Swoje wystąpienie Holenderka zakończyła słowami Alberta Einsteina. Słynny naukowiec powiedział kiedyś, że ci, którzy mają przywilej wiedzy, mają też obowiązek działania.
Swoje wystąpienie Holenderka zakończyła słowami Alberta Einsteina. Słynny naukowiec powiedział kiedyś, że ci, którzy mają przywilej wiedzy, mają też obowiązek działania.
Maciej Rajfur /Foto Gość

A jaki jest twój powód?

Brak komentarzy: 0

Maciej Rajfur

GOSC.PL

publikacja 10.11.2017 04:45

Dokonała aborcji po tym, jak została zgwałcona. Później dowiedziała się, że sama poczęła się w wyniku gwałtu...

Mało brakowało, a wzruszającego świadectwa holenderskiej proliferki wrocławianie by nie wysłuchali. Władze Uniwersytetu Medycznego pod naciskiem odwołały bowiem w ostatniej chwili jej wykład, zarzucając mu „pseudonaukowość”. Nieformalna Katolicka Wspólnota Studentów Medycyny zorganizowała jednak spotkanie na terenie byłego szpitala bonifratrów.

– Przynajmniej raz w roku to wszystko wracało. W Dzień Matki. Nie mogłam uniknąć myśli, że moje dziecko nie żyje, że trafiło w kawałkach do kosza z odpadkami – opowiadała Irene van der Wende. Swoją historią chce przekonać o istnieniu bardzo silnego syndromu poaborcyjnego, który wciąż wielu traktuje jako wymysł Kościoła i organizacji pro life. Konsekwencja aborcji została opisana naukowo i jest uwzględniana także w podręcznikach psychiatrii.

Opowiadanie Holenderki rozpoczyna się od gwałtu, który przeżyła w wieku dwudziestu paru lat. Młoda kobieta po tragicznym wydarzeniu udawała przed sobą i otoczeniem, że nic się nie stało. Sześć tygodni później udała się do lekarza, ponieważ zauważyła, że sukienki są za małe. – Kiedy doktor powiedział mi, że jestem w ciąży, poczułam, jakbym się zapadała w przepaść – wspomina proliferka. Od razu skierowała swoje kroki do kliniki aborcyjnej. Działała pod presją czasu, bo ciąża była już w stopniu zaawansowanym i lada moment mijał termin „rozwiązania problemu” (jak wówczas o tym myślała).

– Do dziś wszystko dokładnie pamiętam. Każdy detal sali. To budzi we mnie wspomnienia, a co za tym idzie, traumę. Ostatnio w Polsce widziałam czarno-białe kafelki w restauracji. Szybko odwróciłam wzrok, bo obraz sprzed lat wracał – mówiła prelegentka.

Szokująco brzmi jej relacja z poczekalni tuż przed usunięciem ciąży, w której siedziała razem z sześcioma innymi kobietami.– Żartowały, śmiały się, swobodnie dyskutowały o powodach aborcji. Jedna mówiła, że ma już dwoje dzieci, więc trzecie będzie za dużym obciążeniem, inną męczyły ciążowe mdłości i chciała jak najszybciej się ich pozbyć. Byłam ostatnia w kolejce. Słysząc te wszystkie wymówki, zaczęłam się zastanawiać, jaki jest mój powód? – opowiadała Irene van der Wende. W windzie zwróciła się do pielęgniarki: „Przecież jestem matką”. Ta jakby zupełnie rutynowo odpowiedziała spokojnie: „Wszystkie tak mówicie w ostatnim momencie”.

– Przeżyłam najczarniejszy dzień mojego życia. Okazało się, że ta trauma odezwała się później w zupełnie nieoczekiwanym momencie: kiedy urodziłam córkę. Wróciły wspomnienia, choć był to pozytywny czas, który na pierwszy rzut oka mógłby pozwolić zapomnieć o aborcji. Ale nie. Podczas narodzin dręczyła mnie myśl o chwili, kiedy zabiłam swoje pierwsze dziecko – stwierdziła Holenderka. Tłumaczyła, że o aborcji nie da się zapomnieć i wrócić do normalności, ponieważ wraz ze śmiercią dziecka ucina się na zawsze kawałek serca. Przełom przyszedł, gdy na zdjęciu zobaczyła, jak rozwinięte są 8-tygodniowe dzieci w łonie matki. Malutkie uformowane stopy, rączki, główka, oczy. Niestety, była to fotografia dziecka po aborcji, a więc dosłownie w strzępach. To wstrząsnęło Irene.

– Nie mogłam tego przeżyć. Płakałam przez kilka dni i wtedy przyrzekłam sobie, że resztę życia spędzę na tym, by mówić, co naprawdę dzieje się w klinikach aborcyjnych. Wielu twierdzi, że te dzieci to tylko zlepek komórek, ale nie możemy im zabrać godności, bo tak naprawdę siebie z tej godności odzieramy – podsumowała Irene van der Wende.

Wiele lat po aborcji Irene powiedziała wszystko swojej mamie. Nie do końca zrozumiała jej ówczesną reakcję – mocne długie przytulenie. Po jakimś czasie, przy zupełnie innej okazji, spotkała się z mamą, a ta zwierzyła się córce z wielkiego sekretu rodzinnego: otóż Irene sama także poczęła się w wyniku gwałtu. – Pomyślałam, to straszne, ale zaraz… Fajniej byłoby być poczętym w kochającym się związku po romantycznej kolacji z winem, a nie wskutek przemocy. Ale czy to odbiera mi jakoś wartość? Absolutnie. Mama po gwałcie miała myśli samobójcze. Udało jej się przetrwać trudny moment i postanowiła mnie wychować, dlatego uważam ją za wielką bohaterkę – skomentowała Holenderka.

Odwołała się także w swoim wystąpieniu do znanego hasła zwolenników aborcji: „Moje ciało – moja sprawa”. – Gdzie tu logika? Nie słyszą, że dziecko też mówi: to jest moje ciało! Twoje ciało, twoja sprawa? To znaczy, że masz 4 ręce, 4 nogi, 2 głowy… a to trochę dziwne. Zaś w przypadku aborcji w wyniku gwałtu, w tym są nawet trzy osoby – jest gwałciciel, kobieta i dziecko. Owszem, mężczyzna ją skrzywdził, ale to jej decyzja i jej odpowiedzialność, czy za ten fakt ukarze dziecko i zabierze mu życie. Żadna w tym sprawiedliwość – tłumaczyła Holenderka.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń ten artykuł Zagłosowało 4 osoby.
Średnia ocena to 4,75.

Reklama

Reklama

Autopromocja