niePLANOWANE

To co wydarzyło się w mojej historii, od chwili gdy wybiegłam z kliniki Planned Parenthood w otwarte ramiona Koalicji dla Życia, nie było planowane.

Pozostałe osoby z zespołu także miały co robić – jako blogerzy. Blogerzy z pro-choice i pro-life nieźle sobie na mnie używali. Po obydwu stronach pojawiały się oskarżenia o spiskowanie. Niektórzy podejrzewali, że byłam wtyczką pro-life i świadomie zatrudniłam się w Planned Parenthood, żeby po ośmiu latach pracy zdyskredytować całą organizację. Inni znowu twierdzili, że moje odejście z Planned Parenthood to był zwykły podstęp, a ja jako niespełniony pracownik, udawałam skruchę, żeby zdobyć zainteresowanie mediów i społeczeństwa. Niektórzy sugerowali, że nie było żadnej aborcji monitorowanej przez ultrasonograf, że to zmyśliłam. Czytając wszystko po raz pierwszy, z trudem łapałam powietrze, ciskałam gromy i płakałam. Ale po kilku dniach nauczyłam się już radzić sobie z tym. Szłam drogą wytyczoną przez Boga i znałam prawdę, podobnie jak ci, którzy mnie otaczali. Nie byłam w stanie kontrolować tego lub choćby na to wpływać, więc modliłam się do Boga i prosiłam, żebym potrafiła to wszystko przyjmować. Przynajmniej nie ustawałam w modlitwie! I z dnia na dzień coraz bardziej uświadamiałam sobie, jak ważny jest czas, który spędzam sam na sam z Bogiem.

Moje konto na Facebooku i skrzynka mejlowa także pękały w szwach. W ciągu dnia otrzymywałam około dwustu mejli, przeważnie od kobiet w trudnej sytuacji życiowej, wdzięcznych za moje świadectwo, lub dawnych znajomych, cieszących się z mojego odejścia z Planned Parenthood i odważnego mówienia prawdy. Czułam, że powinnam odpisać każdemu z osobna i często przesiadywałam do pierwszej w nocy.

Jedne z najbardziej bolesnych ataków w mediach i na forach internetowych pochodziły z najmniej spodziewanej przeze mnie strony – od członków wspólnoty, do której z Dougiem należeliśmy od dwóch lat. Właściwie to była pierwsza wspólnota wyznaniowa, do której uczęszczaliśmy na nabożeństwa. W tej dominacji wierni reprezentowali postawę pro-choice, więc czułam się tam komfortowo, szczególnie po tym jak wykreślono nas ze wcześniejszej wspólnoty – w której zresztą bardzo nam się podobało – z racji mojej pracy w Planned Parenthood. To był dla mnie bolesny czas i kiedy po narodzinach Grace zaczęliśmy uczestniczyć w spotkaniach wspólnoty, głęboko przeżywałam wpisaną w liturgię spowiedź powszechną. Teraz rozumiałam już, jak zasadniczą rolę odegrało cotygodniowe jej recytowanie w sporach z Bogiem na temat mojego zaangażowania w Planned Parenthood.

Zaczęłam otrzymywać mejle od członków tej wspólnoty. Tylko kilkoro z nich pogratulowało mi mojej decyzji, natomiast reszta była na mnie zła. Przypominali mi, że nasza denominacja reprezentuje postawę pro-choice i sugerowali, że nie powinnam już przychodzić na nabożeństwa.

Pewnej niedzieli po którymś z moich wystąpień w mediach podeszło do mnie kilkoro znajomych.
– Świetnie się spisałaś – mówili, dodając mi otuchy.

Większość zachowywała się jednak bardzo powściągliwie. Wtedy zaczęłam odczuwać zarówno pozytywne, jak i negatywne konsekwencje przyjęcia konkretnego stanowiska, które odbiło się tak szerokim echem w społeczeństwie.

Jedna z parafianek – dobra znajoma – przysłała mi mejla w bardzo chłodnym tonie. Napisała, że nawet jeśli wydaje mi się, iż większość członków wspólnoty akceptuje mój wybór, to wcale tak nie jest. I przypomniała mi, że Kościół episkopalny – denominacja, do której należeliśmy – promuje postawę pro-choice, a nie pro-life.

Odpisałam jej, próbując wytłumaczyć swoją decyzję, ale i tak nie zbliżyło to nas do rozwiązania tego sporu. Przyznaję, że czułam się obiektem ataków. Do wrogości, jaką odczuwałam ze strony personelu Planned Parenthood, doszły jeszcze sprzeciwy i dezaprobata wyrażane przez niektórych znajomych ze wspólnoty.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg