– I tak to życie nam ucieka – Maria Krajewska mimochodem patrzy na zegarek na nadgarstku męża. Dostał go kilka lat temu od Wojciecha Kilara. I nosi, choć przedtem nie lubił zegarków. Ale nawet na nim nie można zatrzymać czasu.
W tym roku 14 stycznia świętowali 49. rocznicę ślubu. 29 grudnia ubiegłego roku minęła 2. rocznica śmierci Wojciecha Kilara. Wojciech Krajewski był jego kierowcą przez 20 lat, a po śmierci żony kompozytora – Basi – został, jak mówi, jego majordomusem: – Takim doradcą od wszystkich praktycznych spraw – począwszy od kupna papieru toaletowego, po kwiaty na cmentarz dla ukochanej Basi.
Barbara Kilar, z domu Pomianowska, najbardziej lubiła żółte frezje. Jej mąż przepadał za różami. Zwykle przed swoimi urodzinami w tajemnicy prosili Wojciecha Krajewskiego, żeby kupił olbrzymi bukiet frezji lub róż, w zależności od tego, kto świętował. W zeszłym roku Maria i Wojciech Krajewscy 29 grudnia pojechali na Jasną Górę na Mszę św., sprawowaną za duszę Barbary i Wojciecha. Wojciech Krajewski na klęczniku, gdzie zwykle autor „Angelusa” modlił się przed cudownym obrazem, położył czerwoną różę. Obok, gdzie klęczała jego żona – bukiet żółtych frezji. Kilka dni temu, 25 stycznia, w rocznicę urodzin pani Basi, zaniósł podobne na ich grób w Katowicach przy ul. Sienkiewicza. – I tak będzie każdego roku, dopóki będziemy żyli – podkreśla.
Maria Krajewska przez 10 lat gotowała najpierw małżeństwu Kilarów, po śmierci pani Basi – kompozytorowi. Przez lata Wojciech Krajewski kupował też karmę dla ich kotów. Kiedy odeszły dwie ulubione kotki Kilarów, kompozytor stał z miseczkami z mlekiem przed domem, dopóki nie zwołał wszystkich przybłędów z okolicy. Potem, już oswojone, do ostatnich jego dni czekały na posiłek przed wejściem do oranżerii.
Za życia Wojciecha Kilara zwykle Maria Krajewska zostawała w domu, żeby pilnować dobytku, kiedy gospodarz wyjeżdżał, jak napisał im w dedykacji na zdjęciu: „w podróże artystyczne z jej mężem”. Po jego śmierci z dobrej woli sprawują pieczę nad domem przy ul. Kościuszki w Katowicach.
– Dlaczego jest w nas takie zaangażowanie, żeby zadbać o ogród, pozamiatać liście spod wysokich leszczyn? – zamyśla się Maria Krajewska. – Ze względu na pana Wojtka i panią Basię, bo oni na nas patrzą z góry. Kiedy przychodzili do tego domu niedługo po odejściu właściciela, słyszeli, jak koty walą łbami w szybę drzwi oranżerii, nie mogąc się doczekać jedzenia. Teraz wspomnienia z czasu przeżytego blisko kompozytora uderzają w szyby ich pamięci, jak tamte koty.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |