Cierpienie po prostu... jest. I zawsze razem z miłością. Pomagać cierpiącym trzeba. Taki (moralny) przymus.
Doktor nauk medycznych Tadeusz Borowski-Beszta, choć lekko zgarbiony, dość energicznie wchodzi po schodach. Mówi bardzo cicho i wolno. Opowiada, świadomie dobierając każde słowo. I raczej nieświadomie, między niemal każdym zdaniem, zawiesza głos. Stawia pauzę. – Chcieliśmy, żeby nasi podopieczni mieli warunki jak najbardziej zbliżone do domowych. Dlatego hospicjum jest podzielone na sześć, a niedługo już będzie na siedem stref – wyjaśnia. W każdej części, w czystych, jasnych, nieprzepełnionych salach, ustawiono od kilku do kilkunastu łóżek. W łóżkach leżą osoby terminalnie chore. Czekają na przejście. Słowa „umieranie” dr Borowski-Beszta, nie lubi.
Przez przypadki
W białostockim Hospicjum Stacjonarnym „Dom Opatrzności Bożej” niemal wszystko pochodzi od dobrych ludzi. I wszystko zjawiło się „przypadkiem”. Nagle transport łóżek pojawia się z Francji. Nagle ktoś dostarcza potrzebne meble. Dobrej jakości, choć używane. Trzeba więcej personelu? W drzwiach stają małe siostry Opatrzności Bożej (!) i proszą o pracę. – Tutaj wszystko dzieje się trochę jako dzieło przypadku. Ale przypadki nie istnieją. Tak działa Boża Opatrzność – jest przekonany doktor.
Dlaczego doktor nauk medycznych, ceniony psychiatra, zajął się opieką nad paliatywnie chorymi? Dr Borowski-Beszta informuje: – Cierpienia człowieka są nie tylko fizyczne. Nasi chorzy są dotknięci ciężką chorobą somatyczną, ale jednocześnie mają problemy psychologiczne i duchowe. Przeżywają ogrom bólu. W medycynie nazywa się to bólem wszechogarniającym.
Bo ludzie u kresu życia dokonują bilansu. Nie zawsze wychodzi pozytywnie. Dlatego, prócz lekarza, który poda leki uśmierzające ból fizyczny, potrzebny jest psycholog od bólu psychicznego, a od bólu duszy – ksiądz. W Białymstoku, gdzie mieszkają katolicy i prawosławni, i gdzie obok siebie umierają katolicy i prawosławni, potrzebni są kapłani obu wyznań. I wsparcie wolontariuszy to konieczność. By był ktoś, kto potrzyma za rękę, obmyje, usiądzie przy łóżku. A gdy przychodzi czas, stanie się ziemską forpocztą anielskiego orszaku. I odmówi przy przechodzącym koronkę.
Przesadny dyrektor
– Jestem tu kierownik – przedstawia się dr Borowski-Beszta. I dodaje, bardziej do siebie: – Przesadnie zwą to dyrektorowaniem. Nadmuchane.
Po Białymstoku krążą o dr. Borowskim legendy. Że dziesiątki lat poświęcił chorym i że jego drugim życiowym zadaniem jest działalność patriotyczna, upamiętnianie bohaterów wojny, opisywanie dramatu ofiar totalitaryzmu. – Jakie legendy? Plotki chyba – doktor się uśmiecha. – W mojej rodzinie ośmiu mężczyzn, w tym mój ojciec, ginęło za Polskę i dla niej. Ojciec został zamordowany przez Sowietów za to, że był oficerem Wojska Polskiego. Leży prawdopodobnie w Kuropatach. Jest na liście katyńskiej. To, co robię ja, w porównaniu z prawdziwymi legendami jest niczym.
Ale przecież w tych czasach wojny nie ma. Inne jest i bohaterstwo. – Ja jestem z tamtych czasów...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |