Spała w ciumie za kołem podbiegunowym, pięć dni jechała plackartą, łapała stopa, podróżując „drogą na kościach”, ale przede wszystkim przeżyła mnóstwo serdecznych spotkań z obcymi ludźmi, którzy dzieli się z nią wszystkim, co mieli.
Agnieszka Zientarska na Syberii była już trzy razy. Ale wciąż jej mało. – Dopiero tam, gdzie jest ogromna pusta przestrzeń, gdzie nie jest łatwo kogokolwiek spotkać, ludzie doceniają, czym jest rozmowa z drugim człowiekiem. Wiele osób zabierało nas na stopa, wiele osób gościło nas w swoich domach. A ich wszystkich łączyło to, że byli szczęśliwi, że mogli nas spotkać. Dziękowali nam, że zamiast do wielu turystycznych miejsc na świecie, zdecydowaliśmy się przyjechać właśnie do nich – opowiada podróżniczka, która zaczęła poznawać świat od przejścia francuskiej drogi do Santiago de Compostela.
– Poczułam ogromne pragnienie, by pielgrzymować szlakiem Camino. Wtedy pierwszy raz łapałam stopa, by dojechać w Pireneje, gdzie rozpoczyna się droga. Ta pielgrzymka dodała mi ufności, że nie trzeba się zbytnio martwić, dodała mi też wiary w to, że w drodze spotyka się ludzi, których ma się spotkać. Moje podróże to kolejne etapy camino. Byłam w Ameryce Południowej, studiowałam na Tajwanie, pielgrzymowałam stopem do Ziemi Świętej, choć dojechałam do Gruzji, Armenii i Azerbejdżanu, pielgrzymowałam też do Medjugorie, ale to właśnie Camino było u początku mojego poznawania świata – przyznaje Agnieszka.
Pięć dni w pociągu
W końcu urzekła ją Syberia. Początkowo marzyła o tym, by zobaczyć na własne oczy Mongolię. By przekonać się, jak wygląda życie ludzi, którzy prowadzą koczowniczy tryb życia, którzy nie posiadając właściwie nic, tak naprawdę mają wszystko. Na wyprawę do kraju Czyngis-hana wyruszyli we czwórkę latem 2013 roku, a trasa tej wakacyjnej podróży wiodła koleją transsyberyjską do Irkucka, potem stopem wokół Bajkału, największego jeziora na świecie, aż po Ułan Bator w Mongolii. – Wtedy Syberia, która miała być tylko po drodze, zachwyciła mnie bardziej niż cel mojej podróży. To ziemia oblana krwią, to ogromne, wciąż nie do końca spenetrowane terytoria, zajmujące dziesiątą część lądów na Ziemi – podkreśla Agnieszka Zientarska. Opowiada, że już sama podróż koleją transsyberyjską, która z Moskwy do Irkucka trwała 5 dni, była fascynującym doświadczeniem. Jechali najtańszą klasą, w tzw. plackartach. Do wagonu wsiedli z wieloma obcymi osobami, a po kilku dniach podróży czuli się jak członkowie jednej wielkiej rodziny. – Ludzie chętnie opowiadali o sobie, o swoich troskach. Odczuwało się niesamowitą głębię spotkania ze współpasażerami. Znam trochę rosyjski, oni dość dobrze rozumieją polski, więc daliśmy radę pokonać bariery komunikacyjne – opowiada Agnieszka. Opisuje, jak na stacjach, na których pociąg stawał na kilka godzin, rozkwitał handel. Mieszkańcy sprzedawali nie tylko jedzenie, piwo czy kwas chlebowy, ale błyskotki, żyrandole, dewocjonalia. Praktycznie wszystko, co tylko się dało.
W polskiej Wierszynie
Pięciodniowa podróż pociągiem to dopiero początek syberyjskich wojaży. – Wraz z kolegą Witkiem postanowiliśmy na stopa objechać Bajkał. Udało się. Z tej wyprawy najbardziej utkwiły mi w pamięci spotkania z mieszkańcami Wierszyny. To polska wioska, której historia sięga 1910 roku. Wtedy kilkadziesiąt polskich rodzin otrzymało propozycję osiedlenia się na Syberii. Do dziś żyją potomkowie pierwszych osadników, którzy pielęgnują polski język, zwyczaje i obrzędy. Chciałam do nich pojechać, ale do tej wioski nic nie dojeżdża. W końcu udało nam się złapać na stopa ciężarówkę, a później rosyjską policję specjalną. Kiedy funkcjonariusze dowiedzieli się, dokąd jedziemy, zjechali ze swojej trasy i zawieźli nas do celu – opowiada podróżniczka. – W Wierszynie stoi piękny, drewniany kościół. Duszpasterzuje tam ks. Karol Lipiński, oblat z Kędzierzyna-Koźla, który pochodzi z ziemi kluczborskiej. To było nie do uwierzenia, ale na końcu świata spotkałam księdza, który jest częścią Opolszczyzny – uśmiecha się. W jej pamięci zapisały się też spotkania ze starszymi mieszkankami Wierszyny, które gości z Polski podjęły wszystkim, co tylko miały, a do tego chętnie opowiadały o swoim życiu i śpiewały polskie piosenki. – Tym ludziom jest ciężko, żyją bardzo biednie, ale mimo to są radośni i weseli. Gdy słyszą, że ktoś im współczuje, że mieszkają na końcu świata i żyje im się źle, to dziwią się takim myślom. Oni uważają, że są tam, gdzie jest ich ziemia, gdzie jest ich życie – tłumaczy Agnieszka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.