– 27 stycznia 2012 roku o godz. 19 spotkałem Jezusa. Potem rzuciłem in vitro – mówi Jacek Szulc, do niedawna lekarz jednej z największych klinik in vitro w Polsce w rozmowie z Joanną Bątkiewicz-Brożek
Jak to?
Tak to. Samo życie. Zdarza się, że ludzie się rozwodzą w trakcie procedury. I wtedy jest „kaszanka”. Bo np. ojciec musi wyrazić zgodę, żeby matka przyjęła kolejny zarodek albo żeby go oddała do ado pcji. Tragedie ludzkie są ogromne. Bo największym problemem jest to, czego nie widzimy. A nie widzimy w budynku kliniki np., że w procedurze in vitro ryzyko wad wrodzonych jest większe o 20 procent. Światowa organizacja ESHRE, która zbiera dane o in vitro z całego świata, podaje, że u kobiet po in vitro czterokrotnie większe niż po naturalnym zapłodnieniu jest wewnątrzmaciczne obumieranie płodów, dwa razy większa śmiertelność noworodków, zwiększone ryzyko wcześniactwa, większe ryzyko mózgowego porażenia u dzieci, dwukrotnie większe ryzyko niskiej masy urodzeniowej. I dużo poronień ciąży.
Organizm sam pozbywa się słabszych istnień?
I to jest dowód na to, że w procedurze in vitro „produkujemy” często wadliwe zarodki. Nawet nieprawidłowe jaja i plemniki mogą brać udział w zapłodnieniu. I choć sygnał, który sobie przekazują, powoduje, że zaczyna się życie, to pod kątem morfologii powstały zarodek do życia się nie nadaje.
Ponoć można już zbadać zarodki wcześniej i tym samym nie podać ich kobiecie.
Nazywa się to przedimplantacyjnym badaniem zarodka. Sprawdza się, mówiąc wprost, jakość zarodka. Czyli wyciąga z gotowej ludzkiej istoty komórkę, bada jej genom i ocenia, czy się nadaje, czy nie…
Mam jednoznaczne skojarzenie.
Czysta selekcja ludzi. W USA tak się wręcz kliniki reklamują: zrobimy ci dziewczynki o złotych loczkach i niebieskich oczach. Nikt nie widzi, co kryje się w podtekście. W ogóle już samo nastawienie, że chcemy tylko chłopczyka czy dziewczynkę, woła o pomstę do nieba! Kiedyś dziecko traktowane było jako dar. Teraz zbliżamy się do granicy, gdy staje się „przedmiotem” konkretnych oczekiwań rodziców.
Wielu twierdzi, że to postęp medycyny.
Niewątpliwy. Ale nie człowieka. Tu jest cała masa urągających godności człowieka procedur. I mechanizmów, które je generują. Weźmy na przykład niewinny zabieg stymulacji jajników na samym początku procedury. Wiadomo, że podaje się kobiecie takie ilości hormonów, by uzyskać nie jedną – jak to jest w naturze – komórkę jajową, ale co najmniej kilka lub kilkanaście. Jak już wyprodukujemy te komórki, pobierzemy je, to niestety nie wyczyścimy organizmu z podanej mu bomby hormonalnej. Hormony ciągle pobudzają puste, pozbawione już komórek jajowych pęcherzyki. Powoduje to zaburzenia w gospodarce wodnej, białkowej organizmu, czyli powikłania zwane zespołem hiperstymulacji. Co w skrajnych przypadkach prowadzi nawet do ryzyka śmierci. Ale zauważono, że kiedy kobieta poroni ciążę, jej stan szybko wraca do normy. Rozumie pani, co chcę powiedzieć?
Proponuje się aborcję?
Bingo! Po latach starań, po wydaniu ogromnych pieniędzy, kiedy już kobieta jest po teście ciążowym, jest euforia. A tu nagle lekarz przychodzi i mówi: musimy zrobić aborcję, aby ratować pani życie. Musimy zabić pani dziecko.
Dużo jest takich przypadków?
Dwa procent. O dwa za dużo. Ale to nie koniec. Kolejne dramaty dzieją się przy ciążach mnogich.
Mamy akurat wysyp bliźniaków w Polsce.
To jest ewidentny efekt wspomaganego rozrodu. Ale są ciąże trojacze i czworacze. One muszą się zakończyć w 32., 33. tygodniu ciąży, czyli o osiem tygodni wcześniej niż zwykle. Przy czworaczkach ciążę trzeba rozwiązać do 27. tygodnia. Mamy więc problem wcześniactwa. Neonatologia radzi sobie już z tym dobrze, ale mimo to dziecko rozwija się poza naturalnym środowiskiem, w inkubatorach itd. Ale żeby nie było tak miło, to i tutaj „poradzono” sobie z problemem.
Aż boję się zapytać jak...
Redukujemy ciążę czworaczą do pojedynczej.
Czyli…
Zabijamy troje poczętych dzieci. Już zagnieżdżonych u mamy w brzuchu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |