– Kiedy po raz pierwszy wyszliśmy na dłuższy spacer, zatrzymał nas mężczyzna i o coś zapytał. Odpowiedzieliśmy po arabsku, że nie jesteśmy stąd. Wtedy sympatyczny pan się wystraszył. Może pomyślał: „terroryści”? – zastanawiają się Firas i Fadi.
Dzięki staraniom Fundacji „Estera” 160 syryjskich chrześcijan, prześladowanych w swoim kraju przez Państwo Islamskie, znalazło schronienie w Polsce. Uchodźców przyjęły pod swój dach rodziny z całej Polski. Dwóch Syryjczyków trafiło do Pruszcza Gdańskiego. Dlaczego zdecydowali się opuścić swoją ojczyznę? Jak wygląda ich życie w nowej rzeczywistości?
Huk wybuchających bomb
Firas i Fadi są bliźniakami. Niedawno skończyli 31 lat. Jeszcze kilka tygodni temu mieszkali razem z rodziną w jednej z chrześcijańskich dzielnic Damaszku. Skończyli szkołę średnią, pracowali jako kelnerzy w kawiarni. Firas dorabiał w pobliskim kościele. Zbierał na tacę, zapalał świece, dbał o porządek. To właśnie przez miejscowego proboszcza nawiązali kontakt z Fundacją „Estera”. – Najchętniej zostalibyśmy w Syrii. To piękny kraj, z bogatą historią, kulturą, tradycją. Niestety, od kilku lat życie tam przypominało koszmar – mówią bracia. Brak wody, prądu i huk wybuchających bomb. Tak wyglądała ich codzienność.
– Kilka miesięcy przed wyjazdem w pobliski dom uderzył pocisk. Naszego sąsiada, którego codziennie mijaliśmy na ulicy, rozerwało na kawałki – opowiada Firas. Również rodzina braci ucierpiała z rąk ekstremistów islamskich. – Nasz wuj jest księdzem. Pewnego dnia został porwany. Dżihadyści zażądali gigantycznego okupu, którego nie udało się nam uzbierać. Myśleliśmy, że wujek zostanie zabity. Jednak islamiści po miesiącu go wypuścili. Trafił do szpitala. Okazało się, że był torturowany. Ale przeżył – mówią.
Bliski Firasa i Fadiego miał szczęście. W przeciwieństwie do setek tysięcy chrześcijan, którzy od kilku lat mordowani są z zimną krwią. – Codziennie docierały do nas informacje, co robią ekstremiści islamscy po wkroczeniu do chrześcijańskich wiosek lub dzielnic miast. Najpierw każą przejść na islam. Jeśli ktoś się nie zgodzi, zabijają na miejscu. Nie robią wyjątków dla kobiet i dzieci – twierdzi Fadi. – Dżihadyści kilkakrotnie próbowali już zdobyć część Damaszku, w której mieszkamy. Żyliśmy w ciągłym strachu, że w końcu może się im to udać. Dla nas byłby to wyrok śmierci – dodaje Firas. Dlatego postanowili uciekać.
Dzień dobry, jestem głodny
Braci przyjęła pod swój dach rodzina z Pruszcza Gdańskiego. – To małżeństwo z trójką synów. Mamy wrażenie, jakbyśmy znali się od lat. Są bardzo życzliwi, nie tworzą żadnego dystansu – zaznacza Firas. – Teraz akurat wyjechali na wakacje. Zostawili dom pod naszą opieką, chociaż znają nas dopiero kilkanaście dni. Jesteśmy im bardzo wdzięczni za zaufanie i życzliwość – dopowiada Fadi.
Mimo tych deklaracji braciom bardzo zależy na usamodzielnieniu. – Nie możemy nadużywać dobroci naszych gospodarzy. Chcielibyśmy jak najszybciej nauczyć się języka, znaleźć pracę, wynająć jakiś pokój – podkreślają. Dlatego od rana do wieczora, obłożeni słownikami, studiują polskie słowa. W nawiasach zapisują wymowę, którą podpowiada im internetowy tłumacz. Uczą się błyskawicznie. – Dzień dobry, jestem głodny – mówi łamaną polszczyzną Fadi i się uśmiecha. – To nie jest takie łatwe – przyznaje.
Bracia niewiele wiedzą o Polsce. – Znamy papieża Jana Pawła II. Chociaż bardziej interesowało nas, co mówił i robił, niż kraj, z którego pochodził – wyjaśniają. Mimo że są chrześcijanami, nie jest im łatwo przyzwyczaić się do nowych warunków, innej kultury, obcych tradycji. – Z jednej strony cieszymy się, że przebywamy w bezpiecznym miejscu, z dala od bomb i karabinów. Z drugiej – tęsknimy za naszym krajem, rodziną i przyjaciółmi. W przyszłości chcieliby nawiązać kontakt z miejscową parafią.
– Z przyjemnością spotkam się z panami, porozmawiam, pomogę. To ważne, by czuli się w Pruszczu jak najlepiej – mówi ks. Stanisław Łada, proboszcz kościoła pw. Podwyższenia Krzyża Świętego. Bracia podkreślają, że dotychczas spotykają się wyłącznie z sympatią Polaków. Nie boją się dyskryminacji. – Jeśli nawet zdarzy się, że ktoś nas obrazi, uśmiechniemy się i pójdziemy w swoją stronę. Ale właściwie dlaczego ktoś chciałby nas skrzywdzić? Nie jesteśmy terrorystami.
Dużo dobroci i... nienawiści
Samer Samaan nawiązał kontakt z Firasem i Fadim kilka dni po ich przybyciu na Pomorze. Także jest syryjskim chrześcijaninem. W Polsce mieszka od 30 lat. Z wykształcenia jest architektem. Na co dzień prowadzi bar w Gdańsku-Wrzeszczu (więcej o życiu Samera Samaana pisaliśmy w 26. numerze „Gościa Gdańskiego”). Samer pomaga rodakom w nauce języka polskiego i załatwianiu różnego rodzaju formalności. – Tłumaczę z arabskiego na polski i odwrotnie. Bracia angielski znają słabo, co też jest dla nich dużą barierą w kontaktach z Polakami – zaznacza. Codziennie dzwoni, by zapytać, jak minął im dzień albo czy czegoś nie potrzebują. – Zawsze odpowiadają, że nie i ja im wierzę. Bo to, jak zostali przyjęci przez polską rodzinę, nie mieści mi się w głowie. Obcy ludzie dali im do dyspozycji cały dom, wspierają tych chłopaków na każdym kroku. To niesamowite – podkreśla.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |