O koniecznych zmianach w polskim systemie edukacyjnym z min. Anną Zalewską rozmawia Agata Puścikowska.
Agata Puścikowska: Minister edukacji narodowej jest... polonistką. Trochę boję się polonistek.
Anna Zalewska: Że takie kostyczne i będzie problem z autoryzacją? (śmiech) Zapewniam, że uczyłam 17 lat i lubiłam uczniów, raczej ze wzajemnością. Tylko jeden raz mój uczeń nie zdał matury, czym tylko ja się przejęłam, a on wzruszył ramionami i stwierdził: „Pani profesor, po prostu się nie uczyłem”. Ponieważ jednak sama miałam trudną, zasadniczą polonistkę w szkole, gdy szłam na studia, a potem do pracy, przyrzekłam sobie, że będę blisko uczniów. Przecież w szkole nie o samą wiedzę chodzi. Notabene był moment, że chciałam być... dziennikarzem, a jednak pasja do pracy z młodzieżą wygrała.
W kontekście wyboru ministrów chyba ani razu nie padło Pani nazwisko na „giełdzie” dziennikarskiej.
Być może rzeczywiście byłam najbardziej... dyskretną kandydatką. (śmiech) Natomiast na „giełdzie” moje nazwisko nie padło być może i z tego powodu, że w Sejmie nie pracowałam w komisji edukacji. Dlaczego? To była forma wewnętrznego protestu przeciwko temu, że na czele komisji stał „wychowawca młodzieży” z symbolem marihuany w klapie marynarki. To było jawnym naruszeniem chociażby ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, nie mówiąc już o sytuacji groteskowej, kiedy to promotor autodestruktywnych zachowań ma „troszczyć się” o polską edukację.
Była Pani za to w... komisji energetyki. Szerokie spektrum zainteresowań?
To konsekwencja moich wieloletnich doświadczeń. Walczyłam przeciwko farmom wiatrowym. Pracowałam też w komisji zdrowia. Osiem lat w opozycji pozwoliło mi poznać wiele przestrzeni, spraw publicznych, poznać trudne tematy, problemy społeczne z wielu perspektyw. Wcześniej pracowałam w oświacie: najpierw byłam nauczycielem, potem dyrektorem szkoły, w końcu wicestarostą – czyli reprezentowałam organ prowadzący szkołę. Problematykę oświaty znam z każdej strony.
Wyzwanie jest duże.
To prawda. Edukacja stanowi zadanie wyjątkowe, czego jestem świadoma. Mam też ogromną energię i konkretne rozwiązania, by prowadzić resort profesjonalnie, tak by dzieci, nauczyciele oraz rodzice czuli się w szkole bezpiecznie i dobrze. Potrzeba zmian w systemie edukacji, więc wraz ze specjalistami, ludźmi oddanymi pracy z młodzieżą, wprowadzimy je.
Zmiany, zmiany, zmiany... Zapowiedź, że „cały system należy zmienić”, wywołuje jednak dreszcze. Dzieci, rodzice i nauczyciele potrzebują spokoju.
To prawda, potrzebują. I właśnie trzeba spokój oraz porządek wprowadzić do polskiego systemu edukacji. Obecnie panuje harmider i wiele dzieci doświadcza stresu, marnuje talenty zamiast je rozwijać. Przyklepywanie szkodliwego status quo nie pomoże dzieciom. Musimy stworzyć uczniom odpowiednie warunki do nauki. Choćby najmłodszym, czyli sześciolatkom. Ustawa, która pozwoli rodzicom wybrać, czy chcą, by dzieci sześcioletnie uczyły się w pierwszej klasie, czy też w zerówce, już jest gotowa. Wieloletnia, dramatyczna walka rodziców o możliwość wyboru właśnie dobiega końca. Żeby jednak w przyszłym roku nie zapanował chaos, wraz ze świetnymi analitykami rozpatrujemy niemal gmina po gminie, gdzie mogą wystąpić problemy organizacyjne, związane chociażby z przeładowaniem klas lub też odwrotnie – z tzw. pustymi rocznikami w mniejszych miejscowościach. Badamy sytuację w przedszkolach – prawdopodobnie miejsc w nich nie zabraknie. Planujemy w końcu pomoc samorządom, żeby poprzez zwiększenie subwencji podołały nowym wyzwaniom.
Część dzieci starszych, które kilka lat temu poszły jako sześciolatki do pierwszej klasy, dziś niezbyt dobrze radzi sobie w szkole. Co z nimi?
Temat znam doskonale. W MEN zalegają tysiące listów, które przychodziły do resortu. Przykro czytać te dramatyczne historie: dzieci płaczą, bo się boją szkoły, nie śpią w nocy, moczą się. Do tego dochodzi też brak wiary we własne możliwości i ogromna niechęć do nauki... Oczywiście nie mówię tu o maluchach, lecz o dzieciach starszych. Tym dzieciom też trzeba pomóc. Szukamy więc elastycznych rozwiązań, dzięki którym będzie możliwa realna pomoc. Teoretycznie oczywiście zawsze można cofnąć dziecko z trudnościami do klasy niżej. (Osobiście nie lubię słowa „cofać”. Bardziej tu pasuje: umożliwić edukację na odpowiednim poziomie). W praktyce jednak sprawa wyglądała bardzo różnie: bywało, że poradnie pedagogiczne, ale często i nauczyciele, mimo ewidentnych wskazań nie kwapili się do pomocy dziecku. Dlaczego? Być może bali się reakcji przełożonych... Zapewniam, skończy się przymus i edukacyjny terror. Chcemy dać możliwość rodzicom, by w porozumieniu ze szkołą i poradnią znaleźli najlepsze rozwiązanie dla konkretnego dziecka. By uczeń, który rozpoczął zbyt wcześnie edukację i jest na przykład w klasie czwartej, mógł bezpiecznie wrócić do klasy trzeciej. Zastanawiamy się też, jak najlepiej pomóc dzieciom w obecnych klasach pierwszych, które we wrześniu poszły do szkoły jako sześciolatki. Obecnie chęć powtórzenia klasy zgłosiło blisko 20 proc. ich rodziców. Liczba ta zapewne bardzo się zwiększy, gdy jeszcze przed końcem roku do rodziców dotrą konkretne możliwości, rozwiązania, podpowiedzi, w jaki sposób to zrobić. Nie zamierzam zresztą sprawy sześciolatków, siłą wtłoczonych do szkół, pozostawić bez konsekwencji. Na przyszły rok ustalamy kontrolę NIK-u. Chcemy zbadać, w jaki sposób cała sytuacja odbiła się na uczniach.
Tempo iście zawrotne. A co nagle...
Trzeba rozważyć, czy brnąć dalej w bezsens, czekać latami na analizy, czy na podstawie możliwości, które przecież istnieją, działać dla dobra dzieci. Rodzicom dajemy wolność w decydowaniu o edukacji własnych dzieci. To takie wyjątkowe i dziwne? Dziecko jest najważniejsze, jego dobro stawiam ponad kwestie związane z pieniędzmi czy chwilowym przerażeniem części nauczycieli. Dziecko to nie koszt, to inwestycja.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |