– Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, nie posiadałam się z radości. Uznałam to za cud. Gdy po dwóch miesiącach poroniłam, pokłóciłam się z Bogiem. I to tak na ostro. Byłam wściekła, że mi coś daje i zabiera – wyznaje Agata Michalak.
Dziś pani Ewa, patrząc na dwie płonące świece, tuląc do siebie dwójkę radosnych dzieci, dziękuje Bogu za tamte doświadczenia. Dzięki nim inaczej patrzy na macierzyństwo. Inaczej się angażuje. Nie może się też doczekać dnia, w którym cała jej rodzina będzie razem. – Dzięki swoim „aniołkom” często myślę o niebie, Bogu i życiu, które nie kończy się na ziemi – mówi.
List z nieba
Rodzice, którzy stracili swoje dzieci, za siebie i za nie modlili się nie tylko w Skierniewicach. Trudno znaleźć miejscowość, w której nie byłoby kogoś, kto tworzy rodzinę „aniołkowych rodziców”. Niektórzy z nich poszli na Eucharystię. Inni w zaciszu swoich domów odmawiali Różaniec, litanie, Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Jedno jest pewne – tego dnia szturm do nieba był niezwykle przejmujący.
O swoim dziecku 15 października pamiętała m.in. Agata Michalak z Żyrardowa, która swoje maleństwo straciła 2 lata temu. – Choruję na endometriozę. Nie mam już jednego jajnika. Kilka razy trafiałam do szpitala z powodu krwotoków po opóźniającej się miesiączce. Lekarze sugerowali, że mogły to być bardzo wczesne poronienia. Dwa lata temu okazało się, że jestem przy nadziei. Uznałam to za cud. Bardzo się cieszyliśmy. Natychmiast przeszłam na zdrowe jedzenie i od razu ogarnęła mnie wielka miłość do tego dziecka. Kiedy dostałam krwotoku, zdrętwiałam. Próbowałam wierzyć. Gdy okazało się, że poroniłam, pokłóciłam się z Bogiem. I to tak na ostro. Byłam wściekła, że dał mi to dziecko i zaraz je zabrał. Załamałam się. Popadłam w depresję. Moja nić porozumienia z Bogiem została przerwana.
Poszłam na terapię. Przełamaniem był list pisany jakby przez moje dziecko, który podesłali mi znajomi. Przeczytałam w nim, że nadal jestem jego mamą, że ciągle na mnie patrzy i że zamiast być przy mnie, jest nade mną. Zdanie: „Mamusiu, nie płacz już więcej” odebrałam jak polecenie. Od tamtego czasu zmieniło się moje postrzeganie życia i śmierci. Zaczęłam mocniej tęsknić za tamtym życiem. Najszybszą windą chciałabym się dostać do nieba. To pomaga w dążeniu do świętości. Zrobiłam się wrażliwsza. Nie mam już żalu do Boga. Wiem, że On spod mojego serca wziął moje maleństwo w swoje ręce i zaniósł je prosto do nieba. Ono wygrało złotą, Bożą wejściówkę. Dziś umiem być za to wdzięczna – wyznaje Agata.
Świeca i imię dziecka
Ks. Zdzisław Madzio, proboszcz parafii św. Maksymiliana Marii Kolbego w Szczukach, po raz pierwszy odprawił w tamtejszym sanktuarium Mszę św. w intencji dzieci utraconych i osieroconych rodziców. Po Eucharystii wierni udali się w procesji różańcowej z zapalonym zniczami na cmentarz i złożyli je pod krzyżem. Taka Msza św. została odprawiona także pierwszy raz w zabytkowej archikolegiacie w Tumie.
– Widziałem taką potrzebę. Zdarzało się, że były zamawiane intencje mszalne za te dzieci – mówi ks. Piotr Nowak, proboszcz tumskiej parafii NMP Królowej i św. Aleksego. Na jego zaproszenie do modlitwy odpowiedziały również osoby spoza wspólnoty. W większości kobiety, ale byli też mężczyźni. Towarzyszyli swoim żonom. Na początku Mszy św. modlono się Koronką do Miłosierdzia Bożego. Kto chciał, mógł trzymać w ręku zapalone znicze. Płomień symbolizował utracone dziecko. Po homilii płonące znicze ustawiono na ołtarzu. Osoby, przekazując je kapłanowi, wypowiadały imię zmarłego syna lub córki. Na prośbę celebransa wierni odmówili „Ojcze nasz”, trzymając się za ręce.
– Straciłam przez poronienie czwórkę dzieci. Jakoś sobie z tym radzę. Gorzej z mężem, który do tej pory nie może się z tym pogodzić. Dzisiaj, niestety, nie mógł być ze mną. Został w domu i opiekuje się naszym 8-miesięcznym synem. Myślę, że taka wspólna modlitwa mogłaby mu pomóc – mówi jedna z kobiet, która uczestniczyła w Eucharystii.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |