26.04.2015 r. Warszawa Orlen Maraton
26.04.2015 r. Warszawa Orlen Maraton
Jakub Szymczuk /Foto Gość

Biec, żeby się zatrzymać

Brak komentarzy: 0

ks. Wojciech Parfianowicz

GOSC.PL

publikacja 19.07.2015 06:00

Biegają niemal codziennie, niektórzy nawet po tysiąc kilometrów rocznie. Niestraszna im niesprzyjająca pogoda. Wkładają trampki nawet w ulewnym deszczu, czy przy temperaturze minus 15 stopni. Co ciekawe... nie są przez to bardziej zabiegani.

Strategia

Szczególnie na długich dystansach jest nieodzowna. – Nie można biec za szybko. Tutaj nie ma cudów. Wystarczy 500 metrów niepotrzebnie przyspieszyć i można nie dobiec – mówi Henryk Chudy. – Jeśli bieg jest długi, potrzeba cierpliwości. Nie można „wystrzelać się” na samym początku, bo później nie ma z czego brać – dodaje. Ojciec Rafał Dudek, benedyktyn ze Starego Krakowa, 6 maratonów na koncie, zauważa, że maraton jest doskonałą metaforą życia. Ono jest bowiem takim długodystansowym biegiem, w którym od startu do mety trzeba myśleć, czasem zwalniać, czasem przyspieszać, a nie po prostu biec, ile sił. Jednak dzisiejszy świat pędzi tak, jakby wszystko miało skończyć się zaledwie po 100 metrach. Dlatego być może tak szybko pojawia się zniechęcenie i nuda: w pracy, w zabawie, w związku. – Niektórzy rzeczywiście mają bardziej naturę sprintera niż maratończyka. Są nastawieni na szybki sukces tanim kosztem, albo całe swoje siły życiowe wkładają w jedną rzecz. Osiągają ją, ale pytanie, co potem – mówi zakonnik.

Czas

Bieganie, a szczególnie przygotowanie do jakiejś imprezy, uczy go szanować. – Wchodzi się w pewien rytm. Całe życie układa się pod trening. Jeśli człowiek ma w ciągu dnia różne zajęcia, pracuje, wie, że na trening ma czas od – do i jeśli tego nie wykona w tym czasie, to trening ucieka. A zatem to, co zaplanowane, trzeba wykonać. Zaczyna padać, trudno, biegnę. Inaczej czuję, że jestem do tyłu, i słabnę. To wyrabia konsekwencję. Czas nie przecieka między palcami. Niektórzy np. muszą biegać przed pracą, więc wychodzą o 5 rano. Ja zimą biegałem nawet przy minus 15 stopniach – opowiada o. Rafał.

Również same biegi, szczególnie te długie, to sporo czasu, który można różnie wykorzystać. Okazuje się, że wyrażenie „w biegu” nie zawsze musi oznaczać „po łebkach”. Wręcz przeciwnie. – Paradoksalnie, bieganie zatrzymuje. Trudno wtedy załatwiać jakieś sprawy. Jest czas pomyśleć – zauważa ks. Łukasz Bikun. „W biegu” może więc oznaczać „na spokojnie”.

– Wiele moich pomysłów duszpasterskich zrodziło się podczas biegania – przyznaje o. Rafał Dudek. – Większość moich kazań tworzonych  jest, przynajmniej w części, podczas treningów – zdradza ks. Norbert Kwieciński. – Prawie zawsze biegnąc odmawiam Różaniec. Czasami też wykorzystuję bieganie do pracy duszpasterskiej. Jeśli ktoś chce porozmawiać, a wiem, że jest wysportowany, to zapraszam na rozmowę „w biegu” – opowiada ks. Bikun.

Edyta Szczygielska, która ukończyła AWF i sportem zajmuje się zawodowo, podpowiada, że bieganie sprzyja rozwiązywaniu trudnych problemów. – To dlatego, że w czasie biegu uwalniają się endorfiny i człowiek staje się bardziej zadowolony, ma bardziej pozytywne nastawienie do życia. Warto więc w czasie biegu pomyśleć o kłopotach.

Satysfakcja

Jak przyznają biegacze, uprawianie sportu daje satysfakcję, którą trudno porównać z czymkolwiek innym. – Kiedy po raz pierwszy wystartowałem w „Biegu po plaży” w Jarosławcu, przez połowę drogi zastanawiałem się, po co ja to robię i co mnie podkusiło. Ale satysfakcja na mecie była tak wielka, że wcześniejsze „nigdy więcej” przeszło w „kiedy znowu?” – wspomina Adrian Pawłowski, sołtys z Nosalina, członek postomińskiego klubu „Bryza”. – Na moim pierwszym maratonie na mecie popłynęły mi łzy. W Dębnie na 1,5 km przed metą myślałem, że nie dam rady. Pomyślałem jednak, że jeśli przerwę, to przegram z samym sobą. A dla mnie to właśnie jest najważniejsze. Nie chodzi mi o wyniki, ale o pokonanie własnych słabości. To niesamowita satysfakcja – zapewnia Bogdan Szlawski.

Marek Leśniewski, dyrektor Centrum Kultury i Sportu w Postominie nie kryje radości z sukcesu ekipy z klubu „Bryza”, która zwyciężyła w „Biegu katorżnika” w Lublińcu. – Wygraliśmy nawet z drużyną komandosów. Oni okazali się jedynie umięśnieni, ale my byliśmy bardziej wytrzymali – opowiada. Janusz Sowiński, radny w Gminie Postomino, który pięciokrotnie ukończył półmaraton w Berlinie, dodaje: – Trzy dni się choruje, ale następne dni tygodnia człowiek ma niesamowity napęd. Niejednokrotnie wmawiałem sobie, że jestem już za stary, ale kiedy przychodzą zawody, znów mnie to wciąga.

oceń ten artykuł Zagłosowało 5 osób.
Średnia ocena to 5,0.

Reklama

Reklama

Autopromocja