Lena urodziła Józka. Dziecko z gwałtu, z zespołem Downa. Mimo wszystko…
Lena nie zgłosiła się na policję. Bała się, wstydziła. – A kto by Ukraince uwierzył? Czy ktoś by jej bronił? – tak sobie wtedy myślałam. Nie wiem, czy słusznie…
Lena dramat wyparła ze świadomości. Wróciła na Ukrainę, starała się być taka sama jak zawsze: czuła dla dzieci, wesoła, energiczna. Tylko w nocy, gdy nikt nie widział, płakała i pytała: „Dlaczego?”.
Po kilku tygodniach stało się jasne, że jest w ciąży. Najpierw próbowała „nie wierzyć”. Z oczywistych względów nie dało się długo udawać, że nic się nie dzieje. Najbliższa koleżanka mówiła: „Aborcja! Przecież nie będziesz rodzić dziecka z gwałtu”. – U nas jest inaczej niż u was. Aborcja jest powszechna, ludzie nie widzą, jakie to zło. Nawet jak mi USG robili, to dziecka nie pokazali. Lekarz powiedział tylko: „Dzieciak jest zdrowy”. A na koniec powiedział, że „jak się w ten sposób zarabia, to potem są skutki”. Byłam poniżona, przerażona i osamotniona…
Nie chciała tej ciąży. Kto by chciał ciążę z gwałtu? Ale przecież co to dziecko winne, że tak, a nie inaczej się poczęło? – Józek zaczął się ruszać bardzo wcześnie. Czułam go i miałam mieszane uczucia. Dzieci powinny być kochane i przyjmowane z godnością. Czy to moje w brzuchu ma szanse na normalne życie?
Matka Leny, a babcia Józefa, gdy poznała prawdę, strasznie płakała. A potem powiedziała jej tylko: „Masz oddać do adopcji”. Sytuacja ją przerosła. Lena nawet nie ma pretensji… – Wróciłam szybko do Polski, pracowałam, jak długo mogłam. Nawet legalne zatrudnienie znalazłam, choć płatne niewiele, to przynajmniej z ubezpieczeniem. I byłam absolutnie pewna, że po porodzie rzeczywiście przekażę Józefa do adopcji. Jedyne, czego dla niego chciałam, to żeby miał kochających rodziców. Dobrą matkę i odpowiedzialnego ojca.
Świąteczny Józef
Była niedziela. Lena w Polsce szykowała się do wyjścia na nabożeństwo. Jest grekokatoliczką. Ale źle się poczuła, nie dała rady wyjść. – Położyłam się na łóżku, zasnęłam. Wtedy odeszły wody. Szybko pojechałam do szpitala. Miałam taki ciężki, długi poród…
Józek urodził się drobniutki i słabo płakał. Lena, doświadczona mama, pomyślała, że to przez trudy porodu. Zapytali, czy chce zobaczyć dziecko. Chciała. Położyli jej na brzuchu. Mały był… Malutki i śliczny. – Wtedy weszła położna i od progu powiedziała ostrym, nieprzyjemnym tonem: „A pani wie, że on chory jest? Zespół Downa prawdopodobnie ma. I jeszcze jakieś wady”. Płakałam dwie doby – opowiada Lena spokojnie. Wtedy już wiedziała: dziecka chorego oddać do adopcji nie jest w stanie. Kto je weźmie? Kto je pokocha? Większość par starających się o dzieci chciałaby „dostać” dziecko śliczne i bezproblemowe. Józek śliczny jest, ale ma również skośne oczy, krótkie ręce, a przed sobą trudną operację… – Wiedziałam, że nie mogę oddać go do adopcji. Że on jest dla mnie i ja muszę zrobić wszystko, by był szczęśliwy. I… nie wiedziałam, co dalej. Udało się umieścić Józka w ośrodku, w którym ma opiekę medyczną, a ja dojeżdżam i kocham go, przytulam, kołyszę. Do mojego domu, czyli maleńkiego pokoiku bez wygód, chorego dziecka nie wezmę. Dopiero po operacji, gdy będzie silniejszy. Więc czekam na tę operację jak na zbawienie, modlę się, by szybko jakoś się udało…
Co potem? Na to pytanie Lena nie umie odpowiedzieć. Jest młoda, silna. Życie jej nie złamało, to i chyba nie złamie. Matka Boska Nieustającej Pomocy zawsze przy niej, na medaliku i w sercu. – Tak myślę, że skoro Bóg dał życie Józkowi i go ocalił, to ja muszę o niego walczyć. Więc walczę. Jeśli zrobią mu operację i będzie udana, to będę chciała wychowywać go, pracować, znaleźć lepsze mieszkanie. Może uda się starsze dzieci tu sprowadzić? Mielibyśmy siebie. Pokochałyby Józka – niby mówi, ale też głośno prosi Boga, Lena. I płacze.
A w ośrodku Józek wcale nie płacze. Pielęgniarki mówią, że to „przez chorobę”. – A ja wiem swoje: przez miłość. On czuje, że jest kochany.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |