Jedni zachwalają, inni patrzą z dezaprobatą, jeszcze inni zwyczajnie z obawą. Bez względu na opinie porodów domowych z roku na rok przybywa.
Pierwszy w kolejce był Daniel – W domu cisza, spokój. Zdążyliśmy się jeszcze razem pomodlić. Poród książkowy – opowiada Grzesiek. – Położna na czas. Dwie godzinki i synek na świecie. Cudowne doświadczenie. Ale z Antosią nie było już tak łatwo – śmieją się małżonkowie. Pani Zosia nie zdążyła dojechać. – Pamiętam, miałam już skurcze parte, a Zosi ciągle nie było. Grzesiu bardzo się denerwował, ale równocześnie bardzo mi pomagał – wspomina Iza. W końcu chciał czy nie, młody ojciec na swoje ręce przyjął małą dziewczynkę, która sama wybrała sobie termin przyjścia na świat. – Z niczym się nie spieszyliśmy – mówią oboje – Wiedzieliśmy, że pępowiny nie trzeba od razu odcinać. Grzesiu położył Tosię obok mnie, a dziesięć minut później przyjechała położna i asystowała rodzinie przy rodzeniu łożyska. Oceniła stan dziecka i wypisała książeczkę zdrowia.
Z czwartym dzieckiem, a właściwie już po jego narodzinach Konasiukowie trafili jednak do szpitala. Oboje pamiętają ten nieprzyjemny moment. – Po urodzeniu Ignasia czekaliśmy na moment urodzenia łożyska – wspomina Iza. Ono jednak nie chciało się rodzić. Po dwóch godzinach położna zadecydowała, że trzeba jechać do szpitala. Ignaś został z dziadkami. – To było dzień po wprowadzeniu ustawy, która mówiła m.in. o możliwości wyboru miejsca porodu – opowiada Grzesiek. – Niestety chyba nie wszyscy wiedzieli o tym przepisie, ponieważ zarówno pielęgniarki, jak i lekarz potraktowali nas jak przestępców, wzywając policję – relacjonuje. – Chodziło o to, że gdy już urodziłam to łożysko, personel szpitala zadecydował o konieczności łyżeczkowania, na które się nie zgodziłam. W ocenie mojej położnej nie było takiej konieczności – dodaje Iza. – Prawdopodobnie to był powód całej afery.
Z ostatnim, Andrzejem, Konasiukowie nie mieli już problemów. I choć bardzo cieszą się, że udało im się aż cztery razy zrealizować marzenie o rodzeniu w domu, to oboje podkreślają, że nie zdecydowaliby się na to, gdyby były jakieś przeciwwskazania natury medycznej.
Nie było powodów do obaw
Adaś jest czwartym dzieckiem Agnieszki i Wojtka Kołodyńskich. – Nigdy nie byłam zachwycona porodami w szpitalu – opowiada Agnieszka. – Jednak jakoś ciągle brakowało mi odwagi, by podjąć decyzję o rodzeniu w domu. Gdy zaszłam w ciążę z Adasiem, od początku nastawiliśmy się, że tym razem poród będzie wyglądał inaczej. I wyglądał inaczej – śmieje się Agnieszka. Zofia Saj o umówionej porze miała pojawić się w domu państwa Kołodyńskich. Wszystko było przygotowane. – Pamiętam, jak poszłam do łazienki, by skorzystać z toalety i nagle zdałam sobie sprawę, że zaczynam rodzić – opowiada Agnieszka. – Dobrze, że był ze mną Wojtek i zdołał od razu złapać Adama na ręce, bo nie wiem, jakby się mogło to skończyć – dodaje. W tym czasie oprócz taty w łazience pojawili się także dziadkowie i spóźniona na kulminacyjny moment położna. Jak się okazało pępowina łącząca małego człowieka z łożyskiem była przerwana. – Trochę się przestraszyliśmy, ale na szczęście Adam zaczął płakać. Wtedy odetchnęliśmy z ulgą – mówią małżonkowie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |