Lena urodziła Józka. Dziecko z gwałtu, z zespołem Downa. Mimo wszystko…
Józek ma kilka miesięcy, jest łysy jak kolano i nadal bezzębny. Lena, jego matka, odwiedza go tak często, jak może. Przynajmniej raz dziennie, czasem – gdy pracy dużo – raz na dwa dni, w niedzielę siedzi przy nim cały czas. Przewija, karmi, kąpie. Delikatnie, by mu nie zaszkodzić, próbuje z nim ćwiczyć. Wiadomo: rehabilitacja dziecka z ZD to podstawa, by w przyszłości dało sobie radę. Tyle że Józek ma też inną poważną wadę wrodzoną. Wadę operacyjną. I czeka na trudny zabieg. Do momentu, gdy go zoperują, Lena nie może zabrać syna do siebie, do maleńkiego pokoiku, który wynajmuje za ostatni grosz, w pół drogi między Józkiem a miejscem pracy. Przynajmniej jest blisko syna…
Ukraina
Lena jest z pochodzenia Polką. Babcia, która już nie żyje, uczyła ją mówić po polsku. Lena niby niewiele zapamiętała, ale gdy dotarła do Polski za chlebem, wszystko się poprzypominało. Od kilku lat mieszka w dużym mieście na północy kraju. I doskonale mówi po polsku. – Dlaczego wyjechałam? A miałam wybór? U nas bieda straszna, ciężko żyć. Mąż mój Boga chyba w sercu nie ma albo bracia go tak przeciwko mnie ustawili, że po urodzeniu drugiego naszego dziecka po prostu powiedział: „Odchodzę”. I odszedł. Zostałam z dwójką maluchów, samiuteńka.
Wcześniej jeszcze, między wyzwiskami, piciem (bić się jakoś bał, chociaż też był skory) i straszeniem: „Odejdę i zostaniesz z bachorami sama”, wymusił na Lenie aborcję. Gdy zaszła w nieplanowaną ciążę. – To było… straszne. Żałuję i będę żałować do końca życia. Byłam zastraszona, poniewierana, słaba. Bez wsparcia ze strony kogokolwiek. I jak to jest, no jak to jest? Że u nas chłopy są pozbawione całkowicie odpowiedzialności? Że nie rozumieją, czym jest rodzina? – mówi Lena dość hardo.
Po aborcji nadal jej mówił, że się za nią wstydzi, że jest podła, gruba i brzydka (Lena to śliczna, czarnooka, smukła kobieta). Pewnego razu wziął plecak, wrzucił swoje łachy, wybrał wszystkie zaoszczędzone pieniądze i poszedł w siną dal. Walczyć o alimenty na Ukrainie? Nie da się. Chyba że jest się kimś. Lena „kimś” nie była. – Miałam silną depresję, zero oszczędności i głodne dzieci. Moja matka powiedziała, że jakoś się nimi zaopiekuje. Więc pojechałam do niej. Zostawiłam jej dzieci. I wsiadłam w autokar do Polski. Ten wyjazd i Matka Boża Nieustającej Pomocy uratowały nas od nędzy. Ale uratowały też moje życie, bo nie wiem, co by się ze mną wtedy stało…
W Polsce Lena pracowała na czarno. Inaczej się wówczas nie dało. Wiza, owszem, była, ale szybko się kończyła. A dzieci stale były głodne. Niezależnie od wizy lub jej braku. – Nie powiem, moje pracodawczynie, Polki, dobre kobiety. Ja pomagałam w domu im, a one mnie w życiu. Choćby dobrym słowem. No i gdy zarobiłam parę złotych, puszczały chętnie do dzieci, na urlop, żebym miała z nimi kontakt.
Dlaczego?
Minęło kilka lat. Lena powoli stawała na nogi. Miała w planach przywiezienie dzieci do Polski. By mogli być tutaj rodziną. Choć bez ojca, to spokojni i szczęśliwi. – Moja matka wychowała mnie sama. I jestem jej wdzięczna. Była pracowita, choć surowa. Ja też nie miałam i nie mam zamiaru z nikim się wiązać. Ślub brałam raz. Choć nieszczęśliwie…
Któregoś wieczoru Lena później wracała ze sprzątania. Zaszła jeszcze do całonocnego sklepu, żeby dzieciakom zrobić zakupy. Miała jechać do nich na cały wyczekany tydzień. Polskie chipsy smaczne. I czekolada też. Jakieś przybory do pisania. Obładowana siatkami, wracała do domu niemal po nocy. – Nie wiem, co mi przyszło do głowy, żeby jeszcze te czekolady kupować – Lena kręci głową i patrzy w podłogę. – Wyszłam ze sklepu, poszłam na piechotę do domu. Miałam ze dwa kilometry.
Ostatnie, co widziała, to jakiś człowiek w kapturze. Ostatnie, co słyszała – szybkie, coraz szybsze kroki… – Nie wiem, co było dalej. Szok zrobił swoje. Może dobrze, bo nie wiem, czy inaczej bym to przeżyła. Czarna dziura, niepamięć. Widziałam tylko na drugi dzień sińce na rękach i pod okiem. I połamane paznokcie…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |