– 27 stycznia 2012 roku o godz. 19 spotkałem Jezusa. Potem rzuciłem in vitro – mówi Jacek Szulc, do niedawna lekarz jednej z największych klinik in vitro w Polsce w rozmowie z Joanną Bątkiewicz-Brożek
Jak się to robi?
Wstrzykuje się im truciznę. Jednemu po drugim, pod kontrolą USG. Wprowadza się odpowiednie narzędzie ze strzykawką. To się nazywa selektywna terminacja. W Auschwitz to robiono.
Oberwiemy za takie porównania.
Taka jest prawda, to jest eugenika.
Zna Pan takie przypadki?
Inaczej bym nie opowiadał. Miałem pacjentkę, u której poczęło się pięcioro dzieci. Czwórce podano „leki”, a piąte w tym środowisku śmierci nie wytrzymało i też zmarło. Dramat był nie do opisania.
Panie doktorze, proszę wybaczyć, ale duży ciężar odpowiedzialności przypada tutaj na lekarza. Jak ktoś z dyplomem medycyny może wykonywać taką pracę?!
Miejmy świadomość, że ludzie zrobią wszystko, co powie im lekarz. Bo to jest kwestia autorytetu. Wielokrotnie siedzieli przede mną ludzie, którzy mówili z rozdartym sercem, że wiara im nie pozwala na in vitro, ale ich biologiczna potrzeba bycia rodzicami jest tak silna, że muszą. Dzisiaj, po nawróceniu, uważam, że takim ludziom trzeba krok po kroku pokazać, używając prawdziwych nazw i mówiąc o ryzyku, całą procedurę. A oni niech wtedy podejmą decyzję w swoim sumieniu.
Dajmy na to, że odstąpią. Że ktoś ich nakłoni na naprotechnologię. A co jeśli nawet to nie pomoże?
Sami z żoną otarliśmy się o in vitro bez powodzenia. Z autopsji wiem, co przechodzi para w trakcie całej procedury, jakie skrajne emocje temu towarzyszą i jak to wszystko wpływa na relacje w związku. Był to dla nas bardzo trudny czas. Poszedłem do kościoła. Zapytałem: „Boże, co mam zrobić?”. I usłyszałem w liturgii: „Jeśli ktoś przyjmie jedno z tych dzieci moich, mnie przyjmie”…
Tylko osobom niewierzącym Pan tego nie wytłumaczy.
Dlatego cała odpowiedzialność w nas, w Kościele, by pomóc ludziom spotkać Boga. Bo gdyby Pan Bóg nie włożył w moje serce tego światła, gdybym Go nie spotkał jako Osoby, nie przejrzałbym.
Rozumiem to. Ale jako żona lekarza nie mogę sobie nadal wytłumaczyć jednej rzeczy: zawód lekarza to nie jest zwykły zawód. Wiąże się z pomocą innym, a nie szkodzeniem. A w klinikach in vitro robi się to bezpardonowo. Jak to możliwe, że przysięga Hipokratesa nie jest tu żadnym hamulcem!?
To przystaje do naszych czasów. Chcemy mieć wszystko od razu, mamy pieniądze, więc możemy wszystko kupić. Mało tego, mamy pełnię władzy nad innymi – bo w laboratorium możemy zrobić wszystko z bezbronnym ludzkim istnieniem. I uważamy, że takie mamy prawo. Nie wszyscy kierują się złymi intencjami. Część z osób, tak jak ja kiedyś, jest przekonanych, że robi coś dobrego. Raz jeszcze powiem: tylko spotkanie z żywym Bogiem może człowieka wyciągnąć z takiego schematu myślenia. Dopiero po nim dotarło do mnie z mocą: „będziesz kochał Pana Boga swego całym swoim sercem”, a „bliźniego swego jak siebie samego”. Bóg przywrócił mi wzrok i zobaczyłem w zarodkach w laboratorium moich bliźnich. Najbardziej bezbronnych.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |