Kościół naszym domem - jak to rozumieć i wcielać w życie codzienne mówi Piotr Pindur, redaktor naczelny wydawnictwa "Księgarnia Świętego Jacka"
Ale z drugiej strony ten wspólnotowy charakter Kościoła niesie ze sobą spore ryzyko.
- Każdy z nas się z tym gorszym obliczem Kościoła spotyka i to nawet częściej niż rzadziej. O tym się mówi łatwiej i chętniej. Tak jak w mediach. Mediów nie interesuje za bardzo, że ktoś jest dobrym człowiekiem, wstaje rano, modli się, idzie do pracy po Bożemu, wraca do domu, ma kochającą rodzinę, modli się i idzie spać. Media interesuje to, co złe, bo to jest news. Jest pokusa, żeby w obliczu zła łatwo ferować sądy czy wyroki. Jednak najpierw trzeba sobie zadać pytanie, jak to jest zemną. Tak jak powiedział Pan Jezus: „kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień”. Świadomość, że człowiek jest istotą omylną i grzeszną, to jest chyba klucz do tego, żeby funkcjonować w Kościele. Akceptacja tego, że Kościół jest instytucją Bosko-ludzką.
Gdyby Kościół był tylko dla świętych…
- ...to mamy niebo. Każdy z nas jest w tej pielgrzymce na różnym etapie budowania swojej wiary i naśladowania Chrystusa. Naśladowanie często idzie nieudolnie. Trzeba zaakceptować fakt, że ludzie są słabi. Ta ludzka słabość i grzeszność to dla nas też szansa. Święty Paweł mówił, że przechowujemy skarb w naczyniach glinianych, świadomi, że to nie z nas jest ta moc, ale z Boga. Jak samemu mi się zdarza błądzić, to wtedy mam świadomość, że jeśli mnie stać na to, żeby być dobrym człowiekiem i zrobić coś dobrego w życiu, w Kościele, w rodzinie, to tylko dlatego, że Bóg we mnie jest. Łaska wiary, którą od Niego otrzymałem, jest czymś, na co ja sam nie jestem sobie w stanie zasłużyć, bo ja po prostu jestem zbyt kruchy, zbyt słaby.
No dobrze, to jest indywidualne doświadczenie, ale co ze wspólnotą? Do świętości mamy przecież iść we wspólnocie?
- Oczywiście. W Kościele mamy czuć się odpowiedzialni nawzajem za siebie. Ale najpierw za tych, którzy żyją najbliżej nas i są nam niejako bezpośrednio „powierzeni”. To, o czym już mówiłem. Jeśli jestem ojcem, jeśli mam starych, schorowanych rodziców, przyjaciół, którym rozpadło się życie – to to jest moje pierwsze i podstawowe pole ewangelizacji. Wierzę, że Pan Bóg nie wymaga ode mnie, żebym był wielkim działaczem, społecznikiem, ewangelizatorem na szeroką skalę, skoro dał mi to „małe poletko”, na którym jest tyle do zrobienia. Mamy na przykład w rodzinie ciocię, która ma męża chorego na Parkinsona. Dziesięć lat temu zmarł im jedyny syn i zostali sami. Tragedia straszna. Mamy do nich jakieś piętnaście kilometrów. Ciocia opiekuje się wujkiem, ale sama ma coraz mniej sił i zdrowia. W tym roku złamała sobie obojczyk. Trafiła na tydzień do szpitala. Trzeba było zaopiekować się wujkiem, a potem po powrocie cioci ze szpitala nimi razem, bo oboje wymagają teraz więcej pomocy. Czujemy się za nich wszystkich odpowiedzialni: za rodziców Gabrysi, ciocię i wujka, za moich rodziców – dwieście kilometrów stąd, za nasze dzieci i wiele innych osób, które Pan Bóg niejako stawia nam na drodze i którym nie można powiedzieć: „Nie mam teraz czasu”.
Ja to rozumiem w ten sposób, że Kościół czasem zaczyna się od zwykłej ludzkiej życzliwości. Tworzą się więzi międzyludzkie, przyjaźnie. Ludzie zwyczajnie mogą na siebie liczyć trochę tak, jak w pierwotnym Kościele. Czasem dzisiaj brakuje mi takiej formy świadectwa miłości bliźniego bardziej namacalnej.
- To jest taki prozaiczny, ale jednak istotny wymiar wspólnoty.
Prozaiczny, ale mnie się wydaje, że to jest podstawowy wymiar wspólnoty. Pytanie, jak to wcielić w życie w parafiach po kilkanaście tysięcy wiernych?
- Chyba takie wielkie parafie nie są do końca wydolne. Nie da się tego zrobić. Dla mnie jest najważniejsze, żeby promieniować na najbliższe otoczenie. Jak będziesz promieniować, to coraz więcej osób będzie chciało się w tych promieniach ogrzać i będzie do nich ciągnąć. Mało tego, jak będzie ciągnąć, to może będzie starać się podobnie żyć, podobnie może myśleć. Wtedy powstanie kolejne ognisko. Jak Kościół w ogóle powstał? To nie był wiec, gdzie rozdali legitymacje. To się zaczęło od garstki ludzi, którzy się znali, którzy byli w stanie za siebie oddać życie. Byli zwykłymi ludźmi, którzy się potrafili czasem zaprzeć. Taki był właśnie Piotr - zwykły, szczery, porywczy, a przy tym czasami głupi i słaby człowiek. Zwykły rybak. I na nim Pan Jezus „zbudował Kościół”. I to jest pocieszające. To nie był jakiś facet, który się urodził i już był święty…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |