Z Beatą Grzyb o wytrwałości w proszeniu, byciu wybraną i o dwojgu dzieciach rozmawia Barbara Gruszka-Zych.
Jaka była treść Pani krzyża?
Nie rozpoznałam jej od razu. Przez pewien czas żyłam bez żadnej treści, bo prawdę o niej zasłaniał mi mój egoizm. Byłam rozczarowana, że plany na życie nie układają się po mojej myśli. Każdy z nas uważa, że najlepiej będzie, kiedy jego planiki się spełnią. Układamy je według własnych wyobrażeń, nie zastanawiając się, jaka jest wola Boża. A ona często bywa inna.
Jakie Pani miała plany?
25 lat temu zamieszkałam we Włoszech, w San Giovanni Rotondo, bo stąd pochodzi mój mąż Giuseppe. Po ślubie, jak każde małżeństwo, marzyliśmy o dzieciach. Marzenia jednak się nie spełniały.
Na szczęście mieszka Pani w wyjątkowym miejscu, u boku o. Pio.
Poznałam go dopiero przez moją drogę krzyżową. Czytałam o nim jeszcze w Polsce, ale dopiero tu, po lekturze książki „Cuda ojca Pio”, poszłam do krypty przed jego grób modlić się o cud. Wtedy jeszcze nie pracowałam w sanktuarium, ale rozpaczliwie poszukiwałam zatrudnienia.
Jak o. Pio dał znać, że działa w Pani życiu?
Co jakiś czas przychodził do mnie we śnie. Zaczęłam się zastanawiać, co chce mi przez to powiedzieć. Raz usłyszałam od niego: „Ty, moja droga, to musisz jeszcze dobrze pocierpieć”. Spoglądał na mnie poważnym wzrokiem.
Gdybym usłyszała takie słowa, pewnie obudziłabym się zlana zimnym potem.
Przebudziłam się wtedy wystraszona i niepewna, bo nie usłyszałam tego, co chciałam. Ale pamiętam, że te słowa dały mi dużą nadzieję. Gdzieś w głębi serca czułam jego opiekę. Poczułam, że moje modlitwy są słyszane i że jeśli faktycznie muszę cierpieć, to po to, żeby coś zrozumieć. Uznałam, że jest mi potrzebne oczyszczenie. Może wtedy pojęłam treść naszego krzyża. Zaczęłam zastanawiać się nad sobą – jakim jestem człowiekiem, co sobą reprezentuję, ile mam w sobie pokory. Myślałam o tym, jak mnie widzi Pan Bóg.
Jest tyle strasznych grzechów, a Pani na pierwszym miejscu stawia pychę.
Bo ona jest najgorsza. Ojciec Pio często wytykał grzesznikom pychę. Dlaczego ktoś nie spowiada się latami? Bo jest pyszny, wydaje mu się, że jest samowystarczalny, i nie chce wołać o pomoc do Boga. Już sam sakrament spowiedzi to ogromny akt pokory.
Różnie się nam te spowiedzi udają. Czasem lepiej, czasem gorzej. Nie każdy trafia na o. Pio...
Najważniejsze, żeby się odbić od dna. Jeżeli jest w nas prawdziwa wola, by się zbliżyć do Boga, to nie musimy się martwić, na jakiego spowiednika trafimy.
Czy po tym wyrazistym śnie stało się dla Pani jasne, że musi Pani odkryć prawdę o sobie?
To wszystko nie działo się z dnia na dzień, ale w ciągu jakiegoś czasu. Zmieniałam się pod wpływem modlitwy i wielu wyrzeczeń, jakie sobie dobrowolnie narzucałam. Wybierałam na post określone dni i wtedy żyłam o chlebie i wodzie. Odkrywałam moc modlitwy serca, pełnego zawierzenia, że w tej trudnej próbie nie jestem sama. Wspólne trwanie z mężem na modlitwie sprawiło, że dane mi było poznać, jaką łaskę wytrwałości otrzymaliśmy, podczas gdy inne małżeństwa z podobnymi problemami buntowały się, nie mogąc przetrwać danej im próby. Poznając prawdę o sobie, dowiedziałam się, że stale trzeba się uczyć nieść swoje cierpienie z godnością. Pan Jezus powiedział: „Jeżeli chcesz mnie naśladować, to bierz swój krzyż”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |