Z Beatą Grzyb o wytrwałości w proszeniu, byciu wybraną i o dwojgu dzieciach rozmawia Barbara Gruszka-Zych.
I nie powinno się żalić, narzekać?
Kiedy ktoś dźwiga krzyż i w prawdziwej modlitwie serca jest złączony z Panem Bogiem, to daje mu siłę. Jeśli na tej codziennej kalwarii życiowej jesteśmy w stanie prowadzić jakikolwiek dialog duchowy, to nie jest źle. Często zdarza mi się usłyszeć od ludzi, których cierpienia minęły, że tęsknią do czasu, kiedy nieśli krzyż. Wspominają, że czuli wtedy ogromną bliskość Pana Boga, której teraz są pozbawieni.
Chyba Pani nie tęskni za czasem, kiedy prosiła o dzieci?
Tamte lata zostawiły mi wielką naukę, do której staram się powracać. To prawda o bliskości Bożej miłości przy każdym cierpiącym i zrezygnowanym. Tkwiłam wtedy pod krzyżem na chórze starego kościółka, gdzie kiedyś siadywał o. Pio, i żebrałam o zlitowanie. Czy można tęsknić za takim czasem? Tak, ponieważ w tym byciu żebrakiem jest wielka wartość człowieka czującego bliskość Boga. Nigdy nie możemy zapominać o tym, jak kiedyś byliśmy żebrakami łask. Tylko wtedy ustrzeżemy się przed ponowną pokusą układania naszych marnych planów według własnych pomysłów. Musimy pamiętać o nauce krzyża, którą trzeba stale wprowadzać w życie. Inaczej może nas ponieść takim nurtem, że zatęsknimy za czasem, kiedy żebraliśmy o łaski, nie pojmując, że nędza, w której tkwimy, jest słodka. Teraz czasem jako przewodniczka daję pielgrzymom jakieś drobne wskazówki dotyczące życia. Nie jest łatwo mówić innym o krzyżu, którego niesienie samemu się zakończyło, podczas gdy oni jeszcze go niosą. Zdarza się, że wtedy słuchają tylko jednym uchem.
Opowiadając im o sobie, odwołuje się Pani do życia straszliwie umęczonego o. Pio.
Bardziej niż cierpienie fizyczne podziwiam ogromną pokorę świętego w jego znoszeniu. Kiedy patrzymy na mękę, której doświadczał, to można mu się pokłonić do ziemi. Za to, że to wszystko z pokorą przyjmował.
W San Giovanni Rotondo stale dzieją się cuda. Ale nie wszyscy modlący się tu zostają wysłuchani.
Może lepiej powiedzieć: nie zawsze zostają wysłuchani tak, jak by tego chcieli. Kiedyś do szpitala Dom Ulgi w Cierpieniu, założonego przez o. Pio, przyjechała z mamą trzydziestoparoletnia Żanetka z Polski. Nikt w kraju nie chciał podjąć się u niej operacji guza mózgu. Byłam jej tłumaczką i towarzyszyłam jej w szpitalu podczas badań. Niestety, po tygodniu neurolodzy stwierdzili, że też nie będą jej operować. Przekazali tę informację mnie, a ja musiałam to powiedzieć Żanetce. Nie mogłam powstrzymać łez, ale o dziwo chora przyjęła wiadomość ze spokojem. Ze spokojem żegnała się z o. Pio, kupowała z niezrozumiałą dla nas radością drobne pamiątki dla znajomych – figurkę o. Pio, różance. Na pożegnanie, kiedy podjechała busem pod biuro pielgrzyma razem z towarzyszącą jej rodziną, wybiegłam z obrazem o. Pio, życząc, by święty ją prowadził.
Wyzdrowiała?
Nie, ale dostała łaskę wewnętrznego pokoju. Po kilku miesiącach otrzymaliśmy od jej mamy wzruszający list opisujący, jak godnie i mężnie odeszła z tego świata. Kiedy czytaliśmy go w naszym biurze, wszyscy płakali. Bo pokój wewnętrzny i oczyszczenie to większy cud od wyzdrowienia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |