Dom na wagę życia

Jak wydostać się ze ślepej uliczki? To adwentowa historia o zmartwychwstaniu: z grzechu do nadziei, z bólu do szczęścia, z pijaństwa do trzeźwości, z tułaczki do własnego domu.

Najstarszy, 37-letni Maciej prawie połowę swojego życia spędził bez dachu nad głową. 17 lat mieszkał na klatkach schodowych, dworcu, w pustostanach i schroniskach. Robert po pięciu latach odsiadki też nie miał gdzie wracać. Zresztą jego rodzice mieszkanie stracili, gdy wkraczał w dorosłość. Dziś ma 35 lat. Najkrócej bezdomności doświadczył Jacek. Dziś wszyscy trzej znaleźli przystań i zameldowanie w mieszkaniu „treningowym” Caritas Polskiej, oddanym do dyspozycji przez burmistrza Ochoty. I chociaż wiedzą, że to tylko przejściowe rozwiązanie, nazywają go jak umieją najczulej… domem.

Zapijesz za rogiem

Maciej początkowo pił towarzysko, weekendowo. Ale pod koniec, w dwuletnim nieprzerwanym ciągu alkoholowym, było mu wszystko jedno, czy pod ręką jest denaturat, czy tanie wino. Wieloletnie zatrucie pozostawiło ślady w postaci padaczki i polineuropatii. – Prosiłem Boga, żeby pozwolił mi się zapić na śmierć. Widocznie chciał inaczej – mówi. Na detoks, gdzie wnosił go przyjaciel, jego „anioł” – jak mówi – nie chcieli go przyjąć z powodu ryzyka wylewu. Miał astronomicznie wysokie ciśnienie i trząsł się jak galareta. Gdy wychodził po kilku dniach ze Szpitala Bródnowskiego ze skierowaniem do Monaru, lekarz nawet nie starał się ukryć pogardy. „Nie dotrzesz, zapijesz za następnym rogiem” – usłyszał Maciek. Nie miał czucia w rękach. Kreśląc półtoracentymetrowe litery w życiorysie, łamał długopisy.

Po trzech miesiącach odtruwania powoli wracał do życia. Znalazł pracę, mieszkał w hostelu, zaczął odkładać pieniądze. 15 miesięcy później na Kolskiej musiał przechodzić kolejny odwyk. Kończył go z pierwszy raz uświadomioną prawdą, że w jego życiu już nigdy nie będzie kontrolowanego picia. Od tej pory do swojej choroby podchodzi z pokorą. 30 listopada świętował 20 miesięcy trzeźwości.

Brałem wszystko. Poza koką

Robert bezdomne życie rozpoczął najwcześniej. Gdy rodzice stracili mieszkanie, nim zajęła się babcia. Pobożna i dobra kobieta nie była jednak w stanie upilnować chłopaka. – Hulałem, jej życie i swoje zamieniłem w piekło. To przeze mnie trafiła do szpitala – mówi. Źle trafił. Instynktownie szukał środowiska, w którym mógłby się wyżalić, wygadać całą złość i bunt. Zaczął ćpać, a kiedy kończyły się pieniądze – także kraść. – Wpadałem w to g… coraz bardziej. Zacząłem dilować. Byłem zachwycony, że to, na co inni pracowali tydzień, ja miałem po sprzedaniu kilku działek. Nie ma chyba narkotyku, którego nie brałem. No, może poza kokainą – wspomina.

Pierwszy wyrok dostał w zawieszeniu. Gdy usłyszał kolejne dwa, zamknęli go w sumie na pięć lat. Wyszedł w 2012 r., 27 marca. – Nie miałem już gdzie wracać. Nawet do tego przelotnego domu, jaki chciała mi stworzyć babcia – mówi. Trafił do Warszawy. Bez problemu znalazł pracę. Wynajął mieszkanie, ale przeszłość próbował utopić w butelkach czystej. – Nie dawałem sobie rady, zapiłem do stanu zapalnego trzustki. Ale wiedziałem, że pić nie przestanę – mówi Robert.

Kurde, ja tu nie pasuję

W pracy pił, w domu „się dokańczał”. Elektrolity miał tak wypłukane, że dwa razy w miesiącu lądował w szpitalu. Słabł, siadała mu psychika, bał się panicznie, że umiera. Ale pił dzień w dzień. Spirala beznadziei: nie miał niczego, jego zdrowie wisiało na włosku, całe życie było do niczego, bo pił. Więc pił jeszcze więcej. Trafił do noclegowni na Skaryszewską. „Kurde, ja tu nie pasuję: tu kogoś cucą pod prysznicem, na stołówce śmierdzi moczem, na sali jest 30 piętrowych łóżek” – pomyślał. W nocy nie zmrużył oka. I dotarło do niego, że o własnych siłach z tego bagna nie wyjdzie. Zgłosił się na detoks na Marywilską. Przeszedł terapię. 17 miesięcy przepracował jako kucharz w schronisku dla bezdomnych przy ul. Wolskiej. Wiedział, że coś musi ze sobą zrobić. – I wygrałem z samym sobą, bo przecież piłem i ćpałem od 18. roku życia. Choć nie doświadczyłem pewnie tyle bezdomności, co inni, to domu też w życiu nie miałem – mówi.

 

Wędka, rower i norweski kot

Teraz ma. Z dumą pokazuje pokój, meble na kredyt, zasłony za pierwsze pieniądze. W kuchni chodzi lodówka, na zlewie brakuje tylko silikonowej uszczelki. Na 64 metrach jest toaleta i łazienka. Pomalował pokój jak chciał. Kiedy 23 sierpnia Robert stanął w progu mieszkania przy ul. Tarczyńskiej, rozpierała go duma, choć cały jego dobytek mieścił się w foliowej torbie. Zatrudnił się w hotelu, na zmywaku. Roboty ma tyle, że nie ma kiedy usiąść. I dobrze: musi mieć co robić. – Gdyby mi ktoś kilka lat temu powiedział, że będę miał własny kąt, że skończę terapię i podejmę stałą pracę, wysłałbym go do psychiatry. Pewnie każdy z nas – mówi Maciek opierając się o lodówkę. – Nawet nie marzyłem o tym, co mam. Każdy z trzech trzeźwych alkoholików ma wrażenie, że rozpoczął właśnie nowe życie. Maciek może oddać się pasji wędkowania i ukochanej muzyce.

Robert hokeistą, o czym marzył, już pewnie nie zostanie, ale chce kupić rower. Jacek, który na ścianie ma wielką fototapetę z widokiem Nowego Jorku, tegoroczne marzenia już zrealizował: kupił samochód. Ale marzy też o norweskim leśnym kocie za… 1,5 tys. zł.

Podziękowania

Torba ciuchów. Tyle mieli ze sobą, gdy stanęli w progu swojego mieszkania. Dziś każdy ma do dyspozycji własny pokój. – Niech pan podziękuje panu Januszowi i całej kadrze programu. I psycholożkom, i pani kierownik schroniska. Bo te osoby dały nam nowe życie – mówią na trzy głosy. – Nie, to oni sami muszą podziękować sobie. To ich ogromna praca. I wiele jeszcze przed nimi – mówi Janusz Sukiennik, który wymyślił w Caritasie program wychodzenia z bezdomności „Damy Radę!”.

Nie każdy dał radę

Rok temu, kiedy wytypowano pierwszych uczestników programu, w salce przy siedzibie Caritas na ul. Okopowej robiło się co piątek ciasno. Z kilkunastu kandydatów po drodze wykruszyła się większość. Niektórzy wpadli znowu w alkoholizm, inni zwątpili, że ktokolwiek da bezdomnemu własny kąt. Nawet na dwa lata, jak przewiduje program usamodzielnienia się tych, którzy od lat nie mają dachu nad głową.

– W programie kładziemy duży nacisk na odzyskanie przez uczestników wiary w ich życiowy potencjał, na podnoszenie przez nich standardu życia przez szukanie dobrych wzorów w lepszych środowiskach i warunkach, niż dotychczas bywało, pracę zgodną z kwalifikacjami, pogłębianie umiejętności, udział w wydarzeniach kulturalnych i turystycznych. Mamy razem patrzeć do przodu, a do tyłu zerkać tylko po to, żeby znów nie powinęła się noga… – mówi Janusz Sukiennik. Maciek, Jacek i Robert przez rok pojawiali się każdego piątku przy Okopowej, żeby opowiedzieć, jakie zmiany zachodzą w ich życiu.

W oczach radość, w sercu żar

– Napisałem list do ojca. Po raz pierwszy od dwóch lat rozmawialiśmy ze sobą. Na Boże Narodzenie nie pojadę, bo nie lubię świąt, ale udało się przełamać: dałem znak, że żyję, i pogodziłem się z najbliższymi. To uważam za sukces. Tylko córki nie widziałem… – mówi Jacek, najbardziej samodzielny z całej trójki. – Teraz widzę sens życia. Nauczyłem się planować i mówić „nie”. Może jeszcze w moim życiu kiedyś pojawi się kobieta? – marzy. – W chłopakach widać teraz radość życia. To niesamowite, jak wiele się zmieniło w ich życiu w ciągu roku – mówi Janusz Sukiennik. – Jestem megazadowolony – mówi Maciek. I dodaje: – Pierwszy raz od 17 lat mam meldunek w dowodzie. Widzę, że wytrwałość się opłaca. Kiedyś po trzech spotkaniach rzuciłbym podobny program, dziś widzę światełko w tunelu. Paweł Przybysz, psycholog i terapeuta programu, też widzi wielkie zmiany.

– Maciej stał się większym orędownikiem trzeźwienia niż ja. To fascynat grup AA, chociaż ma największe z całej trójki deficyty z młodości. Powoli odzyskuje spokój, stał się bardziej otwarty, także w mówieniu tego, co myśli – wylicza psycholog.

 

Bez lęku przed życiem

Mieszkanie przy ul. Tarczyńskiej przekazał na potrzeby programu „Damy Radę!” burmistrz Ochoty. On pierwszy uwierzył, że bezdomność nie musi być wyrokiem. Remont i wyposażenie mieszkania to wspólne dzieło Caritas Polskiej, uczestników i ludzi dobrej woli. Kafelki przyjechały z Zielonej Góry, ktoś przekazał meble kuchenne. Znajomy przedsiębiorca budowlany pomógł w cięższych pracach. Stylowe wnętrza w zabytkowych murach zajaśniały pełnym blaskiem. Remont wyceniony na 20–30 tys. zł kosztował ostatecznie 2,5 tys. I dużo, dużo pracy. Osobisty wkład w remont wspólnego domu na Ochocie był ważnym punktem programu „Damy Radę!”.

– Chodzi nam o to, by zbudować grupę, która będzie sama dla siebie wspólnotą terapeutyczną. Ten program jest także dla tych, których jeszcze nie znamy, dopiero do nas przyjdą. Wielu z nich pewnie kończy teraz wyroki więzienia – mówi Janusz Sukiennik. Program „Damy Radę!” prowadzony jest przez Caritas Polską jako program pilotażowy, który jest alternatywą dla rozwiązań stosowanych obecnie w ramach pomocy dla osób w kryzysie bezdomności. Nie chodzi tylko o to, żeby jakoś przeżyć kolejny dzień czy rok, ale żeby żyć, rozwijać się bez lęku przed życiem i zapiciem. Program jest w dalszym ciągu dopracowywany, ale podstawowe zasady pozostają niewzruszone: pomóc tym, którzy wpadli w pułapkę bezdomności i związanych z nią nałogów, wykorzystując ich własny potencjał. Wyzwolić z iluzji, pasywności i lęku przed życiem, podtrzymać w motywacji i wytrwaniu w abstynencji. Czy to, co udało się w przypadku Jacka, Macieja i Roberta, uda się z innymi, którzy nie mają się gdzie podziać?

Jeśli chcesz pomóc

Program wychodzenia z bezdomności młodych mężczyzn „Damy Radę!” można wesprzeć wpłatami na konto CARITAS POLSKA, ul. Okopowa 55, 01-043 Warszawa, Bank PKO BP S.A.  70 1020 1013 0000 0102 0002 6526 z dopiskiem „Damy Radę”

«« | « | 1 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg