ani kanalizacji. Wie pani, ile zakupów trzeba zrobić dla siedmiorga dzieci i czwórki dorosłych? – pyta trochę retorycznie. W małym drewnianym domku w dwóch pokojach mieszka z mężem, dziećmi, teściem, szwagrem i czasami jeszcze z ciocią. Na noc pokój, który zajmują, zamienia się w wielką sypialnię. Dwa łóżeczka dla najmłodszych dzieci, dwie wersalki, jak trzeba, to gruba kołdra na podłodze, a na niej puchate poduszki, by dzieciom było wygodnie. Na więcej nie mogą sobie pozwolić. Nie narzeka, choć powodów do tego znalazłaby tysiące. Teraz, kiedy mąż ma dorywczą pracę na budowie, jest trochę łatwiej, ale co będzie, jak ta praca się skończy? Nie chce wybiegać myślą zbyt daleko w przyszłość. Po co?
Przypadek czy Pan Bóg?
Donald Tusk nie był nigdy na Firlejowskiej w Lublinie. Inaczej nie miałby chyba śmiałości mówić o sukcesach swego rządu. Dla przypomnienia: mamy XXI wiek i młodych ludzi pełnych sił i zapału do pracy, której nie mogą znaleźć. Do tego domy, gdzie nie ma bieżącej wody, a więc i toalety. Dobrze, że większość dzieci jest na tyle małych, że swoje potrzeby mogą załatwiać na nocnik, bo zimą wychodzenie na dwór nie należy do przyjemnych. Dom jest stary i wymaga remontu, ale o tym nawet nikt nie myśli, gdy brakuje na chleb. – Jedni powiedzą, że do rodziny Justyny i Janusza trafiliśmy przypadkiem, inni – że sam Pan Bóg nas tutaj przyprowadził – mówi Wojciech Łopuszyński ze wspólnoty neokatechumenalnej, który z żoną wspiera rodzinę Janusza i Justyny. – Na pewnym etapie naszej formacji w neokatechumenacie otrzymaliśmy zadanie pójścia do ludzi potrzebujących z Dobrą Nowiną o Jezusie, ale i z konkretną pomocą. Ten adres dostaliśmy od ks. Adama Lewandowskiego, proboszcza z archikatedry. Kiedy zobaczyliśmy, jak dziś żyją ludzie, zrobiło się nam po ludzku wstyd, że takie rzeczy dzieją się obok nas, a my żyjemy sobie spokojnie. Ktoś może powiedzieć, że ludzie mający problemy są sami sobie winni, ale z drugiej strony – czy Jezus nie przyszedł właśnie do tych, którzy się źle mają?
Dzieciństwo Justyny nie należało do łatwych. Była w rodzinie zastępczej, adoptowana przez swoją babcię. Z rodzicami nie miała kontaktu. Babcia dawała jej tyle miłości, ile mogła, ale sama miała 11 dzieci i wielu innych wnuków, więc nie mogła zajmować się tylko Justyną. – Mieszkałam z babcią w kamienicy na Krakowskim Przedmieściu. To była prywatna kamienica, gdzie babcia wynajmowała mieszkanie. Tam też zamieszkałam z Januszem i dziećmi, które zaczęły przychodzić na świat. Kiedy babcia zachorowała i trzeba było umieścić ją w szpitalu, właściciel kamienicy wyrzucił nas z domu. Musieliśmy wprowadzić się do teścia, który oddał naszej rodzinie jeden ze swoich dwóch pokoi – opowiada. Szczerze też przyznaje, że Pana Boga nie było w ich życiu. – Mieszkałam z Januszem bez ślubu. Mieliśmy troje dzieci, kiedy ks. Adam Lewandowski – nasz proboszcz – uświadomił nam, czym jest sakrament małżeństwa i jakie mógłby mieć dla nas i naszych dzieci znaczenie. Wzięliśmy ślub, ale nasza wiara musiała przejść długą drogę. Myślę, że wciąż jesteśmy na jej początku. Jedni mówią, że to, że znaleźli nas ludzie z neokatechumenatu, którzy o nic nie pytali, nie osądzali i nie prawili kazań, tylko zwyczajnie zaczęli pomagać, to przypadek, a ja myślę sobie, że to może jednak Pan Bóg chce nam powiedzieć, że On jest.
Najważniejsze: by miały rodziców
Najstarszy Dawid ma 8 lat. Kamil jest o rok młodszy, Oliwka ma 5 lat, a Kornelia i Otylia to 4-letnie bliźniaczki. Potem urodził się Alan, który skończył właśnie 18 miesięcy, a najmłodsza Maja przyszła na świat dwa miesiące temu. – Ja wychowałam się bez rodziców. Już jako dziecko myślałam sobie, że jeśli będę mieć dzieci, to najważniejsze, żeby miały mamę i tatę. Żyjemy biednie, nawet bardzo biednie, ale miłości mamy dużo, a tego za żadne pieniądze kupić się nie da – mówi Justyna. Najstarszy Dawid chodzi do drugiej klasy. Kamil powinien być w pierwszej, ale został drugi rok w zerówce, bo sobie nie radzi. Gdy miał 9 miesięcy, wylał na siebie wrzątek z gotujących się ziemniaków. Jest bardzo poparzony. – Długo był w szpitalu na intensywnej terapii.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |