Pani Magda przy szpitalnym  łóżku syna „mieszkała”  ponad miesiąc. Dziś cieszy się, że może ugotować smaczny obiad
Pani Magda przy szpitalnym łóżku syna „mieszkała” ponad miesiąc. Dziś cieszy się, że może ugotować smaczny obiad
Monika Łącka /Foto Gość

Adwent jest tu co tydzień

Brak komentarzy: 0

Monika Łącka

GOSC.PL

publikacja 16.12.2015 06:00

– Gdy koczowałam przy łóżku wnuka, modliłam się, żebym mogła być w tym domu. I jestem! Chwała Bogu za ludzi, którzy tu o nas dbają – cieszy się pani Teresa, babcia 16-letniego Kuby.

Chłopiec usłyszał 27 października diagnozę: ostra białaczka szpikowa. Od tego dnia Uniwersytecki Szpital Dziecięcy w Krakowie-Prokocimiu stał się drugim domem dla niego i jego najbliższych. – Potrzebuje naszej obecności – mówi pani Teresa i przekonuje, że tego, co rodzinie chorych dzieci daje Dom Ronalda McDondalda, nie da się ująć w żadne słowa. – U Kuby spędziłam właśnie cały dzień i całą noc. Cudownie, że mogłam tu przyjść, umyć się, przespać. Uśmiecham się, piję kawę i na chwilę zapominam o problemach – dodaje.

Pierwszy w Polsce Dom Ronalda McDonalda powstał w ciągu roku przy najstarszym szpitalu pediatrycznym w Polsce. Otwarty został 14 października, a pierwsi rodzice wprowadzili się do niego 5 listopada. Rytm codzienności wyznacza tu stan zdrowia dzieci – niektórzy rodzice skoro świt jedzą śniadanie i od razu pędzą do szpitala. Inni siedzą nieco dłużej, bo rano dzieckiem zajmują się lekarze. Towarzystwa dyskretnie dotrzymują im wolontariusze, którzy tworzą ciepłą, rodzinną atmosferę.

– W każdym z 350 Domów Ronalda McDonalda na świecie jest ok. 60–70 wolontariuszy. U nas jest już 20, a kolejnych zapraszamy! Szczególnie liczę na osoby dojrzałe, które mają więcej czasu – zachęca Katarzyna Kędracka, kierująca zespołem wolontariuszy. Na dyżur wystarczy przyjść raz w tygodniu, na 2 lub 3 godziny. Gdy rodzic chce być sam, idzie na górę, do swojego pokoju – wszystkie są 2- lub 3-osobowe, przytulnie urządzone (każdy z łazienką), wyciszone i zapewniające pełen komfort.

– Schodząc na dół, daje sygnał, że chce z nami być, a my staramy się wyczuć, czego potrzebuje. Chcemy być „uważnie obecni” – opowiada K. Kędracka. – Warunki mamy tu nawet lepsze niż we własnym domu – uśmiecha się pani Magda. Jej syn ma 15 lat. Pod koniec września i on usłyszał słowo, które przewraca świat do góry nogami: białaczka. – Dla Darka bardzo ważna jest świadomość, że jestem niedaleko. Wystarczy, że zadzwoni,a ja idę, żeby go przytulić – dodaje.

Ponad miesiąc, wymiennie z mężem, który musiał już wrócić do pracy, spała przy łóżku syna. W domu mieszka od tygodnia, a wraz z nią trzy córki. – Wszyscy mamy tutaj ten sam problem, dlatego łatwo jest się nam wspierać – mówi pani Magda, gotując obiad, a każdy zakątek domu wypełnia smakowity zapach. – Rodzice, którzy długie tygodnie spędzają w szpitalu, są oderwani od rodziny i znajomych. Tu więc tworzy się nieformalna grupa wsparcia – jedni drugim gotują obiad, pomagają sprzątać, idą razem na spacer. Bo tak łatwiej „dać radę” – opowiada Anna Jagieła, manager zmiany wolontariuszy. Gdy zbliża się weekend, obserwuje, że w domu dzieje się coś wyjątkowego. – Jest tak, jakby co piątek kończył się Adwent, a zaczynało Boże Narodzenie. Wszyscy z radością czekają, aż zobaczą męża lub żonę oraz pozostałe dzieci, które przyjadą czasem z bardzo daleka. A jak już się zjawią, to rodzina w komplecie idzie do chorego malucha i w trudnych chwilach jest razem. I o to nam chodzi – zapewnia A. Jagieła.

Pod opieką wspaniałych nauczycieli dom wspierają też młodzi wolontariusze, czyli uczniowie zaprzyjaźnionej Szkoły Podstawowej nr 24 i Gimnazjum nr 29. Ostatnio byli też goście z Podhala. – Adam Chramiec, ratownik medyczny, wiózł kiedyś na onkologię do Prokocimia dziewczynkę ze swoich okolic. Od jej mamy usłyszał o domu. Zainteresował się i wrócił do Krakowa, zapukał do nas i zapytał, co może zrobić. Niedawno przyjechał wraz z żoną Basią, kolegą z pracy Michałem i jego narzeczoną Moniką. Pomogli nam w sprzątaniu i ugotowali dla naszych rodziców rosół, upiekli kurczaki, a na deser – piernik z czekoladą i wiśniami z własnego sadu. Bardzo wszystkich wzruszyli – wspomina K. Kędracka. – Gdy dziecko trafia do szpitala, łatwo zapomnieć nawet o samej sobie. Wiem, bo gdy mój dwutygodniowy syn był chory, dopiero pielęgniarki przekonały mnie, żebym im zaufała, a sama poszła odpocząć i miała siłę dalej być z dzieckiem – wspomina A. Jagieła. – Tego uczymy w domu, że trzeba o siebie zadbać – przyjść, umyć się, zdrzemnąć. – W domu częściej jestem ja. Żona cały czas jest przy córce, tylko wpada coś zjeść, przespać się i znowu idzie do Marty. Bo córka to rzadki przypadek – jak 5 do miliona – mówi drżącym głosem pan Grzegorz.

– Najpierw opadał jej kącik ust. Potem bolała ją główka, ale lekarz powiedział, że to normalne. Aż któregoś dnia zaczęła sztywnieć i trafiliśmy do szpitala. Diagnoza była jak cios: rak pnia mózgu, na siódmym nerwie. Nie da się go wyciąć w całości. Został nieunerwiony kawałek. Na chemię Marta jest za słaba i lekarze myślą, co dalej – opowiada, ocierając łzy. Ile czasu Marta spędzi w szpitalu – nie wiadomo. Po operacji ma niedowład lewej ręki i nogi, patrzy tylko w jednym kierunku. Ale najważniejsze, że samodzielnie oddycha.

Wieczorem, gdy dom powoli zapada w sen, ze szpitala wracają ostatni rodzice. Wśród nich jest Angelika – dziewczyna niezwykle pogodna, wrażliwa i silna duchem. To mama 4-letniego Andrzejka, który kilka dni temu przeszedł przeszczep szpiku kostnego. – Ostra białaczka szpikowa – u tak małych dzieci to się nie zdarza. A jednak... Od lutego lekarze nie wiedzieli, co mu jest, a syn płakał z bólu i nie mógł chodzić. Diagnoza padła w Dzień Matki i od razu dostał pierwszą chemię. Razem z nim zamieszkałam w szpitalu – wspomina.

W reklamówce miała wszystko – od ubrań po płyn do naczyń. Spała najpierw na podłodze, na materacu, a potem w fotelu. I tak przez pół roku… – Przez 3 tygodnie prawie w ogóle nie spałam, a przez 2 miesiące ani na chwilę nie wyszłam ze szpitala – opowiada. W domu mieszka już ponad tydzień i powoli nabiera sił. – Wierzę, że wszystko dobrze się skończy. Musi – uśmiecha się Angelika.

W Księdze Gości jedna z mam, dziękując za pobyt w domu, napisała: „Niech Pan darzy to miejsce i cały personel oraz wolontariuszy swoją opieką, błogosławi i strzeże każdego dnia”. Nic dodać, nic ująć.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..

Reklama

Reklama

Autopromocja