Jadła mięso z goryla, z papai i jeżozwierza robiła polski bigos, na spacery chodziła do dżungli... I najważniejsze: niemal dzień i noc leczyła afrykańskich pacjentów.
Stojąc przy stole operacyjnym, kiedy szczęśliwy przebieg zabiegu wydawał się wręcz niemożliwy, czułam zawsze turbodoładowanie od Pana Boga. Cuda po prostu się zdarzały – mówi dr Zofia Kaciczak z Zakopanego, góralka z twardym i przebojowym charakterem. Choć blok, w którym obecnie mieszka, sąsiaduje z zakopiańskim szpitalem, ona na miejsce swojej pracy wybrała szpital w Kamerunie.
– Gdy zadzwonił do mnie kolega, który powiedział, że francuskie zakonnice poszukują chirurga od zaraz, ale do szpitala w Afryce, nie zastanawiałam się długo. Przygotowania do wyjazdu trwały trzy tygodnie – wspomina dr Zofia. Przed podróżą w nieznane odwiedziła tylko Poradnię Chorób Tropikalnych w Krakowie, a w katowickim sanepidzie przyjęła szczepionkę na żółtą febrę. Do walizek spakowała atlasy medyczne i najpotrzebniejsze rzeczy. Do dzisiaj żałuje, że nie miała odpowiedniej liczby par butów.
Afrykańska aklimatyzacja
Kiedy wysiadała z samolotu w Jaunde, stolicy Kamerunu, poczuła się tak, jakby weszła w ścianę żaru. Temperatura wynosiła prawie 40 st. Celsjusza. I tak już było zawsze. – No cóż, miałam gorące i rozpalone serce. W efekcie zaczęły się dziać cudowne rzeczy. Mimo wielu problemów, operacje kończyły się szczęśliwie – wspomina lekarka, która należy do zakopiańskiej wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym. Na lotnisku na panią doktor z Polski czekała francuska zakonnica, dyrektor szpitala w Salapoumbe. To miejscowość położona w południowo-wschodniej części Kamerunu, niedaleko granicy z Republiką Środkowoafrykańską i Konga. – Od razu musiałam „uruchomić” mój francuski, którym jednak nie posługiwałam się wtedy zbyt płynnie. Jednak siostra dyrektor ani myślała rozmawiać ze mną po angielsku. Była bardzo zmęczona i chora. A lotnisko oddalone jest od wioski o około... 1000 km! – opowiada.
Zanim dr Zofia dotarła do miejsca swojej pracy, przez kilka dni mieszkała u pochodzącego z Polski ks. Stanisława, który prowadził parafię w Kamerunie. – Siostra dyrektor miała kilka rzeczy do załatwienia i oddała mnie tam na „afrykańską aklimatyzację” – śmieje się pani Zofia. Była jedynym lekarzem w promieniu ponad 100 kilometrów, ale pomagali jej pielęgniarze. Wielu z nich sama przeszkoliła, także z podstawowych zasad higieny. – Nie mogli zrozumieć, po co trzeba liczyć chusty operacyjne przed, w czasie i po zabiegu – tłumaczy. Jej pacjentami byli przede wszystkim Pigmeje. Prowadzą oni koczowniczy tryb życia i opieka państwowej służby zdrowia ich nie obejmuje. Pacjenci szybko nabrali zaufania do polskiej lekarki. Przed szpitalem ustawiały się długie kolejki chorych. – Nie chcieli leżeć na łóżkach, a kiedy jeden chorował, towarzyszyła mu cała rodzina. Potem nie wiadomo było, kogo leczyć – śmieje się doktor Zofia.
Spacer po dżungli
Kiedy trzeba było przeprowadzić poważną operację, już nie było tak wesoło – często nie było prądu i trzeba było pracować przy latarkach, bez butli tlenowej i potrzebnych urządzeń. – Taka praca wyczerpuje, nie tylko psychicznie. To prostu ciężka fizyczna robota. Nie mogłam tak po prostu zamknąć szpitala i powiedzieć, że idę odpocząć. Byłam tam zdana tylko i wyłącznie na siebie. A jednocześnie musiałam nieść pomoc o każdej porze, często w nocy. Miałam chwile kryzysu, wówczas chciałam wszystko rzucić i wrócić do Polski – mówi. Ukojenie znajdowała w spacerach po dżungli, gdzie rozkoszowała się widokiem afrykańskich krajobrazów. – Nigdy ich nie zapomnę. Zawsze mówiłam personelowi, w którą stronę idę, aby mogli po mnie przylecieć, kiedy będzie nagły przypadek – opowiada pani Zofia. A takie zdarzały się niemal zawsze.
Jedynymi z najgorszych były ukąszenia węża. Sama była na nie wielokrotnie narażona. – Nawet kiedy kładłam się spać, byłam przygotowana na szybkie wstawanie. Wszystko miałam poukładane – bieliznę, buty, ubranie. Jak w wojsku – śmieje się Z. Kaciczak. Pacjenci swoimi pomysłami potrafili zrekompensować jej stres. – Pewnej nocy zostałam wezwana do szpitala. W jednej z sal Pigmeje zamknęli się od środka. Kiedy prosiłam, żeby otworzyli drzwi kluczem, nie wiedzieli, co to jest. Nie rozumieli. I z takimi sytuacjami trzeba było sobie poradzić – wspomina dr Zofia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |