Gdy syn umiera, matka stoi obok. Potem patrzą w jednym kierunku i… to jest szczęśliwa opowieść.
Antek, młodszy brat Marysi, starszy brat Róży, zachorował nagle. Wakacyjny rodzinny wyjazd, a tu zazwyczaj energicznego pięciolatka boli brzuch. Szpital, kilka nietrafionych diagnoz. Od września do grudnia 2004 stan Antka pogarsza się, a lekarze nie potrafią pomóc. W końcu pada diagnoza. Jak wyrok. Antek choruje na chłoniaka Bourkitta. Wyjątkowo zaawansowanego i złośliwego. Rozpoczyna się leczenie. Dramatyczne, agresywne. Podobno dające szansę. Dorota, matka Antka, wchodzi z synem na najtrudniejszą drogę w życiu. Od straszliwego bólu do nadziei.
Drogowskazy
W szpitalu Dorota dostawała od znajomej SMS-y z cytatami z Ewangelii. Niewiele niby, ale pomagały utrzymać pion w szpitalnym poziomie, pomagały zobaczyć inną, szerszą perspektywę. „Ja jestem. Nie lękajcie się. Każdy włos jest policzony”... – Gdy umiera dziecko, gdy długo przebywa się z nim w szpitalu, to są całe wieki strachu przeplatanego nadzieją.
Onkologia dziecięca to inny świat, uczucia, których nie da się do niczego porównać – mówi Dorota. I tylko gdy diagnoza była już pewna, Dorota pomyślała: „Ściśnij mnie za rękę, Panie Boże. Nie dam sobie rady, gdy nie będziesz przy mnie. Oszaleję, jeśli mi nie pomożesz”. Matka innego chorego dziecka, pierwsza, którą Dorota zobaczyła po wejściu na onkologię, trzymała różaniec i obrazek Matki Bożej. Symboliczny to drogowskaz, bo już nigdy później tak modlących się szpitalnych matek Dorota nie widziała. I wyraźnie czuła, że nie jest sama. – Miałam wrażenie ciągłego wewnętrznego dialogu z Chrystusem. I otrzymywałam od Niego znaki. To mnie ratowało. Lekarz przekazał fatalne rokowania: być może Antek umrze lada dzień. Była brzydka, martwa zima. Dorota stała przy oknie. Za oknem straszyły brudne ulice i gołe drzewa. – Nie chciałam tak żegnać mojego radosnego, pięknego dziecka. Prosiłam Pana Boga: „Boże, jeśli Antek musi umrzeć, niech to będzie wiosna”… Antek zaczął przyjmować leki ostatniej szansy i choroba cofnęła się. Na dwa miesiące. Wystarczyło, by zaczekać na wiosnę. Antoni został wypisany ze szpitala do domu. Pozostawienie go na oddziale oznaczałoby uporczywą terapię, do czego rodzice nie chcieli dopuścić. Został objęty opieką Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci.
– Wcześniej tyle modliłam się o cud. A potem przyszedł czas, że przestałam. Zaczęłam modlić się o… śmierć dla swojego dziecka. Żeby przestał tak cierpieć. Czy Maryja tam, na Golgocie, modliła się podobnie? – Prosiła o zakończenie Jego cierpienia. Tak, jestem pewna.
Przygotowanie
Pan Bóg przygotowywał Dorotę. Długo i konsekwentnie. – Pochodzę z rodziny lekarskiej. Dziadek odbywał staż na Litewskiej, tam, gdzie po latach leżał Antek. Jako dziecko czytałam pamiętniki dziadka, w którym opisywał towarzyszenie w chorobie i przy umieraniu onkologicznie chorej dziewczynce. Moja mama też jest lekarką – temat śmierci był w naszym domu naturalnie obecny. I w końcu gdy Antek i Marysia byli bardzo mali, do domu moich rodziców przeprowadziła się ciotka chora na raka. Mieszkała u nich do końca. Odwiedzałam ją z dziećmi. Przynosiły laurki i po prostu towarzyszyły. Ciotka była coraz słabsza. Wyglądała jak szkielet. Dorota zupełnie przypadkiem zobaczyła kiedyś, jak Antek, siedząc naprzeciwko chorej, bierze delikatnie jej rękę i całuje. Miał cztery lata. I tylko tych Bożych przygotowań do życia i śmierci najpierw się nie rozumie i nie widzi. Dopiero potem stają się jasne: wszystko dzieje się po coś.
– Podobno jeśli się wejdzie na drogę krzyżową, jeśli się ją zaczyna rozpamiętywać, dopiero wchodzi się w życie. Ja kiedyś nie potrafiłam. Przerażało mnie cierpienie Jezusa. Nie potrafiłam bez trwogi odmawiać na różańcu tajemnic bolesnych. Co innego Antek. Gdy był jeszcze zdrowy, Droga Krzyżowa była chyba jego ulubionym nabożeństwem. Kontemplował, przeżywał. Scena obnażenia z szat, taka symboliczna dla chorych dzieci na onkologii, przemawiała do niego szczególnie. W czasie choroby Antka bliska Dorocie stała się Matka Boża Bolesna. Bolesna Matka matkę bolesną zrozumie. I kiedy Antek umierał, przepowiednia Symeona przestała już być dla Doroty przenośnią. „A ciebie miecz boleści przeniknie”. Przeniknął – dosłownie, namacalnie, fizycznie wręcz. Rozpacz? – Nie. Zawsze miałam świadomość, że to, co się dzieje, jest częścią Bożego planu, który On z jakiegoś powodu dopuścił. Rozpacz to brak Boga. I dlatego musi być straszna.
Pożegnania
Pożegnanie dziecka to proces. Momenty śmiechu, gdy dziecku lepiej, przeplatane z rozdzierającym żalem, gdy stan się pogarsza. To również czas umacniania, gdy przychodzi bunt największy, bo przeciw cierpieniu. Antek był waleczny, dzielny. Na wiele zabiegów pozwalał siłą woli i sześcioletnim męstwem. Jednak były i chwile kryzysu. Leżał kiedyś wściekły i wypominał: „To wszystko przez Pana Jezusa. Przez Niego umieram!”. Matka odpowiedziała: – Tak, to przez Pana Jezusa. On został poniżony, opluty, ubiczowany. Wtedy zapytał cię, Antku, czy pomożesz Mu nieść krzyż... I Antek cicho odpowiedział: „Tak, pomogę”. Jeszcze gdy Antek był w dobrej (w miarę) formie, znajomy ks. Jan przyniósł mu maleńki krzyżyk. Poprosił, by Antek go przyjął i oddawał Jezusowi swoje cierpienie. A Antek jak to Antek: poskakał, pofikał, kapelusz księdza przymierzył. Niby prośbę pominął, niby nie zrozumiał. I tylko później, przed każdym kolejnym zabiegiem, przed każdym bólem i kolejnym dziecięcym krzyżem, drewniany krzyżyk do kieszeni wkładał. Zaciskał na nim rękę i mówił: „Jezu, ufam Tobie”. Tajna mocna broń. Ksiądz Jan przygotował też Antka do Wczesnej Komunii, wyspowiadał. I potem odwiedzali już Antka na oddziale we dwóch: Pan Jezus i ks. Jan.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |