Miał wtedy na nogach buty traperskie z silnie bieżnikowaną podeszwą, która dobrze trzymała się blachy zawalonego dachu hali. Może życie Piotra Czaka wyglądałoby dzisiaj inaczej, gdyby nie te buty.
Kaczki i wódka
Kiedy wyszedł z hali pod nogami zobaczył kaczki, które były wystawiane w hali obok. Zaczął się zastanawiać: kaczki czy gołębie? – Czy ze mną jest już tak źle, że gołębi nie rozpoznaję? – pytał siebie. Po szczęśliwym powrocie do domu postanowił napić się z kolegami wódki, żeby zasnąć, zapomnieć o horrorze, który przeżył. – Wszyscy się upili, ja piłem z nimi, ale na mnie wódka nie działała. Nawet ona nie dała rady na ten stres – wspomina. To były pierwsze sygnały, że rozpoczęło się inne życie Piotra Czaka oraz jego rodziny: żony Gizeli, dzieci Krzysztofa i Anny.
Siedziałem już na torach
Za poświęcenie i przeżycia w hali MTK Piotr Czak zapłacił wysoką cenę i płaci ją do dzisiaj. Nie ukrywa choroby. – Przeżyłem załamanie nerwowe, wpadłem w głęboką depresję – mówi. W nocnych koszmarach wracają dantejskie sceny, słyszy głosy wołających o ratunek, jęki. Budzi się zlany potem. – Najgorzej było w pierwszym roku. Byłem już w 99 proc. po tamtej stronie. Syn mnie na polach znajdował. Chciałem popełnić samobójstwo. Może pan to napisać. Dla mnie nie ma wstydu, to jest natura. Siedziałem już na torze i głowę schyliłem, mówię: „Koniec”. Ale pociąg po drugim torze przejechał – opowiada. Uciekał nocą z psem na grób rodziców, 7 kilometrów przez las do rodzinnych Dziewkowic. Kiedy w kościele modlono się za ofiary katastrofy, słabł, musiał wychodzić. Wiele objawów wskazuje na to, że Piotr Czak ma PTSD, zespół stresu bojowego obserwowanego u żołnierzy po ciężkich przejściach wojennych w Wietnamie, Afganistanie, Iraku. – Ilu z nich się zabiło? Ja na razie wygrywam. To dzięki temu, że mam tak cudowną, kochającą żonę i że mam Boga w sercu. Jak długo będę wygrywał? Nie wiem. Są chwile, że człowieka bardziej ciągnie tam niż tu – mówi Czak. Przyznaje: niektórzy mówią o nim „świr, chory psychicznie”. – Tak, jestem psychicznie chory. Na punkcie Pana Boga. Tylko głupi człowiek myśli, że będzie żył cały czas. Dla każdego – żebraka i bogatego – nadejdzie kres. I wtedy do kogo pójdzie? – pyta.
Ludzie, kochajcie się
Od czasu kiedy Piotr Czak wślizgnął się w szczelinę między życiem a śmiercią w chorzowskiej hali wystawowej jakby zobaczył świat z drugiej strony. – Bóg dał mi szansę, żebym stał się lepszy. Miałem ochotę krzyczeć do ludzi, mówić im kazania: „Ludzie, kochajcie się. Zrozumcie – życie jest bardzo krótkie, a bardzo cudowne! Czy potrzeba tragedii, żeby to zrozumieć?!” – powtarza to wiele razy w czasie kilkugodzinnej rozmowy. Na strychu domu jest jego świat – gołębie. – Tu przychodzę rano, klękam, mówię do gołąbków: „Szczęść wam Boże”. Tu jestem sam z Panem Bogiem i nimi. One mi tyle radości przynoszą – opowiada i karmi „z dzióbka” jednego ze swoich stu podopiecznych. Gładzi po piersi gołąbka. Ptak wydaje się zadowolony, pręży pierś. – Któż z nas nie potrzebuje miłości? – pyta Piotr. W każdym, najdrobniejszym fakcie życia widzi miłość Boga. W tym, że podarowana krata do gołębnika pasowała jak ulał. Albo że ukochany gołąbek żył niezwykle długo – 19 lat i 7 miesięcy. Niektórzy hodowcy ofiarowali za niego wielkie sumy. – Nie sprzedałem. A swoje dzieci byś sprzedał? Ten gołąbek umarł mi na rękach – opowiada hodowca. Postawił dla niego na podwórku głaz i tam go pochował.
Zwrot ku Bogu jest tak radykalny, że w otoczeniu znajomych i rodziny Piotr Czak często nie znajduje zrozumienia. – Pan Bóg zawsze był ze mną, ale nie ja z Nim. W młodości różne szaleństwa się robiło. Pierwszym, który prowadził mnie do Boga, był proboszcz z Dziewkowic śp. ks. Ernst Nozinski, a teraz jest to ks. Wolfgang Jośko ze Strzelec Opolskich. On dodał mi wiary w życie, a miał trudniejszą sytuację niż ja. Kiedy go widzę, klękam przed nim i proszę o błogosławieństwo – mówi hodowca.
Kim ja jestem?
Mogłoby się wydawać, że to jakaś idylla: gruchające gołąbki, cisza wiejskiego otoczenia, pobożne myśli o kochającym Panu Bogu. – Siedzę tu codziennie rano przy stole, piję kawę, płaczę. Ale te łzy to dlatego, że wiem: „Ty jesteś, Panie Boże. Przebacz mi wszystko” – po policzkach Piotra Czaka płyną łzy. Psychiczne cierpienie zmieszane z otwarciem duszy na miłość Boga. Piotr Czak przerwał terapię m.in. z powodów finansowych. Od państwa nie dostał żadnego odszkodowania czy nagrody za bohaterski czyn. – Potrzebowałbym dłoni, żeby mi pomogła. Ale nie ma jej. Kim ja jestem dla mojego kraju? – pyta gorzko. Czy rzuciłby się jeszcze raz na ratunek kolegom, wiedząc, co potem go czeka? – Setki razy zadawałem sobie to pytanie. Biegłbym ich ratować. Bo inaczej oni by nie żyli – odpowiada.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |