Efekty nauczania rodziców w domu weryfikuje szkoła, organizując egzamin końcowy na koniec roku
Efekty nauczania rodziców w domu weryfikuje szkoła, organizując egzamin końcowy na koniec roku
Jakub Szymczuk /GN

Rodzice z klasą


Brak komentarzy: 0

Agata Ślusarczyk
; GN 48/2013 Warszawa

publikacja 11.12.2013 06:00

Tu nie ma jedynek. Książki można czytać na trampolinie, liczyć sztućce na stole, a historię Polski poznawać przy grobie ks. Popiełuszki. To szkoła mamy i taty.


Długo szukali placówki, która przychylna jest alternatywnej edukacji. Bo pociechę do szkoły zapisać trzeba. – Ta, którą znaleźliśmy, oferowała comiesięczne lekcje z klasą, do której uczeń jest zapisany. Skorzystaliśmy, żeby zobaczyć, jak Jaś poradzi sobie w środowisku szkolnym. Wyniki w nauce miał zweryfikować egzamin na koniec roku – mówi Wojciech Rybczyk. Do Jasia dołączył też Piotr. Po trzech latach edukacji w domu rodzice śmiało stwierdzają: – Efekty są zupełnie odwrotne. Nasze dzieci nie należą do wstydliwych, są ze sobą zgrane, przebojowe, chętnie rozmawiają z dorosłymi i z tymi, których widzą po raz pierwszy – mówi.
 

Wojciech Rybczyk jako pracujący tata często nie ma czasu na regularne domowe lekcje. Dzieci uczy metodą „przy okazji”. Funkcjonowanie mapy objaśniał w drodze na wakacje, działanie kalkulatora i komputera – zabierając dzieci do pracy, proces spalania – rąbiąc drewno do kominka, a o budowie samolotów mówił w Muzeum Wojska Polskiego. Historię Polski objaśniał przy grobie ks. Jerzego Popiełuszki, prymasa Wyszyńskiego i Augusta Hlonda czy abp. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, metropolity warszawskiego.

Piłka nożna, łyżwy i narty – to także jego domena. Nie jest chodzącą encyklopedią, jeśli czegoś nie wie – doczytuje. – Tak powinno być w każdej rodzinie, ale często rodzice wymawiają się, mówiąc: w szkole się tego nauczysz. To my chcemy być szkołą dla naszych dzieci, a przede wszystkim szkołą wartości – mówi Wojciech Rybczyk.
 Dlatego dzień w domu państwa Rybczyków zaczyna się od rodzinnej modlitwy, a kalendarz liturgiczny i święta narodowe, bardziej niż szkolne podręcznik nadają rytm nauce.


Starszy wymaga więcej


Mikołajowi Sobieskiemu nie szło dobrze w szkole, do odrabiania lekcji też trudno było go zagonić. – Toczyliśmy z synem walkę o naukę, było dla nas bardzo nieprzyjemne. Przeczytałam kiedyś artykuł o edukacji domowej. I przyszło olśnienie, że może właśnie taki sposób przekazywania wiedzy w przypadku Mikołaja się sprawdzi – wspomina Agnieszka Sobieska, mama dziewiątki dzieci (szóstki – na ziemi), w przekroju wiekowym – od pieluch po sprawy sercowe.


Domową szkołę państwo Sobiescy uruchomili niecałe 5 lat temu. Na początku z mamą uczył się Mikołaj, piątoklasista, i Maksymilian, uczeń drugiej klasy podstawówki. Za rok dołączyła gimnazjalistka Zuzanna. Sielankowo nie było. – Dzieci nie bardzo lubiły naukę. Pokutował też schemat „wkuwania” z podręczników. Zrozumiałam, że nie mogą to być typowe lekcje – mówi.
 Pani Agnieszka uczyła się więc z nimi, jak można inaczej się uczyć.

oceń ten artykuł Zagłosowało 6 osób.
Średnia ocena to 5,0.

Reklama

Reklama

Autopromocja