Gdy syn umiera, matka stoi obok. Potem patrzą w jednym kierunku i… to jest szczęśliwa opowieść.
Z domu do Domu
Odwiedzali go i w domu, dokąd Antoni trafił pod koniec marca 2006 r. A w domu było cudownie. Antek dostał łóżko na pilota, które jeździło do góry i na dół. Szalał z radości, cieszył się, że jest wśród rodziny. Biegał po domu półtora dnia. Potem już nie wstawał. Przyszedł czas, by rodzinnie towarzyszyć mu w umieraniu. Starsza siostra Marysia rozmawiała więc z Antkiem poważnie o życiu i szkolnych troskach. Młodsza Róża bawiła się lalkami przy łóżku. Na świecie był już malutki Tadeusz, wyczekany młodszy braciszek. Antek przy niemowlaku wyciszał się. Jakby Tadzio był najlepszym lekarstwem na coraz większe problemy z łapaniem oddechu, z przyjmowaniem pokarmu i wody, z życiem. Ukochany tata Sebastian śpiewał chłopcu do snu „Marsz Mokotowa” (to dzięki ojcu Antek uwielbiał historię). Rodzice spali zresztą koło syna na materacach, by być jak najbliżej. Dotykali, żeby zapamiętać ciepło. Wąchali, by na zapas przechować zapach. A Dorocie, gdzieś tam w głowie brzmiały słowa ks. Twardowskiego: „Tak wielkie cierpienie pocałuj w rączkę”. Całowała.
Płakali poza jego pokojem. Bo gdy kiedyś niemal nieprzytomny Antek poczuł, że oboje przy nim płaczą, ostatkiem sił, ale niezbyt potulnie, rozkazał: „Nie płaczcie, tylko się módlcie!”. W czasie choroby syna dla Doroty pociechą był Różaniec. W myślach powtarzała dziesiątek po dziesiątku. To pozwalało wyłączyć się i trwać. – Odkryłam tajemnicę wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. To było jak światło: dotarło do mnie, że Maryja została zabrana do nieba z ciałem. I tam, całą sobą, czeka na moje dziecko! Ja oddaję Jej Antka. On przechodzi z moich rąk, z moich kolan, wprost na Jej materialne ręce i na jej kolana. Te kolana czekają na wszystkie cierpiące dzieci. Prezent dla ziemskich matek. Antek w domu przebywał 21 dni. Umarł rankiem 20 kwietnia 2006 r. Cicho i spokojnie. – On był doskonały w rozwiązywaniu trudnych sytuacji – Dorota delikatnie się uśmiecha.
Cierpienie pocałuj w rączkę
Jakiś czas wcześniej Dorota zapytała znajomego lekarza, czy w przypadku chłoniaka bourkitta zdarzają się cuda. Odpowiedział, że cuda dzieją się po śmierci. Miał rację. Na pogrzeb Antka przyszły tysiące osób. Ludzki cichy płacz mieszał się z… nadludzką nadzieją i jakąś przedziwną wyczuwalną radością i pokojem. Święte dziecko przeszło z domu do domu. Niewierząca lekarka onkolog, która opiekowała się Antosiem i która zawsze mówiła: „Boga nie ma! Czy nie widzi pani, co tu, na onkologii, się dzieje?!”, wpadła zdyszana na Mszę pogrzebową. I w biegu rzuciła tylko: „Gdzie jest konfesjonał?”.
Ulubionymi książkami Antka były historie z Narnii. W szpitalu tęsknił do świata fizycznego, tęsknił za łażeniem po drzewach, zapachem trawy, szalonymi zabawami z rodzeństwem. Narnijski świat był tego namiastką. Dorota czytała mu, a on przymykał oczy i chłonął. W ostatnim tomie, który zdążyli jeszcze wspólnie przeczytać, bohaterskie rodzeństwo przegrywa walkę, „Ostatnią walkę”. Pozornie. Zakończenie Narnii było więc i Antka zakończeniem: po pozornej przegranej przeszedł do lepszego świata. Gdzie czekał na niego znacznie lepszy Aslan.
Gdy dziecko umiera, pozostaje rozdzierająca pustka. Widać ją nawet na rodzinnym zdjęciu, pstrykniętym przypadkiem i „bez ustawiania”. Na fotografii zrobionej niedługo po śmierci Antka w równym rządku stoją: Marysia, puste miejsce, Róża i Tadeusz. Kolorowa fotografia wyraźnie odtworzyła stan rodzicielskiego serca: oczekiwanie, że dziecko wróci, wyjdzie zza rogu, usiądzie przy rodzinnym stole. Ale choć czas tej dziury nie leczy, z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc rozdzierająca tęsknota i fizyczny brak zaczynają zmieniać się w duchową łączność. Powoli, stopniowo. Nieustanny płacz na cmentarzu, przy grobie zmienia się w dialog z synem. Nie, jego fizyczny brak nigdy nie przestanie boleć. Matka nigdy nie przestanie cierpieć z powodu fizycznej rozłąki z dzieckiem. Ale w miejsce wielkiego bólu z czasem pojawia się nadzieja i radość. Jedno z dzieci jest już w niebie! Na pewno. A ponieważ Antek to dziarski i wymagający chłopak, do tego kochający brat, pomoże rodzeństwu w dobrej drodze.
Po śmierci Antka Dorota urodziła jeszcze Basię, Stefana, Ksawerego i Jędrusia, wspaniałych, radosnych, energicznych i zdolnych. Jest więc na kogo (z góry) uważać. Z czasem pojawiła się też kojąca matczyna pewność: cierpienie Antka nie poszło na marne. Dał je Chrystus. Po co i dla kogo? Misterium dziecięcego krzyża i Bożej opieki cały czas trwa. Rekolekcje nie tak dawno temu. Dorota jest sama w kaplicy. Siedzi tuż przed tabernakulum. I modli się. Dość odważnie: „Czemu jeden raz w roku Antek nie mógłby do nas wrócić? Na godzinę odwiedzić. Bym go przytuliła, uradowała się nim”. W tym momencie niemal wyraźnie usłyszała syna. Chyba lekko zirytowanego: „Mamo, przecież ja tu jestem! Czego ty chcesz?!”. I tak już zostali w tej kaplicy razem. Z dwóch perspektyw patrząc na tabernakulum. I na życie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |