Pigmeje chorują rodzinnie

Jadła mięso z goryla, z papai i jeżozwierza robiła polski bigos, na spacery chodziła do dżungli... I najważniejsze: niemal dzień i noc leczyła afrykańskich pacjentów.

Płacz w samolocie

Kiedy wracała z Kamerunu i lądowała na krakowskim lotnisku, bardzo płakała. – Uświadomiłam sobie, że nie chcę opuszczać Afryki. Chciałam tam wrócić. Po powrocie do domu w Zakopanem zbyt długo nie pobyłam... – mówi lekarka. Wkrótce poleciała do Republiki Środkowoafrykańskiej, gdzie trafiła do ośrodka zdrowia przekształconego w szpital w wiosce Bagandou. Myślała, że tu nie może być trudniej niż w Kamerunie. Tymczasem musiała być nie tylko lekarzem, dostępnym 24 godziny na dobę, ale także kierownikiem szpitala, zaopatrzeniowcem, księgową, naczelną pielęgniarką, aptekarzem, główną salową.

– Brakowało wykwalifikowanego personelu medycznego. Zatrudnialiśmy ludzi „z pola”, bo tam nie było nikogo wykształconego, a w kraju ciągle trwały jakieś wojny. Co prawda, w szpitalu pracowała położna, która ukończyła szkołę, ale nie miała żadnego doświadczenia – wspomina lekarka. Także pacjenci byli mniej ufni niż w Kamerunie, zwłaszcza kobiety w ciąży, i trudno się z nimi przeprowadzało wywiad. Nie było również osób, które dzieliłyby chorych na tych, którzy potrzebują pomocy od razu, i na tych, którzy mogą jeszcze chwilę poczekać. – Stałam więc przed tłumem – na przykład chorych dzieci – i podejmowałam decyzję, kto najpierw, i dopiero potem mogłam zacząć leczyć – przyznaje dr Zofia.

Doskwierały jej też grasujące wszędzie komary, pająki, pchły piaskowe, także węże (np. mamby i kobry), skorpiony. Ale na szczęście nie została przez nie pokąsana. Był też problem z malarią. – Trzeba bardzo uważać na swoją kondycję psychiczną i fizyczną. Kiedy jesteśmy zmęczeni, spada nasza odporność i choroba szybko atakuje – opowiada dr Kaciczak.

Zambia – ostatni przystanek

W Afryce, kiedy miała tylko odrobinę wolnego czasu, serwowała polskie potrawy. – Kiedyś zrobiłam polski bigos. Papaja była imitacją kapusty, a mięso z jeżozwierza zastępowało kiełbasę. Nawet obchodziliśmy polskie Boże Narodzenie – śmieje się doktor Zofia i dodaje, że nigdy nie zapomni, jak kiedyś została poczęstowana mięsem z goryla. Gdy było jej trudno, mogła też liczyć na wsparcie rodaków. Zaprzyjaźniła się np. z wolontariuszem Andrzejem i to jemu wypłakiwała się ze wszystkiego, co leżało jej na sercu. Odwiedzała też placówki polskich zakonnic. – Gdy tylko przekroczyłam próg ich domu, wszystkie zaczynały się skarżyć, że coś im dolega – śmieje się lekarka. Ostatnim afrykańskim przystankiem na szlaku pani doktor była Zambia. Zofia Kaciczak przez cztery miesiące zastępowała tam chirurga w szpitalu w Katondwe, prowadzonym przez polskie zakonnice, ale włączonym w struktury państwowe. – Tam było wręcz bajkowo – dużo wykwalifikowanego personelu, uporządkowana struktura, dobre wyposażenie – wspomina.

Będąc w Polsce, Zofia Kaciczak chętnie chodzi na niedzielne Msze św. do kościółka oo. dominikanów na Wiktorówki. To tam zrozumiała, że robienie czegoś ma sens także wtedy, gdy nie dostaje się żadnych pochwał i nagród. – Jest to po prostu bezinteresowny czyn, który ma swoją ogromną wartość. To nie dzięki mnie ludzie w Afryce mogli być zdrowi i dalej żyć, ale dzięki Panu Bogu. Ja miałam tylko zawodową satysfakcję, że się udało – mówi.

Wiele afrykańskich historii ma skrzętnie spisanych, ale nie zamierza ich publikować, bo – jak mówi z rozbrajającą szczerością – nie chce, aby jej opowieści były sprzedawane za kilka złotych w sieciach dyskontowych, jak książki znanych osobistości. Choć, niewątpliwe, byłby to bestseller.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ, MISJE

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg