Jak koty za szybą

– I tak to życie nam ucieka – Maria Krajewska mimochodem patrzy na zegarek na nadgarstku męża. Dostał go kilka lat temu od Wojciecha Kilara. I nosi, choć przedtem nie lubił zegarków. Ale nawet na nim nie można zatrzymać czasu.

Nie jesteśmy normalni

Maria Krajewska, która dotąd nie przepadała za pielęgnowaniem własnego ogródka, w zeszłym roku zabrała się solidnie za ogród Kilarów. – Wszystko musi być zadbane wokół ławeczki, na której kiedyś siadali Basia i Wojtek – mówi. – To było ich miejsce, zwłaszcza wtedy, gdy ona już nie miła siły wychodzić z domu. Lubimy tam sobie z mężem usiąść, tak jak oni. Ale też na tarasie i w oranżerii.

– I wtedy zaczynamy wspominać, jak bardzo się kochali – przyznaje Wojciech Krajewski. – Dotąd myśleliśmy, że nasza miłość jest tak wielka, że drugiej takiej nie znajdziesz. Nie jesteśmy normalnym małżeństwem, bo u nas czas się zatrzymał i jest tak, jak było 49 lat temu. Ale patrząc na nich, starszych o dekadę, widzieliśmy, jacy byli w miłości do siebie nieustannie młodzi, i to robiło wrażenie. Jak on schodził z góry o 11 rano, od razu ją całował i przytulał. Jak ona wysiadała z samochodu, to już był przy jej drzwiach i je otwierał. Kiedy zachorowała i jeździła na wózku, nie odstępował jej ani na chwilę i stale jej kupował piękne upominki.

Wojciech Krajewski też do dziś kupuje swojej żonie prezenty, a to skarpetki, a to ulubione owoce. – Bo miłość to jest całkowite oddanie drugiej osobie, we wszystkim – podkreśla.

Wojciech Krajewski jak dziś pamięta, kiedy zobaczył Marię pierwszy raz 5 lipca 1964 na pastwisku w Kąkolewie koło Grodziska Wielkopolskiego. – Takich rzeczy się nie zapomina – opowiada i dyskretnie ściska dłoń żony. – Miałem wtedy 20 lat, byłem tam w wojsku, a ona miała 17 i była taka młodziutka. Przychodziła na lotnisko w pobliżu jednostki paść krowy i wszyscy żołnierze wlepiali w nią oczy. Tylko ja odważyłem się spytać dowódcę o pozwolenie na rozmowę. W lot chwytała moje myśli.

Mnie mamusia od najmłodszych lat prowadziła do opery i znałem się na muzyce, ale okazało się, że to ona naprawdę się na niej zna. Chodziła do szkoły muzycznej w Poznaniu i uczyła śpiewać sopranem koloraturowym. Zaczęliśmy spotykać się codziennie. Kiedy jej wujostwo, których odwiedziła, zorientowali się, że spotyka się z tym samym żołnierzem, odesłali ją do domu do Poznania. Przed odjazdem obiecaliśmy sobie, że będziemy do siebie pisać – list na list. A jak nie, to przerywamy znajomość. I udało się jej nie przerwać. W sumie uzbierało się tego 150 listów.

– Po trzech miesiącach Wojtek przyjechał do mnie w urodziny taty Michała – wspomina żona. – Wszedł w mundurze z dzikim spojrzeniem między moje ciotki, które go zlustrowały wzrokiem. Miał tak obcisłe spodnie, że siadł na prawie wyprostowanych nogach. Potem wyszliśmy na spacer i obiecaliśmy sobie, że będziemy razem. Na sylwestra przyjechała na kilka dni do niego, do Chorzowa. – I wyobraża sobie pani, że z szacunku jej nawet nie dotknąłem – zdradza mąż.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg