Małżeństwo z Wrocławia - Agnieszka i Mateusz Waligórowie - na rowerze przemierzyli tysiące kilometrów. Wrócili z jednej wyprawy w Ameryce Południowej, by przygotować się do realizacji wręcz karkołomnego wyzwania - przemierzenia trzech australijskich pustyń.
W Ameryce Południowej spędzili 19 miesięcy. Przejechali na rowerach 14 tys. km od Ziemi Ognistej, wzdłuż Andów, aż po Morze Karaibskie. Po powrocie do Polski rozpoczęli przygotowania do kolejnego wyjazdu. Od połowy czerwca, bez żadnego wsparcia z zewnątrz, przemierzają na rowerach trzy australijskie pustynie. Do tej pory dokonała tego zaledwie jedna osoba… z Polski.
Z pasją w drogę
– Poznaliśmy się na kursie dla przewodników górskich, a po ślubie zostaliśmy podróżnikami rowerowymi pełną gębą – mówi Agnieszka. Na pierwszą dużą wyprawę wybrali się na Kubę. – Nie miałem pojęcia o rowerach, nawet o tym, że nie można zamienić koła przedniego z tylnym. Uważałem, że dopóki mój pojazd jedzie, wszystko jest w porządku – wspomina z uśmiechem Mateusz. Młode małżeństwo postanowiło objechać wyspę dookoła. – Mój rower ostatniego dnia doturlał się do celu ostatkiem sił, ale się udało – dodaje Mateusz. Po powrocie do Polski i podjęciu decyzji o kolejnej wyprawie zatrudnił się w sklepie rowerowym, by poznać wszelkie tajniki serwisowania sprzętu. Do Ameryki Południowej Agnieszka i Mateusz wyjechali w sierpniu 2011. – Samolot do Buenos Aires mieliśmy dokładnie w pierwszą rocznicę naszego ślubu.
To nie było zaplanowane – wspominają. Jak zaznaczają, podczas swojej wyprawy starali się łączyć swoje dwie największe pasje: jazdę na rowerze i wspinaczkę górską. – Nie jest to łatwe. Trzeba wozić ze sobą wszystkie niezbędne rzeczy, m.in. buty i ciepłe ubrania. To wszystko waży i zajmuje mnóstwo miejsca – tłumaczy Mateusz. Plany udało im się jednak zrealizować. Między kilometrami w siodełku zdobyli dwa 6-tysięczniki i kilka 5-tysięczników. Oczywiście podróżnicy starali się chłonąć wszystko, co widzieli. Agnieszka podkreśla, że niesamowite wrażenie zrobiła na nich przyroda. – Są miejsca, które przyprawiają o dreszcze. Można się poczuć, jakby brało się udział w programie przyrodniczym, który zwykle ogląda się w telewizji – mówi z zachwytem. Przemierzając kontynent z południa na północ, widzieli zmieniającą się roślinność oraz formy geologiczne. – Andy ciągną się przez kilka tysięcy kilometrów. Na tej przestrzeni cały czas się zmieniają – dodaje Mateusz. Przyznaje, że urzekła go Patagonia. – To łąka, która swym ogromem może jednocześnie zachwycić i przerazić. Nigdy się nie spotkałem z sytuacją, by jadąc na rowerze przez 100 km, nie spotkać po drodze żadnego domu – opowiada. Zwraca także uwagę, że sprawdziło się w ich przypadku porzekadło, iż im większe odludzie i niedostępne miejsce, tym bardziej życzliwi są napotkani ludzie. Agnieszka dodaje, że nie jest łatwo nawiązać z nimi kontakt, ale za to zawsze można liczyć na ich dobrą radę i pomoc.
Polskie ślady
Podczas wyprawy państwo Waligórowie mieli okazję zetknąć się również z akcentami polskimi. – Było to dla nas zaskoczenie. Nie wiedzieliśmy, że w latach 70. ubiegłego wieku wielu Latynosów przyjeżdżało na studia do Krakowa, Warszawy czy Wrocławia. I my takich ludzi przypadkowo spotykaliśmy – opowiada Mateusz. Jak do tego dochodziło? Jeden z rowerów, którymi jechali podróżnicy, był zaopatrzony w przyczepkę z chorągiewkami: z flagą Polski i kraju, przez który aktualnie przejeżdżali. – Ludzie nas po tym poznawali – dodaje. W związku z tym dochodziło do niezwykle niespodziewanych sytuacji. – Jechaliśmy przez Ekwador. Totalna pustka; pole. Nagle grzebiący w ziemi mężczyzna krzyczy za nami: „Polska, Polska”. Podjechaliśmy do niego, a on do nas powiedział łamaną polszczyzną: „W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie” – wspomina. Okazało się, że napotkany miejscowy, o imieniu Ruben, ma ciotkę pochodzącą z Polski.
– Przyjechała do Ameryki Południowej z wujkiem mężczyzny, który po studiach w naszym kraju zabrał swoją wybrankę do Guayaquil, gdzie osiedli na stałe. Kobieta uczyła dzieci z rodziny polskich powiedzonek i on to zapamiętał. Problem w tym, że nie wiedział, co te słowa oznaczają i używał ich totalnie bez sensu – dodaje Agnieszka. Rowerzyści zostali zaproszeni przez Rubena do domu i mogli telefonicznie porozmawiać z jego ciotką. – Była bardzo wzruszona ze względu na tak niespodziewaną możliwość rozmowy w ojczystym języku – opowiada. Innym przykładem, który przywołują podróżnicy, jest Cecilia, Peruwianka mieszkająca w Limie, która studiowała w Polsce i bardzo dobrze zna nasz język. – Po powrocie do swojej ojczyzny gościła kilka wypraw andyjskich i my również trafiliśmy do niej z polecenia. Byliśmy w stolicy Peru ponad miesiąc, czekając na różne przesyłki. Mieszkający tam Polacy przekazywali sobie nas z rąk do rąk i tak trafiliśmy również do niej – mówi Mateusz. Zaznacza, że obecnie wielu naszych młodych rodaków decyduje się na wyjazd do Ameryki Południowej, by tam zostać na stałe.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |