Ze Stanisławą Celińską o trzymaniu się torów, cygańskiej duszy i cudach rozmawia Barbara Gruszka-Zych.
Przestrzegając ich, czasem czujemy się nieszczęśliwi, bo wyrzekamy się wielu rzeczy.
– Ale jaki mamy z tego zysk! Na przykład takie cudzołożenie to same kłopoty. No, może odrobinę przyjemności… Albo genialne pierwsze przykazanie: „Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną”.
Wciąż znajdujemy sobie nowe bożki.
– Łącznie z moim cudownym zawodem, który wielu traktuje jak bożka. Dziś wiem, że gdybym przestała być aktorką, świat się nie skończy. Prof. Stanisława Perzanowska, niezapomniana radiowa Matysiakowa, wspaniała aktorka i reżyserka, sprzedała mi powiedzenie Michała Anioła: „Każdego dnia jedna kreska”. Tą kreską może być posłuchanie muzyki, wiersza, zrobienie czegoś twórczego, postawienie jednego kroku naprzód. Jeżeli każdego dnia na rysunku życia postawię jedną kreskę, to wiem, że on powstanie.
Wyjście z palenia, alkoholizmu to cuda?
– Czasem żartuję, że Bóg jest bardzo wygodną instytucją, której można powierzyć nasze sprawy. Tylko trzeba Go do siebie dopuścić. Grając Hioba, zrozumiałam samotność Boga i oczekiwanie na naszą miłość. Kiedy jak św. Faustyna powiemy: „Jezu, ufam Tobie”, to poczujemy pomoc z góry. Zwykle mówimy „Poradzę sobie”. A są rzeczy, z którymi sobie nie poradzimy. Nie poszłam po pomoc na grupę AA, ani do psychologów, ale do Boga, i z dnia na dzień przestałam pić. Trzeba było wziąć trochę leków na uspokojenie, podleczyć wrzody, ale wyszłam na prostą. Doświadczyłam cudu, żeby o nim świadczyć. Nie jestem dewotką, też miałam w życiu różne momenty zwątpień, ale w pewnej chwili zaczęłam się modlić i zostałam wysłuchana.
Jakim tekstem opowiedziałaby Pani to, co teraz dzieje się w Pani życiu?
– Prawdopodobnie w moich żyłach płynie cygańska krew. Mam też taką trochę cygańską, wolną duszę. Czuję to zwłaszcza teraz, kiedy jestem na emeryturze. Z jednej strony to coś przykrego, że człowiek jest już stary, a z drugiej jakaś wolność we mnie wstąpiła. I ona objawia się właśnie w sztuce. W recitalu „Piękny świat” śpiewam pieśń cyganki Papuszy: „Oj, jak pięknie żyć”, i to właśnie nią opowiedziałabym to, co teraz czuję: „Nikt mnie nie zrozumie, tylko lasy i rzeki, co opowiadam, wszystko dawno już przeszło”. Ale zaraz wracam do radosnego refrenu: „Oj, jak pięknie żyć, czarne jagody jak łzy cygańskie zbierać. Oj, jak pięknie żyć, ptasich pieśni w noc wielką słuchać”. Czy takie zespolenie z przyrodą to nie szczęście?
To prawdziwa pochwała życia.
– Całe życie kobieta – matka pierze, gotuje, zajmuje się domem. Moja śp. mama Barbara była skrzypaczką i nieraz dzwoniła, żebym włączyła radio i posłuchała jakiegoś koncertu. A ja tego nie robiłam, bo nie wiedziałam, jaką to słuchanie daje radość i siłę. Kiedyś musiałam być stale zakochana w mężczyźnie, bo jak nie, to wydawało mi się, że nic się nie dzieje. A teraz jestem zakochana w życiu. Na mojej działeczce zimą obserwowałam sikorki, którym zbudowałam karmniki. Uczę się nazw ptaków, żeby wiedzieć, jaki głos do kogo należy. Wiem, że przyjdzie taki moment, kiedy się wyuczę wszystkich tekstów, odbędę wszystkie premiery i będę mogła tylko patrzeć na ptaki i ich słuchać.
Nie wierzę. Zaśpiewa im Pani coś swojego.
artykuł z numeru 45/2010 Gościa Niedzielnego
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |