Uciec od awantur, koszmaru, nieprzespanych nocy i znaleźć prawdziwy dom - to marzenie Beaty udało się spełnić. Dziś sama realizuje kolejne.
Mama nie zabraniała dziewczynie wychodzić z domu. Z ojcem było trudniej. – W domu mieliśmy często różne zakazy np. wychodzenia na dwór, żucia gumy, oglądania telewizji. Jak do mamy przyjeżdżała rodzina, a tata siedział w pokoju, to czasem nas wyganiał. Kazał się wtedy uczyć. Często też kiedy moja koleżanka z Niemiec przyjeżdżała do Polski na wakacje, cieszyłam się, że znów ją zobaczę. Wtedy nigdy nie mogłam wyjść na podwórko. Musiała mojego tatę zawsze prosić, błagać żebym mogła wyjść, pobyć z nią. W sumie zawsze więcej luzu i wyjścia na podwórko było jak tata już był bardzo pijany, bo nie zwracał uwagi, czy są wszyscy w domu, czy kogoś nie ma.
Jan Drzymała
Ośrodek "Święta Rodzina" w Nierodzimiu
Trudno było z dnia na dzień zapomnieć o tym wszystkim, co wyniosła z domu. Pierwsze miesiące w Nierodzimiu były trudne nie ze względu na obowiązki, dyżury czy regulamin ośrodka. Najtrudniej było przełamać Beacie strach przed innymi ludźmi. – Podobno przez pierwsze 3 miesiące się nie odzywałam w ogóle. Byłam bardzo zamknięta w sobie i nieufna. Nie umiałam rozmawiać, zawsze uciekałam przed drugim człowiekiem. Po rocznym pobycie zaczęłam nabierać zaufania i zaczęłam rozmawiać o swoich problemach z paniami, bo ileż człowiek może dusić w sobie, tłamsić? A ja niestety przez wiele lat wszystko dusiłam w sobie. Nie byłam nauczona rozmawiać o problemach o tym jak przeżyłam dany dzień. Takich rozmów do tego momentu nie było w moim życiu. Ksiądz Joachim, z którym się zaprzyjaźniłam, bo zawsze nas odwiedzał w ośrodku, bywał z nami, rozmawiał, przypominał mi kilka razy przy dziewczynach, że pamięta, kiedy byłam na okresie próbnym w ośrodku, plewiłam, trawę miedzy kafelkami i jak tylko próbował do mnie, podejść, to zaraz uciekałam przed nim. To jest najlepszy przykład, jaka ja byłam dla nowych ludzi – uśmiecha się Beata.
Mniej więcej po roku zaczęła się przełamywać. Wychowawcom wreszcie udało się zyskać zaufanie przerażonej dziewczyny. – Pani Ania wtedy z panią Basią prowadziły ten dom. Były z nami cały czas. Mieszkały w ośrodku. I tyle ciepła nam dały, miłości i wiele dobroci... Zawsze rano się witały z nami z uśmiechem, przytulały. A kiedy szłyśmy do szkoły czy po wieczornej modlitwie dawały nam znak krzyżyka na czole, całując i przytulając. To był taki fajny i miły gest, z którym się wcześniej nie spotkałam.
Jak mogłam nie pokochać takich osób? – pyta Beata i przyznaje, że wspólne życie w ośrodku stawało się coraz lepsze i bliższe, chociaż nie brakowało też trudnych momentów. – Bardzo bałam się zajęć, na których musiałam się odezwać. To były spotkania w grupie i z panią psycholog. Jak miałam mówić o swoich odczuciach, o tym, co czułam w danym momencie, wpadałam często w płacz, bo nie potrafiłam albo bałam się coś powiedzieć.
Raz w tygodniu w ośrodku odbywały się tak zwane społeczności, podczas których dziewczyny razem z wychowawczyniami rozwiązywały wspólnie bieżące problemy i rozmawiały na różne tematy. Dziewczyny na zmianę prowadziły te spotkania. – Ja tego nie znosiłam – wspomina Beata. Podobnie było wtedy, gdy trzeba było opowiedzieć o swoim wyjeździe na weekend do domu. – Moje opowiadania kończyły się płaczem, bo nie zawsze było dobrze, nie zawsze potrafiłam coś z siebie wydusić. Trudno mi było. Ja miałam duży problem odezwać się w grupie i rozmawiać. Nawet krępowałam się brać udział w różnych zabawach. Prowadzenie modlitwy sprawiało mi spore trudności.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |