– I tak to życie nam ucieka – Maria Krajewska mimochodem patrzy na zegarek na nadgarstku męża. Dostał go kilka lat temu od Wojciecha Kilara. I nosi, choć przedtem nie lubił zegarków. Ale nawet na nim nie można zatrzymać czasu.
Maryja jak przyjaźń
– On nas traktował jak domowników – opowiada Maria Krajewska. – Interesował się naszym życiem. Gdziekolwiek jechał, zawsze nam coś przywoził – a to ciasto, a to różańce, a to ikony albo miniaturki zabytków z innych krajów – oprowadza nas, pokazując domowe skarby. – Tu są filiżanki od niego, tu świecznik z porcelany z domu jego dziadków ze Lwowa, tu odręcznie napisane przez samego kompozytora nuty do filmu „Pan Tadeusz” z życzeniami dla nas. Całe nasze mieszkanie jest pełne wspomnień o panu Wojtku.
Pokazuje mi filiżankę, na której denku widnieją słowa Wojciecha Kilara: „Wszystko się robi dla kogoś”. – Pan Wojtek miał pieniądze, ale oboje z żoną tak wiele dawali innym – podkreśla. – Do dziś działa na nas ich podejście do ludzi. Umieli każdego wysłuchać, poświęcić mu czas. Potrafili się cieszyć ze wszystkiego. Taki spokój z nich promieniował, bo ze swojego związku czerpali wielką siłę.
Pan Wojtek zmienił się przez przykład pani Basi. Dla niego przestała używać alkoholu, choć piła tylko okazjonalnie, a potem i on został abstynentem. Ona często chodziła do kościoła, zapraszała do domu księży. On zawsze był wierzący, ale rzadziej zaglądał do kościoła. Odmieniły go i żona, i Jasna Góra. Widziałam, jak wracał stamtąd jak na skrzydłach. Małżeństwo to umiejętność porozumienia się, osiągania kompromisów, sztuka dogadania się i wycofania ze swoich racji, brak „złośliwej” pamięci – wylicza.
– Ja mam w sobie dużo cierpliwości, a mąż jest raptusiewicz. Ale jak widać dobrze, kiedy charaktery małżonków się uzupełniają. – No i ważne, że mamy wspólne finanse – wtrąca mąż. – Ci, którzy się osobno liczą, prędko się rozchodzą.
– Pani Basia i pan Wojtek kochali się wzajemnie i w mowie, i w gestach – ciągnie jego żona. – Ona mówiła do niego „Niuniuś”. – A ja do Ciebie czasem „Niunia” – przerywa jej mąż. – To jedno z niekalendarzowych imion mojej żony.
Pan Wojtek raz mi powiedział: „Ja bym nie potrafił nikomu zrobić krzywdy, ale jakby ktoś zrobił coś złego mojej Basi, tobym nie wytrzymał”. Wszędzie starali się być razem. W parafialnym kościele siadali zawsze z przodu po lewej stronie. Po jej śmierci on miał swoje miejsce z tyłu kościoła na krzesełku. Kiedy woziłem go do Basi na cmentarz, odwiedzał też groby Krystyny Bochenek i Jerzego Dudy-Gracza. Najpierw robiłem porządek na pomniku, a potem mu mówiłem: „Teraz wszystkie klachy niech pan żonie opowie” i zostawiałem go z nią.
Nieraz żartujemy, że z moją żoną też jesteśmy do siebie przyspawani, jak Kilarowie. Różne praktyczne sprawy lubimy załatwić wcześniej, żeby w domu mieć dużo czasu na cieszenie się sobą.
Maria Krajewska przez ostatnie lata gotowała podwójnie – dla nich i dla Kilarów. – Pan Wojtek był schorowany – od lat cierpiał na żołądek, miał by-passy, jego żona też bardzo chorowała, dlatego uwzględniałam ich dietę – wspomina. – Ale kiedyś, gdy pani Basia wyszła ze szpitala, zatelefonował z prośbą: „Niech pani zrobi sałatkę ze wszystkich warzyw z majonezem!”. To była jednak zmiana na krótki czas.
Ale nam zrobił psikusa, że tak szybko umarł – zamyśla się. – Zaczął gasnąć już w instytucie onkologii w Gliwicach podczas naświetlań. A wcześniej mi mówił: „Do trzech razy sztuka – powinienem z tego wyjść”. Kiedy go przywieźli z Gliwic do domu, nie było sanitariusza do pomocy, żeby go wnieść na noszach. Musiałam to zrobić razem z pielęgniarką Sandrą. Pan Wojtek był słabiutki, ale kiedy powiedziałam: „Nasze książątko przyjechało”, to się szczerze uśmiechnął.
Cały czas w chorobie go doglądaliśmy i przyjechaliśmy tuż po śmierci. Moja mama mówiła, że do kieszeni zmarłego wkłada się różaniec, grzebień i pieniążek, to dopilnowałam, żeby mu je włożyli. Zmarł pod taką ikoną Matki Bożej Częstochowskiej jak nasza – wskazuje na Matkę Bożą na ścianie.
– Kiedy jechał na Jasną Górę, to o. Golonka dawał mu wszystko podwójne, żeby miał też na prezent dla nas. I tę nam stamtąd przywiózł. Potem z mężem chodziliśmy po sklepach i nigdzie drugiej takiej nie znaleźliśmy. Jest taka wyjątkowa, jak nasza przyjaźń.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.