Tak mi kazał Bóg

O wizji z zaświatów, miłości do żony i swoim szaleństwie mówi Daniel Sip, przedsiębiorąca z Wałbrzycha.

Jednak dzisiejszy świat mierzy Pana przede wszystkim miarą kondycji firmy, wyników ekonomicznych, jakości usług, które wykonujecie, i wartością kontraktów, jakie realizujecie. Daniel Sip – człowiek sukcesu.

To jest miara, która także coś mówi, ale nie mówi wszystkiego. Jest ona potrzebna, szczególnie dla użytkowników, partnerów handlowych, klientów. Nie wolno jej bagatelizować. Bo jeśli wchodzi się do kościołów, które wybudowaliśmy, obiektów, które remontowaliśmy, hoteli, które prowadzimy, czy gdy korzysta się z naszej hurtowni – to nie można udawać, że jakość prac, profesjonalizm obsługi czy uczciwość usług jest bez znaczenia. Ale to dla innych, a dla mnie? Ta miara, choć ją szanuję i zależy mi na niej, jest drugorzędna. Czemu? Bo wiem, komu to wszystko zawdzięczam: dobremu Bogu. On mi to dał, bym wykorzystał to do czynienia dobra. Więc staram się, jak mogę. Podobnie jest prowadzona cała nasza firma i cieszę się, że córki mają taką samą wizję biznesu. Słowem: zysk dla samego zysku to marny owoc pracy i talentów, ale zysk dla pomnożenia chwały Bożej – to już konkret.

Pan jest szalony – taki komentarz często słyszy Pan od swoich współpracowników?

W każdym zespole ludzi potrzeba przewodnika, wizjonera, tego, kto będzie kołem napędowym. Jestem silnym człowiekiem, zarówno fizycznie, jak i osobowościowo, i przez długie życie przekonałem się już nieraz, że warto ryzykować i warto wymagać od siebie i od innych. To prawda, komentarz: „Pan jest szalony” pada dosyć często, właściwie może przy każdym poważniejszym zadaniu, jakiego się podejmujemy, jednak moi wspaniali współpracownicy nauczyli się, że moja intuicja nie zawodzi, że doświadczenie zdobyte na tak wielu odcinkach i poczucie odpowiedzialności, z którego nigdy się nie zwalniam – one nie zawodzą. Dlatego są gotowi dawać z siebie więcej, bez tego sama wizja nie wystarczy.

Podam przykład: kierownik budowy domu księży emerytów, Henryk Żmidziński, to jest człowiek tak oddany sprawie, że gdybym zadzwonił o dwunastej w nocy z prośbą, żeby udał się na budowę, nie będzie pytał, czy to konieczne, co z tego będzie miał, tylko pojedzie i sprawdzi, dopilnuje, rozwiąże problem. Takich jak on mam wielu. Właściwie to mogę zaryzykować, że moje „szaleństwo” jest zaraźliwe, ono się udziela tym, którzy są w promieniu jego rażenia. A już na pewno jest tak w przypadku tych, z którymi pracuję 40 czy 30 lat. Tak, jestem dla nich ojcem, autorytetem, a nawet wyrocznią. Prawdą jest i to, że słabi ludzie od nas odchodzą, ci, którzy chcą coś ugrać dla siebie, nieszczerze, którzy pilnują dobra swojego, a nie firmy – dla nich miejsca nie ma, i nawet nie trzeba ich wyrzucać, sami kapitulują. Ci, którzy zostają, są lojalni, a ja ich pracę i szanuję, i staram się wynagrodzić. Tak, Bóg błogosławi nie tylko mnie i mojej rodzinie, ale nam wszystkim.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| PRACA, RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg