Po wojnie, na jesieni rodzice Heleny kazali mi opuścić ich dom. Nie wiedziałam, co mam robić. Trzy dni nic nie jadłam. I płakałam.
Czy długo mieszkała Pani we Lwowie?
Do czasu wybuchu wojny. Na kilka dni przed 1 września 1939 roku niebo cały czas było czerwone. Ludzie mówili, że to znak od Boga. Mój tata powiedział, że w tym roku już chyba nie pójdę do szkoły. I tak się stało. Wojna się rozpoczęła. Najpierw miasto zajęli Sowieci, w czerwcu 1941 roku – Niemcy. Którejś jesiennej niedzieli, kiedy wychodziłam z kościoła, zostałam złapana i wywieziona do hitlerowskiego lagru. Miałam wtedy 15 lat.
A Pani rodzina?
Nie wiem, zostali we Lwowie. W lagrze była nędza. Głód, gryzące wszy. Ogrom cierpienia. Trudno to nawet wspominać i powiedzieć, co Niemcy robili z dziewczętami… Nie byłam tam jednak aż tak długo. Zostałam zabrana do pracy przymusowej w Prenzlen. Tam było trochę lepiej. Mój gospodarz był nawet dobrym człowiekiem. Gorsza była jego żona.
Została tam Pani do końca wojny?
W zasadzie tak. Około połowy maja 1945 roku kazali nam wracać do Polski. Nie wiedziałam, gdzie i do kogo mam jechać. Nie wiedziałam przecież, co stało się z moją rodziną… Wśród Polaków, którzy tam byli znalazła się moja – mniej więcej – rówieśniczka, Helena. Jej rodzina była tu, w okolicach Prabut. Powiedziała mi, żebym z nią przyjechała. I tak też się stało. Zamieszkałam z jej rodziną, koło Straszewa.
I zaczęła Pani szukać swojej rodziny? Kogo Pani odnalazła?
Nikogo… Ani rodziców, ani sióstr. Długo szukałam ich przez Czerwony Krzyż. Bez żadnego rezultatu. Najprawdopodobniej trafili na Sybir. Nie wiem, czy ktokolwiek z nich przeżył wojnę. Nigdy więcej już ich nie spotkałam…
Jak poradziła sobie Pani z tym wszystkim?
Nie wiem… Do dziś, kiedy czasem wracam pamięcią wstecz, to łzy lecą tak mocno, że mam zapłakaną całą poduszkę.
Czy długo pozostała Pani w Straszewie?
Na jesieni rodzice Heleny kazali mi opuścić ich dom. Nie miałam nic. Nawet dokumentów. Taka była moja tożsamość… Poszłam do opuszczonej chaty. Nie wiedziałam, co mam robić. Trzy dni nic nie jadłam. I płakałam. Pomyślałam sobie, że mogę już tylko odebrać sobie życie. I poszłam nad jezioro. Usiadłam nad nim. Zaczęłam znów płakać i modlić się. I mówiłam: „Boże, nie dałeś mi przecież życia po to, żebym sobie je odebrała!” I, wie ksiądz, przechodziła nad jeziorem kobieta. Zapytała mnie, dlaczego płaczę. Kiedy jej wszystko powiedziałam, ona mówi, że sama ma sześcioro dzieci. Że i ja się zmieszczę u nich w domu, że może mnie zabrać. I poszłam z nią.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |