Tu znaleźli panaceum na młodość. Odszukali swoją drugą połówkę, a ich życiowe historie mogą posłużyć za scenariusz do hollywoodzkiej produkcji.
„Przyjdź, będzie dobrze!”
A kim są bywalcy Klubu Seniora? To renciści i emeryci, w większości osoby samotne. Trafili tu, bo ktoś ich przyprowadził, przyszli z ciekawości, są i tacy, których przysłał lekarz po rozpoznaniu u nich depresji. Czasem zostają skierowani przez pracownika socjalnego. – Zauważyłam, że zimą niektórzy przychodzą tu, żeby zaoszczędzić na opłatach. Mają małe emerytury, mieszkają w starym budownictwie i ogrzewają tylko to pomieszczenie, w którym śpią. Tu przychodzą z kanapką o 14.00 i wychodzą po „Wiadomościach”. W tym czasie nie muszą włączać w domu światła. Trudno dać sobie radę, gdy po zrobieniu wszystkich opłat w portfelu zostaje na przykład 350 zł – uzasadnia kierowniczka. Wszyscy wiedzą, że jej gabinet jest otwarty dla każdego. Przychodzą, opowiadają, wyżalą się i wypłaczą. Kierowniczka pomaga przy pisaniu podań, podpowiada, jak załatwić sprawę.
Klub spokojnie może pomieścić naraz 80 osób. Jak trzeba, dostawia się stoły i wtedy może być i 120 osób. Działa tu kilka grup skupiających ludzi o różnych zainteresowaniach. Można grać w karty, śpiewać, jest i grupa poetycka. Niezapomniane pozostają wakacyjne wyjazdy, wycieczki, te bliskie, dalsze, a nawet zagraniczne. Wszystko po najmniejszych kosztach i z maksymalną dawką atrakcji, a na te pani Halina ma niezliczoną ilość pomysłów. Dlatego klub tętni życiem, a kto raz tu przyjdzie, to już zostaje.
Pan Józef zawsze piastował kierownicze stanowiska i jak mówi, zawsze miał dużo pomysłów, ale to, co potrafi robić dla swoich podopiecznych pani Halina, budzi jego podziw i uznanie. Trafił do klubu po tym, jak został sam w czterech ścianach swojego mieszkania. Bardzo chorą żonę musiał oddać do hospicjum. Nie mógł sobie z tym poradzić. Żona to słynna radomska malarka Maria Kwiatkowska. Śpiewała, pisała wiersze. W Klubie Seniora bywały jej wystawy. – Syn podpowiedział mi – „Tatku, ty się znasz z kierowniczką, zadzwoń”. Zadzwoniłem i usłyszałem – „Przychodź, będzie dobrze” – wspomina. I przyszedł. Zna już wszystkich i jak mówi, to nie są znajomi, ale przyjaciele. Nabrał chęci do życia, nie myśli o chorobach.
W intencji żony dwa razy poszedł pieszo do Częstochowy. Był najstarszym pielgrzymem. – Teraz klub to mój drugi dom. A może w tej chwili już pierwszy? – zastanawia się.
Pod skrzydłami Amora
Trudno powiedzieć, czy to dużo czy mało, ale w czasie niemal 30-letniej kadencji pani Haliny w Klubie Seniora związek małżeński zawarło 17 par klubowiczów. Tylko jedna z nich nie wytrzymała próby czasu. Obok tych, co powiedzieli już sobie sakramentalne „tak”, są też osoby, które choć jeszcze tego nie zrobiły, też znalazły swoją drugą połówkę.
Pan Zygmunt przyszedł do klubu za namową córki. Po śmierci żony był kompletnie załamany, miał depresję. Czas mijał. Poznał Ewę. Teraz jej fotografię zawsze ma przy sobie w portfelu, na sercu. – Ona wdowa, ja wdowiec. Jesteśmy ze sobą już trzy lata, pomagamy sobie nawzajem. Kochamy się. Jestem szczęśliwy – mówi.
Władysław Ślusarczyk poznał swoją przyszłą żonę 20 lat temu, w dniu, w którym przyszedł do klubu. Nikogo wtedy nie znał, a kierowniczka zaproponowała mu, żeby podszedł do stojących obok dwóch pań. Przywitał się i zaraz wyszedł, bo uważał, że jest niestosownie ubrany, a akurat klubowicze świętowali jakąś uroczystość. Za to kilka dni później już ze sobą tańczyli. Po ponadczteroletniej znajomości wzięli ślub. Dziś są szczęśliwym małżeństwem z 15-letnim stażem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.