– Nie zapomnę tej drogi do Białegostoku. Tym razem po USG doktor powiedział: „Udało się nam”. Wiele lat marzyłam o tym, żeby to usłyszeć – mówi Agnieszka.
Pamiętam telefon od pary, która miała siedem nieudanych inseminacji. Płacz, ból i udręka. Parę lat starali się o poczęcie dziecka. Jeździli do wielu lekarzy. W końcu zgłosili się do mnie, podjęliśmy obserwację, później wizyty u naprotechologa. Po roku leczenia udało się im zajść w ciążę. Pamiętam, kiedy zadzwonili do mnie i z euforią oznajmili: „Pani Marto, udało się!”. To było rok temu, tuż przed Bożym Narodzeniem. Jaka byłam szczęśliwa. I urodził się Stasio – opowiada Marta Stasieło, instruktorka metody Creightona.
Kiedyś na blogu
Do Marty zgłaszają się różne pary. Niektóre z wieloletnim stażem małżeńskim, inne tuż po ślubie. – Już wiedzą, że coś jest nie tak z cyklami. I zanim zaczną się starać o dziecko, chcą się przyjrzeć, co się dzieje. Ale są i pary, które starały się kilka lat. Niektórzy byli już skierowani na in vitro. Mam taką parę. Zanim się zdecydowali, przyszli do mnie, wysłuchali wyjaśnień odnośnie do karty obserwacji, byli zdziwieni, że nikt im takich rzeczy nie wyjaśniał, że warto zbadać te objawy. W konsekwencji zrezygnowali z in vitro. Są teraz pod opieką pani doktor w Gdańsku – mówi.
U innej kobiety lekarz zdiagnozował niedrożne jajowody. Efekt – skierowanie na in vitro. Para w międzyczasie trafiła do naprotechnologa Macieja Barczentewicza z Lublina, który podjął się udrożnienia. – Lekarz od in vitro odradzał, że to jest niemożliwe, strata czasu i pieniędzy. Nie posłuchali go. Pojechali do Lublina, poddali się leczeniu. Niebawem zaszli w ciążę. Urodziła się Dagmara – mówi Marta.
O in vitro często słyszy się w mediach i to w samych pozytywach. O naprotechnologii znacznie mniej, a jeśli już, to raczej przedstawiana jest jako „metoda Kościoła”. – Czytałam kiedyś na blogu o in vitro komentarze dotyczące naprotechnologii. I wstawiałam komentarz, że tak nie jest, jak piszecie, że przy niedrożnych jajowodach czy endometriozie nic nie można; że to nie są tylko obserwacje, to jest konkretne leczenie. Żaden mój wpis nie został upubliczniony. Nie wiem, dlaczego. Może ktoś przeoczył? – uśmiecha się. – Mam wrażenie, że komuś zależy na tym, aby w złym świetle, kpiarsko i ośmieszająco mówić o naprotechnologii – dodaje.
Udało się nam
Po mieszkaniu chodzi mały Franciszek. W grudniu skończy rok. – W Boże Ciało dowiedzieliśmy się, że w kościele będzie Msza św. dla małżeństw, które pragną mieć dzieci. Poszliśmy. Były tylko trzy małżeństwa – śmieje się Agnieszka. – Po Eucharystii było spotkanie dotyczące naprotechnologii – dodaje. – Kobieta bardzo przeżywa fakt, że nie może mieć dziecka. Mężczyzna musi być silny za nią – wtrąca Bartek.
Od ślubu pragnęli mieć dzieci. Mijały miesiące, lata. – Chodziłam do lekarzy. I zawsze odpowiedź: „wszystko jest dobrze”. Później badania męża i rada lekarza w otwartych drzwiach gabinetu: „od inseminacji trzeba zacząć”. Do dziś czuję to upokorzenie – wspomina. Później czerwcowa Msza św. i pierwsze wizyty u Marty. Diagnostyka w Białymstoku, w centrum naprotechnologicznym dr. Tadeusza Wasilewskiego.
– Okazało się, że mąż ma wyniki idealne, a ja… Nietolerancja pokarmowa, hormony i endometrioza. Żaden wcześniejszy lekarz nie zwracał na to uwagi, nie diagnozował mnie. Dziś mam wrażenie, że oni po prostu nie byli tym zainteresowani – mówi Agnieszka.
– Po operacji nie łudziłam się, że szybko będę w ciąży. Ale tak się obserwuję i coś mi się nie zgadza. Dzwonię do dr. Wasilewskiego i mówię, że coś jest nie tak. „A robiła pani test ciążowy?”, zapytał. – Nie chciałam go robić. Przede mną wielkie świąteczne sprzątanie, bo Wielkanoc u nas. Gotowanie, tysiąc spraw na głowie. W międzyczasie zrobiłam test i odłożyłam. Po chwili patrzę, negatywny. Idę go wyrzucić. Ale w połowie drogi zorientowałam się, że coś tam jest. Patrzę, druga kreseczka niewyraźna – wspomina Agnieszka. A emocje? – Tym razem po USG doktor powiedział: „Udało się nam”. Wiele lat marzyłam o tym, żeby to usłyszeć – dodaje.
Mogli wpisać się do pamiątkowej księgi, opisać swoją historię, obok par, które nawet po 17 lat czekały na swoje dziecko. – Mama Agnieszki odmawiała w tej intencji Nowennę Pompejańską – wtrąca Bartek. – Bez modlitwy, ludzi, których Bóg postawił na naszej drodze, nigdy nie mielibyśmy Franciszka – dodaje. Patrzy na syna. Głaszcze go po głowie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |